Opisywałem wczoraj na moim profilu Facebookowym sytuację, jakiej doświadczyłem w miniony piątek. Tematem, ponieważ uznałem go za poważny, zamierzałem zająć się po wyborach samorządowych. Wymaga on solidnej i prawdziwej dziennikarskiej pracy, zbierania i dokumentowania dowodów, sprawdzenia i zweryfikowania faktów. Potrzebne jest, jak zawsze, wysłanie kilkudziesięciu maili, odbycie kilkudziesięciu rozmów. W skrócie: chodziło o bardzo poważny mobbing w miejscu pracy, w samorządowej firmie z Łodzi. Tylko, czy aby na pewno o to chodziło?
W piątek, w czasie sesji Rady Powiatu, zatelefonował do mnie dosyć przerażony człowiek. Podobno szukał numeru do mnie przez cały dzień. Rozpytywał pracowników w naszej firmie, w końcu dodzwonił się do mojej żony, która myśląc, że chodzi o kolejną interwencję radnego, dała mu mój numer. Zaproponowałem temu panu poniedziałkowy termin spotkania, ale dosyć nerwowo stwierdził, że będzie już za późno. Na początku nie rozumiałem dlaczego. Zaczął powoływać się na Sławomira Żegotę, który go do mnie miał skierować
Mimo zmęczenia umówiłem się z nim za pół godziny, ponieważ sesja się już kończyła. Kiedy się spotkaliśmy, byłem w ciężkim szoku. Na tyle dużym, że trudno mi było w nocy zasnąć. Czegoś podobnego dawno nie widziałem i nie słyszałem. Tak szokującego. W moje ręce trafiły dokumenty, zdjęcia i screeny rozmów, świadczące o tym, że człowiek ten był w miejscu swojej pracy rzekomo mobbingowany.
Wcale nie żartuję. Bo jak nazwać sytuację, w której ktoś twierdzi że kogoś zmusza się do pracy przy remoncie własnego domu, aby mógł dostać miejsce w firmie. I ta osoba się na to godzi. A to tylko jeden z opisanych przykładów rzekomego nękania. Nie muszę chyba dodawać, że człowiek mówił o pracy bez żadnego wynagrodzenia za jej wykonanie. Przy próbie sprzeciwu osoba ta ponoć została zwolniona.
W tej sprawie wpłynęła skarga do bezpośrednich przełożonych rzekomego "mobbera". Po małej weryfikacji okazuje się jednak, że chodzi nie o remont tylko o malowanie ścianek z zewnątrz i nie domu tylko drewnianej altanki na działce w 2021 roku (a więc 3 lata temu). Człowiek w tym czasie kilka miesięcy już pracował w tej firmie. Więc nikt niczego nie mógł uzależnić od „malowania”, bo dawno już pracował. Samo zwolnienie z pracy nastąpiło – tyle, że 3 lata później w 2024 roku i w formie wygaśnięcia umowy, zawartej na czas określony – w dodatku po karze dyscyplinarnej i zaniedbaniach w pracy. Do tego nawet po kontakcie ze związkami zawodowymi Solidarność i pod nieobecność urlopową „mobbera”.
Sytuacja smutna, dziwna, przerażająca zarazem. Czego chciał ten człowiek ode mnie – przysłany ponoć przez radnego Żegotę? Otóż chciał bym ją opisał. I tak jak napisałem wcześniej zapewne bym to zrobił, ale dopiero po przeprowadzeniu rzetelnego dziennikarskiego śledztwa. Konflikty pracodawców i pracowników to żadna nowość. Zemsty i oczernianie też nic nowego.
Pisanie artykułów na podstawie jednostronnej relacji nie jest w moim stylu, a wszystkie sprawy sądowe wygrywam właśnie dlatego, że to co robię, jest rzetelne. Ale Pan Mariusz nie chciał się na to zgodzić. Koniecznie tekst musiałby się ukazać do poniedziałku. Odpowiedziałem więc, by się zastanowił i jak zmieni zdanie, by się do mnie zgłosił, bo nie mam zamiaru narażać się na odpowiedzialność karną dla zaspokojenia czyjejś chęci zemsty. Nie, po poniedziałku to już artykuł nie miał dla „pokrzywdzonego sygnalisty” znaczenia. Dobre prawda?
To, co zwróciło moją uwagę, to drobny dysonans werbalny. Otóż słownictwo, budowa zdań, sposób formułowania myśli na piśmie i ten używany w rozmowie bezpośredniej ze mną bardzo się różniły. Pracownik fizyczny, po szkole zawodowej, pisze skargę niczym adwokat pozew? Oznaczało to, że pismo - skargę, ktoś tej osobie po prostu napisał, a ona sama stała się narzędziem w wewnętrznych porachunkach partyjnych. Co ciekawe, Pan rzekomo pokrzywdzony, nie do końca według mnie znał pojęcia i treść złożonego przez siebie pisma.
Ktoś całą akcję z premedytacją starannie zaplanował. Świadczy o tym też fakt, że w okręgu, w którym miał kandydować "mobber" nie zarejestrowano od piątku do dzisiaj listy wyborczej. Termin rejestracji mija właśnie w poniedziałek. Naprawdę trudno się oprzeć wrażeniu, ze chodziło o to, że potrzebny był jakiś pretekst, by "załatwić gościa". Przy okazji należało to zrobić w białych rękawiczkach i cudzymi rękoma, dokładnie tak, by nie mógł nic wyjaśnić i się obronić. Obrzydzenie bierze. Kto to wymyślił? Dosyć łatwo się domyśleć. W tomaszowskiej Koalicji Obywatelskiej rządzi tylko jedna osoba i to ona pociąga za wszystkie sznurki.
Do wyborów ponad 30 dni. Wszystko wskazuje na to, że na merytoryczną dyskusję raczej nie ma szans. Kontynuowana będzie kampania nienawiści, prowadzona przez specjalnie zatrudnianego być może w tym celu PR-owca. Oczywiście ze szkodą dla wszystkich tomaszowian.
Napisz komentarz
Komentarze