Dwa lata po inwazji rosyjskiej na Ukrainę nie słabną echa tragedii mieszkańców napadniętego przez Moskwę kraju. Symbolem rosyjskiego barbarzyństwa stało się podkijowskie miasteczko, gdzie przed wojną mieszkali artyści, pisarze, dziennikarze i parlamentarzyści. Już pierwszego dnia Rosjanie próbowali zająć pobliskie lotnisko i zakłady samolotowe.
"Obudziłem się o godz. 6.10. Dzwoniła moja córka. Nie mogłem uwierzyć w to co usłyszałem. Jak to Ruscy napadli? Usłyszeliśmy wtedy w Buczy odgłosy walki na pobliskim lotnisku w oddalonym o kilka kilometrów Hostomelu. Nie mieściło mi się w głowie, jak nieodwracalnie zmienił się wokół mnie świat" – mówił Kulida, który jest redaktorem naczelnym najstarszego w swoim kraju periodyku specjalistycznego "Literacka Ukraina". Pracował też w lokalnych pismach wydawanych m.in. przez buczańskie merostwo.
W "Rozstrzelanej wiośnie", która obejmuje także zbiór pierwszych po 24 lutego 2022 r. wspomnień pisarza z Buczy, Kulida opisuje stan zawieszenia okupowanego 40-tysięcznego miasta, którego co piąty obywatel zginął w rozpętanym przez Rosjan piekle.
"Miasto podzielono na cztery sektory, dwa rosyjskie, jeden dla kadyrowskich bandytów (najemnicy prokremlowskiego czeczeńskiego przywódcy Ramazana Kadyrowa – PAP) i jeden sektor dla Buriatów (naród pochodzenia mongolskiego z południowej Syberii – PAP). Wiedzieliśmy, że trwa masakra, nie wiedzieliśmy tylko, kiedy nasza kolej" – mówił. "Potem rozpoznałem ciała kilku znajomych w pokazywanych przez światowe agencje relacjach i zdjęciach z Buczy" – podkreślił.
Po kilku dniach w Buczy nie było już prądu wody i Internetu. Kończyła się żywność. "Próbowaliśmy jakoś żyć. Mieliśmy jakieś zapasy, wspólnie z mieszkańcami naszego bloku, których wcześniej nie znaliśmy, gotowaliśmy i próbowaliśmy przetrwać, chroniąc się w piwnicach przed rosyjskimi atakami " – wspominał. "Słyszeliśmy okropne rzeczy. Ruscy weszli do mieszkania mojego znajomego architekta i po prostu go zastrzelili. Opowiadano o okaleczeniu młodej, pięknej dziewczynie, która umierała w potwornych męczarniach. Takich przypadków były setki" – dodał.
Kulida opisuje w książce olbrzymie napięcie ukrywających się przed okupantami mieszkańców Buczy.
"Miałem szczęście, że dwa lata temu uniknąłem losu swoich bestialsko zamordowanych znajomych. Niektóre dzielnice miasta przechodziły z rąk okupantów we władanie naszego wojska. Potem znowu przychodzili Rosjanie. Nie wiem nawet, ile razy to się powtarzało" – powiedział PAP.
"Były też sytuacje kuriozalne – nawet humorystyczne, bo rosyjscy żołdacy kradli m.in. niekompletne muszle klozetowe, czajniki bezprzewodowe bez podstawek umożliwiających podłączenie do prądu. Jeden z okupantów wyciął nawet kilkadziesiąt metrów przewodu internetowego, myśląc, że kradnąc go, podłączy się w domu do sieci" – opowiadał Kulida. "Raz wyszedłem na balkon naszego mieszkania. Zapaliłem papierosa. Nagle zobaczyłem przed sobą ruski wóz bojowy i wychylającego się z wieżyczki młodego chłopaka. +Co tam dziadku?+ – zapytał. Ja z nerwów nie mogłem wydusić słowa, ale z trudem odpowiedziałem +OK+. +Przyszliśmy was wyzwolić+ – wyjaśnił mi okupant. Chwilę potem +wyzwolicielski+ wóz bojowy staranował nasz blokowy kontener na śmieci i odjechał" – opisywał Kulida.
Kiedy pojawiła się możliwość ewakuacji Serhij i Tamara Kulidowie podjęli decyzję o wyjeździe do Polski.
"Do kraju mojej babci. Przez całą podróż modliłem się m.in. do Matki Boskiej Częstochowskiej, którą często babcia wspominała. Jechaliśmy w ciszy, bo po obu stronach drogi leżały trupy. Były to też ciała ludzi, którzy próbowali jechać swoim autami. Zatrzymywano ich i zabijano" – wspominał.
"Jestem wdzięczny władzom Tuszyna, partnerskiego miasta Buczy, że nas przygarnęły" – mówił Serhij. Po przyjeździe pracował m.in. w Urzędzie Wojewódzkim w Łodzi i w Centrum Służby Rodzinie w Łodzi. Mimo choroby chciałby jeszcze pracować. W pomoc dla Serhija i jego rodziny włączyło się Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich. Jego artykuły są publikowane w portalu sdp.pl. Kulida ma kilka pomysłów, które chciałby zrealizować: polsko-ukraiński ośrodek literacko-kulturalny, muzeum big-beatu, czy kolejne książki.
"Nigdy nie zapomnę, jak wy Polacy, jak Tuszyna i Łodzi, nam pomogliście" – podsumował.
Dyrektor Centrum Służby Rodzinie ks. Arkadiusz Lechowski wspomina, że dwa lata temu nikogo nie trzeba było zachęcać do pomocy przyjeżdżającym do Łodzi Ukraińcom.
"Wolontariusze pojawili się natychmiast. Był punkt recepcyjny w centrum Łodzi, był jeszcze do niedawna specjalny punkt pomocy i u nas. To była i jest gigantyczna praca, ale ufam, że nikt nie odszedł bez pomocy" – wspominał ksiądz Lechowski, dodając, że historia pisarza z Buczy jest poruszająca.
"Kiedy człowiek zatrzymuje się nad tymi niewyobrażalnymi zbrodniami, wszystko milknie, ale to nie znaczy, że mamy milczeć" – podsumował. (PAP)
Napisz komentarz
Komentarze