Moja przygoda z samorządem zaczęła się prawie 25 lat temu. Byłem kompletnym nowicjuszem, młodym człowiekiem, dla którego był to całkiem nowy świat. Jeździłem motocyklem, słuchałem muzyki, czytałem książki i łaziłem po górkach, czasem wdałem się w jakąś małą awanturę na zlocie motocyklowym. Kiedyś, całkiem przypadkiem spotkałem nie widzianego przez wiele lat Arkadiusza Gajewskiego. Przekonał mnie, że warto się zaangażować i próbować zmieniać swoje otoczenie na lepsze. Akurat były wybory prezydenckie i jakiś w nich sukces odniósł Andrzej Olechowski. Powstał ruch Obywatele dla Rzeczpospolitej.
To z niego wykiełkowała Platforma Obywatelska. Miała być czymś takim spontanicznym i oddolnym. Z założenia miała obejmować nowe standardy. Kończyły się czasy AWS a zaczynała hegemonia SLD. To właśnie tam widzieliśmy głównego wroga. Pierwszy zgrzyt jaki się pojawił to wybory parlamentarne. Donald Tusk ogłosił, że nie będzie w nich partyjnych nominatów, a liderów list wyłonią prawybory.
Przyznacie, że brzmi fantastycznie. Tylko, że to była teoria i wciskanie ciemnoty. Prawybory zorganizowano. I był to prawdziwy cyrk. Jeden z potencjalnych pretendentów w naszym okręgu przywiózł ze sobą ponad setkę osób. Byli to głównie pensjonariusze noclegowni, w której był dyrektorem, czy tam kierownikiem. Od nas dostarczono dużą liczbę osób ze Stowarzyszenia bezrobotnych. Nikt nie dotrzymywał zawartych umów, a kandydaci nawzajem się niszczyli. W końcu wystarczył jeden telefon do Donalda Tuska i było... jak zawsze. Liderka została nominowana.
***
Później prowadziłem kampanię kandydata do Sejmu, którym był Sławomir Żegota. Można było ją wygrać, gdyby nie lenistwo pretendenta. Wszędzie jeździłem sam, kleiłem plakaty, roznosiłem ulotki, wydawałem swoją kasę, a Sławek snuł marzenia o tym, jak to będzie, gdy zostanie już posłem i martwił się tym, co się stanie, jak... za dużo ludzi na niego zagłosuje. Uff... trochę się napracowałem. Przy okazji zobaczyłem, że ludzie chcący zasiadać w sejmie nie potrafią przeczytać najprostszych dokumentów, w tym na przykład regulaminu finansowania kampanii wyborczej. Dawali się kiwać liderce jak małe dzieci. Ale załamałem się dopiero wtedy, kiedy usłyszałem, że trzeba się skupić na samorządówce, bo tam jest prawdziwa kasa. No i bańska prysła. O moja naiwności!
W końcu przyszły te wybory samorządowe. Walka z postkomunistami z SLD była naprawdę ostra. Wydawaliśmy nawet gazetę. Sojusz wybory przegrał... ale i wygrał zarazem. Ci którzy deklarowali niechęć do lewicy, krytykowali jej działania, tuż po wyborach z tą samą lewicą podpisali umowę koalicyjną. Wszyscy zostali oszukani. Koledzy z list, a przede wszystkim wyborcy. Ludzie nakręcali się emocjami, podobnie jak to się dzieje teraz. Najzabawniejsze jest to, że Sławomir Żegota zaprosił nas w sobotni wieczór do Szkoły numer 14, by porozmawiać o koalicji, która nie mogła być zawarta, bo zupełnie inna umowa została już podpisana. Siedzieliśmy w szkolnej stołówce i nie rozumieliśmy co się dzieje. Bardzo to cyniczne i fałszywe.
***
Później miałem okazję przyglądać się samorządowi nieco z boku. Działo się wcale nie mało. Tomaszów Mazowiecki był chyba jedynym miastem w Polsce, gdzie rządziła w Powiecie koalicja SLD-PiS po przewodnictwem szefa Platformy Obywatelskiej, w stosunku do którego cała PO była w opozycji. Takich numerów, to nigdzie indziej nie można było spotkać. No ale pecunia non olet. Nikt nawet nie myślał o tym, by swojego lidera zawieszać w prawach członka partii, a władze wojewódzkie PO twierdziły, że przecież nie mogą z partii wyrzucić jednego z dwóch starostów, jakich posiadają. Straciliby 50% stanu własnej władzy i jak by to wyglądało.
***
Kadencja 2014-2018 w samorządzie też była dosyć ciekawa. Do udziału w wyborach zostałem zaproszony (to chcę podkreślić, bo o to nie zabiegałem) przez Arkadiusza Gajewskiego i Barbarę Klatkę. W mieście wybory samorządowe wygrał zdecydowanie Witko. Miał też większość w Radzie Miejskiej. Pozostawała kwestia zbudowania koalicji w Radzie Powiatu. Mnie się miejsce radnego powiatowego udało zdobyć. Mandat miałem ale i problem. Właściwie to problem mieli całkiem inni ludzie. Arek i Basia zaprosili mnie do COS, gdzie wtedy pracowali. Na spotkanie przyjechał Marcin Witko (tak tak - ten zły pisowiec, który teraz jest atakowany). Problem był ze mną i moją niezależnością. No ale przecież nie jestem w samorządzie, by partyjniactwo uprawiać. Umówiliśmy się na współpracę.
Umowę koalicyjną podpisaliśmy w tomaszowskim KRUS. Radni PiS, PSL i PO. Stworzono zarząd powiatu złożony z członków tych partii i radnych z ich komitetów. Rozdzielono stołki i.., Starostą został Mirosław Kukliński (też z listy PiS, chociaż chyba nie członek partii).
Znowu wyborców wykiwano. Przecież Ci dobrzy, tamci źli. Ludzie w internecie skakali sobie do gardeł, często wrogo traktując niedawnych znajomych, a tu grupa 15 osób się dogadała. Problem był z jednym ale co znaczy jedna osoba. W ten sposób, dogadując się z PiSem, taki Paweł Łuczak został wiceprzewodniczącym Rady Powiatu. Fajnie? W sumie czemu nie.
No ale co zrobić z tymi, którzy dali się wpuścić w kanał, czyli z wyborcami? Zwyczajnie, trzeba ich znowu wykiwać. Tak więc kilka tygodni później zaproszono nas na kolejne spotkanie. Znowu mieliśmy podpisywać umowę. Tym razem jednak jako radni, czyli nie koalicja Komitetów Wyborczych, ale ludzi, którzy złapali mandaty z tych list. W sumie niewiele się zmieniło, poza aspektem wizerunkowym. Już nikt nie mógł powiedzieć, że PO ma koalicję z PiS-em i można było dalej kiwać naiwniaków. Ja tej umowy nie podpisałem.
To, co moim zdaniem jest istotne to fakt, że w umowie nie było żadnych zapisów programowych. Masa ogólników i podział stołków. Definito finito...
***
Niedawno w TiT opublikowano zdjęcie z utworzenia koalicji w powiecie w aktualnym rozdaniu samorządowym. Masowo rozpowszechniają je członkowie PO, podkreślając, że są na nim sami członkowie PiS, raz jeszcze podszczuwając ludzi na ludzi. Faktycznie utworzono koalicję mocno prawicową. Ja umowy nie podpisywałem. Dlatego też nie można znaleźć mnie na żadnej fotografii.
Rzecz jednak w tym, że i ten przekaz nie jest do końca uczciwy. Sławomir Żegota i inni radni PO zapominają wspomnieć, że dzień wcześniej siedzieli w gabinecie prezydenta i podpisywali umowę o współpracy. Również opierała się ona na rozdawaniu stołków. Wiedział ktoś z moich czytelników o tym? Założę się, że niewielu. Najciekawsze jest to, że radni ci przyszli podpisać umowę sami, ponoć nie konsultując tego z własnym komitetem. Ostatecznie jednak umowy nie zrealizowano, a Starostą został Mariusz Węgrzynowski.
PiS rządzi? Jak najbardziej. Tyle, że radni PO czują się tu jak rybki w wodzie, w dodatku mocno mętnej. Bez wahania zatrudniają się w jednostkach podległych powiatowi i czerpią korzyści pełnymi garściami. Robi tak Paweł Łuczak, Bogna Hes, Tomasz Zdonek (chyba rekordzista). Znajdują się też miejsca pracy dla partnerek. A jakże. Wszystko dzięki własnej wytężonej samorządowej pracy. To oczywiście sarkazm.
Kiedy w połowie kadencji wiadomym jest już, że Mariusz Węgrzynowski się na funkcję nie nadaje i nastąpić ma próba jego odwołania, to właśnie czwórka radnych z list Koalicji Obywatelskiej odmawia podpisania wniosku o jego odwołanie, Argumentują, że to dobry Starosta i taki fajny... kumpel.
***
Wyszedł z tego stosunkowo długi felieton. Miejcie go jednak w pamięci, kiedy wdacie się w sprzeczkę z kolegą lub sąsiadem, a może członkiem rodziny. Wszystko jest grą pozorów i jedną wielką ściemą. Ktoś wykorzystuje Wasze emocje, dla osobistych celów. Budujecie sobie wrogów, a ludzie stojący po dwóch stronach rzekomej barykady idą po wyborach razem pić wódkę i się z Was śmieją. Zarabiają kasę przy minimalnej aktywności... ale o tym w kolejnym felietonie
Napisz komentarz
Komentarze