Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 27 września 2024 05:49
Reklama
Reklama

Marcin Wójcik z kabaretu Ani Mru-Mru: od piłkarza do kabareciarza

Zanim założył kabaret Ani Mru-Mru, był piłkarzem. Kariery w sporcie nie zrobił, za to został jednym z najpopularniejszych polskich komików. Ale pasja do piłki została. Marcin Wójcik w rozmowie z PAP Life zdradza, czy chciałby zostać komentatorem sportowym i dlaczego trudno się występuje przed sportowcami. Przy okazji 25. urodzin Ani Mru-Mru wyjawia też, jak wymyśla skecze i ile jeszcze będzie występować jego grupa.

PAP Life: Byłeś w gronie 7,5 mln Polaków, którzy oglądali mecz Polska-Holandia?

Marcin Wójcik: Oczywiście! Oglądałem mecz z wypiekami na twarzy i muszę powiedzieć, że pierwszy raz od dłuższego czasu byłem naprawdę dumny z naszej reprezentacji, pomimo że przegrała.

PAP Life: Słyszałam, że jesteś wielkim fanem piłki nożnej. Czy w związku z tym robiłeś sobie żarty z dwóch poprzednich selekcjonerów reprezentacji Polski podczas występów kabaretowych? Wokół Sousy i Santosa powstało sporo memów…

M.W.: Nie pojawiali się w moich skeczach, ale u kolegów z branży bardzo często ten motyw się przewijał. Trzeba przyznać, że obaj Portugalczycy – Paulo Sousa i Fernando Santos, robili wszystko, żeby te memy powstawały, a z kolei my, Polacy jesteśmy skłonni do wszelkiego rodzaju szyderstw. Więc to była woda na nasz młyn. Ale ja też od początku miałem wrażenie, że ani jeden, ani drugi Portugalczyk nie zabawi u nas zbyt długo. Więc nie chciałem wymyślać numerów o osobach, o których wkrótce nikt nie będzie pamiętał. Poza tym naprawdę ciężko było zrozumieć filozofię gry tych trenerów. Fatalnie się oglądało naszych piłkarzy i nie miałem energii, żeby z tego robić żarty. Zazwyczaj żartuję nie z tego, co mnie wkurza, ale z tego, co mnie bawi i cieszy. To jest lepsza pożywka do żartów.

PAP Life: Podobno kiedyś proponowano ci bycie komentatorem sportowym?

M.W.: Były jakieś propozycje, ale bardzo luźne i nic z tego nie wyszło.

PAP Life: A chciałbyś spróbować?

M.W.: Myślę, że mógłbym, ale tylko pod jednym warunkiem: jeśli byłbym dopełnieniem dla profesjonalnego komentatora, który relacjonowałby na poważnie, a ja starałbym się okrasić coś dowcipem. Tyle tylko, że wiem, że nie wszyscy kibice to lubią i akceptują, żeby ktoś, kto na co dzień zajmuje się rozśmieszaniem ludzi, był zapraszany do komentowania wydarzeń sportowych. Ale jeśli ktoś zdecyduje się mnie sprawdzić w tej roli, to chętnie spotkam się w tzw. dziupli komentatorskiej i zrobię to najlepiej, jak potrafię.

PAP Life: Czy to prawda, że kabaret Ani Mru-Mru nie lubi występować przed sportowcami? Kiedyś graliście przed reprezentacją i podobno nie był to udany występ.

M.W.: Faktycznie, kiedyś podczas zgrupowania w Arłamowie graliśmy dla piłkarskiej kadry narodowej. To było za czasów Adama Nawałki i moim zdaniem to był całkiem niezły występ. Natomiast okoliczności były takie, że następnego dnia selekcjoner miał ogłosić, kto jedzie na mistrzostwa. Pamiętam, że najlepiej bawił się sztab szkoleniowy. Z kolei po naszych piłkarzach było widać, że są lekko wycofani. Podejrzewam, że zawodnicy byli nieco zestresowani i nie potrafili się wyluzować. Ale jeżeli kiedyś pojawią się jakieś propozycje od sportowców, to pewnie podejmiemy wyzwanie. Natomiast to nie są łatwe grania, bo umysł sportowca w trakcie zgrupowania jest skupiony na innych rzeczach niż rozrywka. Dla mnie jest to zrozumiałe i nie mam tutaj pretensji do nikogo.

PAP Life: Wiesz, o czym mówisz, bo sam byłeś piłkarzem. Jak długo grałeś w piłkę?

M.W.: Chyba 14 lat, od wieku trampkarza aż po studia. Można powiedzieć, że nawet zawodowo, bo dostawałem za to jakieś wynagrodzenie. Z moim klubem Lublinianka graliśmy w trzeciej lidze, a naszym największym osiągnięciem było zajęcie czwartego miejsca na mistrzostwach piłki nożnej juniorów. W półfinale przegraliśmy ze znakomitą wówczas juniorsko, a dzisiaj seniorsko Jagiellonią Białystok, która jest mistrzem Polski.

PAP Life: Dlaczego przestałeś grać?

M.W.: W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że wielkiej kariery nie zrobię. A podjęcie tej decyzji było o tyle łatwiejsze, że już wtedy zaświtał mi w głowie pomysł, że chciałbym spróbować wejść na estradę czy scenę i bawić ludzi. Właściwie niemal od zawsze, jeszcze w szkole podstawowej czy liceum, wiedziałem, że mam łatwość opowiadania dowcipów, że wszyscy wtedy milkną, słuchają tego żartu i wybuchają śmiechem na koniec. Ta pasja siedziała we mnie od dawna, ale w czasie studiów gdzieś mocno się aktywowała. I w momencie, kiedy spróbowałem robić kabaret, to zapomniałem o piłce zupełnie.

PAP Life: Ale zanim zostałeś komikiem, byłeś jeszcze nauczycielem wf-u.

M.W.: Skończyłem studia licencjackie na AWF-ie i na dwa kolejne lata studiów magisterskich przeniosłem się na zaoczne. W tym czasie zacząłem pracować jako nauczyciel wychowania fizycznego w liceum, do którego zresztą sam chodziłem, co samo w sobie było dość zabawne. Ale nauczycielem byłem chyba niezłym.

PAP Life: W tym roku mija 25 lat istnienia kabaretu Ani Mru-Mru, a ty skończyłeś 50 lat, czyli zawodowo bawisz ludzi przez połowę swojego życia. Ale opowiadanie dowcipów na imprezie, a rozśmieszanie kilkuset czy kilku tysięcy osób, to coś innego.

M.W.: Kiedy zacząłem tworzyć kabaret, to oczywiście nie byłem pewny, czy obcy ludzie będą chcieli przyjść i mnie słuchać. A po drugie, nigdy nie myślałem, że potrwa to 25 lat. Do tego pierwszego kroku pchnęła mnie koleżanka mojej żony, która powiedziała: „Słuchaj, jesteś taką +małpą towarzyską+, że musisz coś z tym zrobić i dlatego zapisałam cię na +wieczór otwartego mikrofonu+. Masz być przygotowany na następny czwartek”. Takie wieczory odbywały się wtedy w jednej z knajp w Lublinie. Byłem mocno zaskoczony, ale się nie przestraszyłem. Pomyślałem sobie: „Dobra, skoro już tak jest, to może warto spróbować”. Przygotowałem się na czwartek. Co prawda tamto wydarzenie ostatecznie się nie odbyło, ale za to miałem opracowany jakiś materiał.

Wtedy pomyślałem sobie, żeby poszukać podobnych do siebie ludzi i namówić ich do wspólnej próby. Na początku znalazłem cztery osoby, które tworzyły pierwszy skład Ani Mru-Mru. Po miesiącu znajomi polecili mi, żebym spotkał się z Michałem, zresztą też Wójcikiem, który w żaden sposób nie jest ze mną spokrewniony. Michał pokazał mi próbkę swoich możliwości, co po pierwsze uświadomiło mi, że chciałbym to robić właśnie z nim, a po drugie, że mogę to robić na dużo wyższym poziomie niż myślałem. Bo jeśli on jest w stanie rozbawić mnie, a ja jestem w stanie rozbawić innych, to we dwóch, czy wówczas jeszcze we troje - bo razem z nami występowała Joanna Kolibska, jesteśmy w stanie rozbawić dość dużą grupę ludzi. I to faktycznie się sprawdziło.

PAP Life: Trochę później doszedł do was Waldek Wiłkołek. A czym on cię zachwycił?

M.W.: Kiedy w składzie kabaretu byłem ja, Michał i Joanna, to dość szybko się okazało, że potrzebujemy kogoś, kto zadbałby o warstwę techniczną, czyli wiedziałby, kiedy zmienić światło na scenie albo wypuścić jakiś dźwięk czy podkład muzyczny. Wtedy Michał zaproponował, że przecież jest Waldek Wilkołek, którego dobrze znałem. Chodziliśmy do tej samej podstawówki, nawet mieszkaliśmy na tym samym osiedlu, wiedziałem, że on od zawsze interesował się technikaliami. No i Waldek przyszedł, zapytaliśmy go, czy nie chciałby z nami współpracować i przez pierwsze dwa lata jeździł z nami jako kierowca, taki dobry duch i obsługa techniczna, do momentu, kiedy pomyślałem, że przydałby się do jednego numeru jako czwarty na scenie. Od razu wyczułem, że jest w stanie bawić ludzi i Waldek już na tej scenie został. Potem, kiedy Joanna odeszła z kabaretu, zostaliśmy we trzech. I od 21 lat tworzymy kabaret w męskim trio.

PAP Life: Jesteście bardzo różni. Ty od początku masz tę samą żoną, a Michał dość burzliwe życie uczuciowe, o którym rozpisywały się media. On występował w TVP za czasów PIS-u, ty konsekwentnie odmawiałeś i krytycznie wypowiadałeś się o tamtej władzy, itd. Jak to możliwe, że od tylu lat wytrzymujecie ze sobą?

Zawdzięczamy to temu, że wprowadziliśmy pewne zasady i dbamy o higienę pracy. Mogę powiedzieć, że jesteśmy przyjaciółmi. Ale pomimo tego, że doskonale wiemy, co się u każdego dzieje, to kiedy kończymy pracę, bez potrzeby do siebie nie dzwonimy, nie plotkujemy, nie jeździmy razem na wakacje. Po prostu każdy z nas ma swoją rodzinę, grupę przyjaciół, z którymi spędza czas. To powoduje, że kiedy jedziemy na występ, to jesteśmy siebie ciekawi, nie nudzimy się sobą i dodatkowo nie występuje tzw. zmęczenie materiału. 12 lat temu wprowadziliśmy też żelazną zasadę, że kabaret Ani Mru-Mru pracuje tylko 10 dni w miesiącu. Dzięki temu mamy chęć na pracę i czas na życie rodzinne czy swoje pasje, które każdy z nas ma inne. Przez te 25 lat zdarzały się różne trudne momenty, ale najbardziej jestem dumny z tego, że nigdy żadne nasze indywidualne działania, nie spowodowały tego, że Ani Mru-Mru zeszło na drugi plan. Program Ani Mru-Mru zawsze był najważniejszy i mam nadzieję, że tak zostanie.

PAP Life: Czy ludzie, którzy przychodzą na występy Ani Mru-Mru to publiczność, która dorastała razem z wami?

M.W.: W dużym uproszczeniu na pewno tak. Oczywiście zdarza się, że rodzice przychodzą z dziećmi, czyli mamy publiczność dwudziestoparoletnią i młodszą. Ale w dużej mierze to jest publiczność, która była z nami od początku i cały czas nam kibicuje. Nikogo do naszego poczucia humoru nie przymuszamy i jeśli ktoś ma 15 lat i bawią go nasze żarty, to można się tylko cieszyć. A nie robimy kabaretu dla nastolatków.

PAP Life: Jesteś autorem prawie wszystkich skeczów. Skąd bierzesz pomysły przez tyle lat?

M.W.: Właśnie nie wiadomo. Przez te 25 lat wypracowałem sobie taki model pracy, że nigdy nie zakładam sobie, że tego dnia, o tej godzinie, siadam nad kartką papieru i próbuję pisać. Zawsze czekam na pomysł, a on się pojawia znienacka i znikąd. Czasem coś usłyszę, czasem coś zobaczę, czasem sobie coś wynotuję, że ktoś coś śmiesznego powiedział. I potem na przykład leżę sobie wieczorem w łóżku i przychodzi myśl: „Kurczę, a może to byłby dobry pomysł na skecz”. Ale też nigdy nie staram się jakoś specjalnie nasłuchiwać, podglądać, nie poświęcam swojej energii, żeby tych pomysłów szukać. One do mnie zawsze same przychodziły, więc z dużą nadzieją czekam, że dalej będą przychodzić. Dopiero, jak ten pomysł zakiełkuje, to zaczynam pisać. To też ciekawostka - zawsze piszę między piątą a ósmą rano. Zimą jest jeszcze ciemno, ale ja to uwielbiam, wtedy mój mózg pracuje na bardzo wysokich obrotach.

PAP Life: W ostatnich latach Polacy pokochali stand-up. To nie jest dla was zagrożenie?

M.W.: W żadnym wypadku, to jest inna forma rozrywki. My jako Ani Mru-Mru nie odczuliśmy, żeby popularność stand-upu wpłynęła na sprzedaż biletów albo ilość zaproszeń, które do nas przychodzą. Przyznam, że sam bardzo lubię stand-up w dobrym wydaniu. Mało tego, często robię stand-up. Tydzień temu występowałem na imprezie, gdzie musiałem przez ponad godzinę występować sam, więc nie jest mi ta forma obca. Natomiast zawsze dziwi mnie, że niektórzy stand-uperzy z dużą pogardą odnoszą się do artystów kabaretowych, bo ja nigdy nic złego o stand-uperach nie powiedziałem i nie umniejszałem ich roli w polskiej rozrywce. Natomiast zawsze mówię, że jeśli któryś ze stand-uperów wytrzyma 25 lat na scenie i po 25 latach dalej będzie bawił ludzi, to chętnie podyskutuję o tym, kto prezentuje jaki poziom.

PAP Life: Uważasz, że dziś Polacy są bardziej wyluzowani czy przeciwnie – bardziej spięci niż wtedy, gdy wasz kabaret startował?

M.W.: Na dwoje babka wróżyła. Z jednej strony stand-up spowodował, że granica dobrego smaku i tego, co można powiedzieć czy zrobić na scenie mocno się przesunęła. Bo stand-uperzy weszli z żartem mocniejszym, bezkompromisowo zachowują się na scenie i ludzie się do tego przyzwyczaili Ale na drugim końcu tego kija - bo kij ma zawsze dwa końce - jest tzw. poprawność polityczna, co w dzisiejszych czasach działa jak autocenzura. Czyli tworząc jakiś żart, zastanawiamy się, czy on kogoś nie urazi, czy za chwilę nie rozdzwonią się telefony i jakieś fundacje, które na takie momenty tylko czekają.

PAP Life: Zdarzały się wam takie sytuacje?

M.W.: Podam ostatnie dwa przykłady. Razem z kabaretem Łowcy.B przygotowaliśmy program „Brutalne pieszczoty” na festiwal kabaretów Ryjek. Tam była taka kategoria „Po bożemu”. Zrobiliśmy, moim zdaniem, fajny skecz - naszą wersję niepokalanego poczęcia. Kiedy do Maryi przychodzi Bóg, Duch święty i Jezus, i rozmawiają o tym, jak to ma się wydarzyć. Momentalnie pojawiła się jedna z fundacji katolickich, która zażądała usunięcia tego skeczu z przestrzeni publicznej, a powodem było to, że Maryję grał kolega, który ma brodę. Dla nich to było bardzo obraźliwe, a poza tym powiedzieli, że ten skecz może spowodować osłabienie wiary katolickiej wśród społeczeństwa w Polsce. Pomyślałem sobie, jak słaba musi być wiara katolicka w narodzie, skoro skecz z brodatym mężczyzną jest w stanie ją osłabić.

PAP Life: Gracie nadal ten skecz?

M.W.: Incydentalnie. Gramy go tylko, gdy jesteśmy zapraszani z projektem „Brutalne pieszczoty”. Ale zawsze publiczność świetnie się bawi i nigdy nikt po występie nie przyszedł i nie powiedział, że go to obraziło.

PAP Life: A ta druga sytuacja?

M.W.: Była też dość dziwna, ale tutaj byłem w stanie się przychylić do prośby. Odezwała się do nas pani, która prowadzi jakąś fundację, która ma prawa do twórczości Tuwima i zażądała usunięcia z Internetu bardzo starego skeczu „Lokomotywa”, w którym jako dwóch skacowanych aktorów czytaliśmy znany wiersz Tuwima. Ta pani powiedziała, że oni robią wszystko, żeby twórczość Tuwima nie była kojarzona z alkoholem. Z jednej strony rozumiem, że jest to jakaś polityka fundacji, natomiast problem polegał na tym, że prawa do wyświetlania tego skeczu mają duże stacje telewizyjne, więc tam odesłaliśmy tę panią. Nie wiem, jak to się skończyło, ale faktycznie takie prośby czy wręcz żądania co jakiś czas się pojawiają. Myślę, że czasem to świadczy o wybujałym ego tych fundacji, a czasami chodzi im o to, żeby gdzieś zaistnieć, bo jak się zgłosi takie żądanie, to może zrobi się o nich głośno.

PAP Life: Kabaret w Polsce ma długą tradycję. Za czasów komuny był takim wentylem bezpieczeństwa. Ale Ani Mru-Mru polityki nie wykorzystuje, chociaż to wdzięczny temat do żartów. Dlaczego nie śmiejecie się z polityków?

M.W.: Z kilku powodów. Oczywiście można sobie żartować z ludzi, którzy robią coś za wszelką cenę, żeby zaistnieć w polityce, nie mając nic mądrego do powiedzenia i nie robiąc nic pożytecznego. Tylko my nie chcemy takim ludziom przysparzać popularności. Poza tym, naprawdę ciężko jest nadążyć za życiem politycznym w Polsce. Te postaci tak szybko się pojawiają, znikają, jednego dnia mówią jedno, drugiego dnia drugie, trzeciego dnia pojawia się ktoś trzeci, więc te skecze bawiłyby osoby, którzy są na bieżąco. A mam wrażenie, że ludzie w Polsce są już trochę zmęczeni tą ciągłą przepychanką. Trzeci powód jest taki, że jest mnóstwo satyryków i grup kabaretowych, które komentują politykę, więc jeżeli pojawia się coś zabawnego dzisiaj, to z dużą dozą prawdopodobieństwa jestem w stanie przewidzieć, że jutro powie o tym Jerzy Kryszak, pojutrze kabaret Neonówka, a popojutrze Kabaret Skeczów Męczących czy Robert Górski. Dlatego zostawiamy to pole innym, którzy chętnie się tym zajmują i dobrze im to wychodzi. Owszem, jeśli jest wydarzenie, które odbiło się szerokim echem w Polsce, to gdzieś pomiędzy skeczami jesteśmy w stanie wbić jakąś szpileczkę i na żywo podczas występu odnieść się do tego.

PAP Life: 25 lat to imponujący jubileusz. Ale nie zastanawiasz się czasem, jak długo będziecie jeszcze występować?

M.W.: Do tej pory nigdy jeszcze nie padło hasło: „Panowie, może czas już to skończyć, już mam dość, ile to będzie jeszcze trwać”. Ale o tym, ile to jeszcze potrwa, zawsze będzie decydować publiczność i póki przychodzi, kupuje bilety i chętnie nas ogląda, to wiemy, że to, co robimy jest komuś potrzebne i ma sens. Ale też nie chciałbym, żeby kiedykolwiek ktoś powiedział, że kabaret Ani Mru-Mru występuje już trochę na siłę. Bardzo jesteśmy wyczuleni na takie sygnały i jeśli coś takiego zauważymy, to wtedy na pewno przyjmiemy to z pokorą, patrząc wstecz na wiele lat wspólnej, wspaniałej przygody. (PAP Life)

Rozmawiała Iza Komendołowicz

Marcin Wójcik – pomysłodawca i założyciel kabaretu Ani Mru-Mru, który współtworzy z Michałem Wójcikiem i Waldemarem Wiłkołkiem. Jest autorem większości skeczów i tekstów kabaretu. Występował także w improwizowanym serialu kabaretowym „Spadkobiercy”. W latach 2009-2012 razem z Robertem Górskim prowadził Kabaretowy Klub Dwójki. W 2024 kabaret Ani Mru-Mru obchodzi jubileusz 25-lecia.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
ReklamaSklep Medyczny Tomaszów Maz.
Polecane
Jak jeździmy? Policjanci wiedza najlepiejWytłumaczenie wszystkiegoTragiczny wypadek w Jankowie. Nie żyje 28-letnia kierującaSpotkanie z kandydatem na Prezydenta RP, Sławomirem MentzenemJaki wpływ mają wysokiej jakości wizualizacje na decyzje zakupowe klientów deweloperskich?Darmowe szczepienia i czipowanie w Tomaszowie Mazowieckim!Konsultacje projektu programu współpracy z organizacjami pozarządowymi na 2025 rokDwanaście bramek w pucharowym meczuOdszedł Pułkownik Józef SuchodolskiCeramika Paradyż podczas targów Cersaie w BoloniiPięciostrunowe skrzypce elektryczne - koncert w Tomaszowie!Dwukadencyjność zostanie zniesiona?
Reklama
Sztuka – Sport – Olimpiada Sztuka – Sport – Olimpiada Na wystawie zatytułowanej „Sztuka – Sport – Olimpiada”, prezentowane są obrazy oraz sylwetki tomaszowskich olimpijczyków którzy reprezentowali nasze miasto, a tym samym nasz kraj, na olimpijskich stadionach, w różnych dyscyplinach sportowych. Tematyka sportu została przedstawiona w malarstwie, nurcie pop artu. Na płótnach przedstawione są różne dyscypliny lekkoatletyki i nie tylko. Prezentujemy dzieła Niny Habdas (1942–2003), łódzkiej malarki i graficzki, Wiesława Garbolińskiego (1927–2014), Andrzeja Szonerta (1938–1993) i Benona Liberskiego (1926–1983). Płótna powstały w latach siedemdziesiątych XX wieku, podczas Pleneru Olimpijskiego zorganizowanego w Spale koło Tomaszowa Mazowieckiego. Prezentowane obrazy zostały przekazane w darze tomaszowskiemu Muzeum w latach 70. XX wieku przez Wydział Kultury i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego w Łodzi. Wystawę uzupełniają informacje o Tomaszowskich Olimpijczykach, pamiątki Stanisławy Pietruszczak z XII Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Innsbrucku (1976) oraz znaczki poczty japońskiej wydane z okazji XVIII Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Nagano (1998), podarowane Muzeum przez Pawła Abratkiewicza. Wystawa przypomina nam o pięknej tradycji umacniania więzi pomiędzy ideą sportu olimpijskiego a twórczością artystyczną, która może kształtować humanistyczne wartości sportu i kreować jego wizerunek w społeczeństwie. Zapraszamy do zwiedzania wystawy w dniach 1 sierpnia – 27 października 2024 r., w godzinach otwarcia Muzeum: od wtorku do piątku od godz. 9.00 do 16.00, w soboty i niedziele od godz. 10.00 do 16.00 (w poniedziałek nieczynne). Data rozpoczęcia wydarzenia: 01.08.2024
Reklama
Reklama
Skarpetki zdrowotne z przędzy bawełnianej ze srebrem Skarpetki zdrowotne z przędzy bawełnianej ze srebrem Skarpetki nieuciskające DEOMED Cotton Silver to komfortowe skarpetki zdrowotne wykonane z naturalnej przędzy bawełnianej z dodatkiem jonów srebra. Skarpety ze srebrem Deomed Cotton Silver mogą dzięki temu służyć jako naturalne wsparcie w profilaktyce i leczeniu różnych schorzeń stóp i nóg!DEOMED Cotton Silver to skarpety bezuciskowe, które posiadają duży udział naturalnych włókien bawełnianych najwyższej jakości. Są dzięki temu bardzo miękkie, przyjemne w dotyku i przewiewne.Skarpetki nieuciskające posiadają także dodatek specjalnych włókien PROLEN®Siltex z jonami srebra. Dzięki temu skarpetki Cotton Silver posiadają właściwości antybakteryjne oraz antygrzybicze. Skarpetki ze srebrem redukują nieprzyjemne zapachy – można korzystać z nich komfortowo przez cały dzień.Ze względu na specjalną konstrukcję oraz dodatek elastycznych włókien są to również skarpetki bezuciskowe i bezszwowe. Dobrze przylegają do nóg, ale nie powodują nadmiernego nacisku oraz otarć. Dzięki temu te skarpety nieuciskające rekomendowane są dla osób chorych na cukrzycę, jako profilaktyka stopy cukrzycowej. Nie zaburzają przepływu krwi, dlatego też zapewniają pełen komfort przy problemach z krążeniem w nogach oraz przy opuchnięciu stóp i nóg.Skarpetki DEOMED Cotton Silver są dostępne w wielu kolorach oraz rozmiarach do wyboru.Dzięki swoim właściwościom bawełniane skarpetki DEOMED Cotton Silver z dodatkiem jonów srebra to doskonały wybór dla wielu osób, dla których liczy się zdrowie i maksymalny komfort na co dzień.Z pełną ofertą możecie zapoznać się odwiedzając nasz punkt zaopatrzenia medycznegoTomaszów Mazowiecki ul. Słowackiego 4Oferujemy atrakcyjne rabaty dla stałych klientów Honorujemy Tomaszowską Kartę Seniora 
zachmurzenie duże

Temperatura: 15°CMiasto: Tomaszów Mazowiecki

Ciśnienie: 1000 hPa
Wiatr: 16 km/h

Reklama
Drogowy zabójca nie tylko pijany Drogowy zabójca nie tylko pijany Wiemy już, że kierowca który zabił dwie siostry przechodzące na przejściu dla pieszych przez ulicę Mostową był nie tylko pijany. We krwi mężczyzny wykryto też substancję psychotropowa 4-CMC. Jak informuje tomaszowska prokuratura jest to katynon, substancja podobna strukturalnie do amfetaminy. Jej działanie ma charakter stymulujący. O tym, że kierowca mógł być pod wpływam narkotyków pisali już wcześniej internauci, komentujący zdarzenie. Kierowcy cupry grozi nawet 20 lat więzienia. Tymczasem Ministerstwo Sprawiedliwości poinformowało w ub. piątek na platformie X o pracach nad zmianą prawa w zakresie walki z przestępczością na polskich drogach. Resort przekazał, że "analizie poddane zostaną m.in. pojawiające się w przestrzeni publicznej postulaty zmian przepisów, takie jak wprowadzenie do katalogu przestępstw zabójstwa drogowego". Adwokat Filip Paluszek uważa, że zwiększenie wymiaru kar jest rozwiązaniem zdecydowanie prostszym niż wprowadzenie nowego typu przestępstwa, czyli tzw. zabójstwa drogowego z uwagi na to, że występuje problem w określeniu znamion takiego czynu. Według niego zmiany w prawie są konieczne.Chwalą się czym jeszcze mogą Chwalą się czym jeszcze mogą Kolejne fantastyczne wiadomości przekazuje nam Starosta Mariusz Węgrzynowski. Tym razem ściągnął dziennikarzy (z mediów, które lubi opłacać z publicznych pieniędzy) by poinformować mieszkańców o wydarzeniu jego zdaniem niezwykle ważnym. Otóż zostaną docieplone fundamenty internatu w jednej z podległych powiatowi szkół.
Sesja Rady Powiatu trwa Sesja Rady Powiatu trwa Nikt nie ma wątpliwości, że Marek Kociubiński nie reprezentuje całej Rady Powiatu, a jedynie wąską kilkuosobową grupę radnych Prawa i Sprawiedliwości, w dodatku w sekciarski sposób związaną z Mariuszem Węgrzynowskim. Jego prowadzenie obrad dalekie jest też od profesjonalizmu i podstawowych zasad demokratycznego państwa, w tym wzorców etycznych, określonych chociażby w powiatowym Kodeksie Etyki Radnego. Stąd pojawił się wniosek o jego odwołanie. Na piątek zwołano sesję, by dokonać zmiany Przewodniczącego. Niestety nie można było tego przeprowadzić, ponieważ w obradach nie wzięli udziału radni PiS (którzy kilka dni temu organizowali konferencję prasowa, na której krytykowali zrywanie kworum przez radnych opozycji), dwóch radnych komitetu Wszyscy Razem (Leon Karwat, Piotr Kagankiewicz) oraz Lidia Jackow. Wszystko wskazuje na to, że mimo, że na sali obrad ich nie było, w budynku starostwa jednak przebywali. Oznacza to, że mimo, iż z pozoru Starosta (dzięki przekupionym radnym) ma niedużą większość w Radzie, to głosowań w trybie tajnym nie może być pewien. Wiceprzewodniczący Krzysztof Bisku ogłosił więc przerwę di 1 października, kiedy to sesja ma być kontynuowana. Przeciwko temu rozwiązaniu próbowali protestować prawnicy reprezentujący Starostę. Jednak ich stanowisko, że radni (nie mając kworum) powinni głosować nad wnioskiem o przerwę, było zwyczajnie absurdalne. Powiatowa "zabawa" więc trwa. Marek Kociubiński nie ma odwagi poddać się weryfikacji przez radnych, a Starosta prowadzi "negocjacje", które podatników będą zapewne kosztować kolejne dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy złotych (tak jak ma to miejsce w przypadku zatrudnienia Grzegorza Glimasińskiego).Nasi terytorialsi pomagają przy powodzi Nasi terytorialsi pomagają przy powodzi Żołnierze 9 Łódzkiej Brygady Obrony Terytorialnej wspierają działania przeciwpowodziowe w mieście Brzeg Dolny
Reklama
Wasze komentarze
Autor komentarza: TaxiTreść komentarza: W całym garnizonie w tym jednym dniu zostały ujawnione aż 64 wykroczenia ... to chyba jest żart bo tyle można w naszym mieście wykazać a nawet więcej tylko trzeba się zabrać do pracy a przede wszystkim Straż Miejska która nawet nie reaguje na zakaz skrętu w prawo zaraz za postojem Taxi a tak zawsze są zaparkowane pojazdy zakaz skrętu to zakaz nawet Straż Miejska nie może tam skręcać tak samo jak są trzy wydzielone miejsca dla Straży Miejskiej a parkują tam pojazdy Policji ale chciałem też wspomnieć o zakazu zatrzymywania na ul. POW przy starej Straży Pożarnej nikt nie reaguje na te pojazdy.Źródło komentarza: Jak jeździmy? Policjanci wiedza najlepiejAutor komentarza: marcoTreść komentarza: tłumów chyba nie przewidująŹródło komentarza: Spotkanie z kandydatem na Prezydenta RP, Sławomirem MentzenemAutor komentarza: AniTreść komentarza: Powinien tyrać w kamieniołomach za darmo do końca życia...jego wiek go nie usprawiedliwia. Nie chcę utrzymywać mordercy z moich podatków! Dożywocie to za mało...olbrzymi dramat dla rodzin zamordowanych kobiet. Co to jest 20 lat za odebranie życia dwóch osób, za każdą z nich powinien dostać karę.Źródło komentarza: Drogowy zabójca nie tylko pijanyAutor komentarza: POPiSTreść komentarza: Statystyka mówi, że są to średnio dwie kadencje, są takie badania. Problemy samorządu leżą zupełnie gdzie indziej niż w kwestii kadencyjności. Kadencyjność pociągnęła za sobą jeszcze zakaz kandydowania np. kandydata na wójta, w wyborach do powiatu czy sejmiku, pozostawiając możliwość kandydowania do rady gminy, w której kandyduje się na wójta. Poprzednia ekipa zabroniła wójtom, burmistrzom i prezydentom zasiadać w radach nadzorczych spółek SP i komunalnych, pozostawiając tę możliwość radnym i posłom. Takich różnych dziwnych rozwiązań wprowadzanych ad hoc jest mnóstwo. Z tym, że tak jak napisałem głównym problemem samorządu jest dzisiaj stabilność jego dochodów oraz przeregulowanie, bo z tego samorządu został już tylko rząd. Co więcej jaki sens ma dzisiaj rada gminy w takim kształcie, skoro wójt, burmistrz, prezydent wybierany jest w wyborach bezpośrednich i nierzadko uzyskuje więcej głosów niż w sumie cała rada. A za co tak naprawdę odpowiada dzisiaj radny? Żeby daleko nie szukać popisy mamy na lokalnym podwórku ca. za 3000 zł miesięcznej diety. Ja bym raczej skupił się na innych kwestiach dotyczących samorządu niż kadencyjność, a jeżeli już to czemu nie rozszerzyć jej na posłów, radnych, zarządy powiatu i sejmiku, np. dwie kadencje 6 letnie. Nie ma ludzi niezastąpionych a po 10 czy 12 latach zmiana nikomu nie zaszkodzi ;) rozumiem, że ta, zmiana, czy też dyskusja o tej zmianie robiona jest znowu dla dobra samorządu (jak każda, o której nikt z samorządem nie rozmawia), czy też wieczni posłowie czują oddech konkurencji w postaci wójtów, burmistrzów i prezydentów, którzy chcieliby wystartować w najbliższych wyborach do sejmu?Źródło komentarza: Dwukadencyjność zostanie zniesiona?Autor komentarza: OstrohrabTreść komentarza: Pewnie w wielu miejscach kadencyjność mogłaby spowodować, że ktoś wartościowy i doświadczony byłby pozbawiony możliwości dalszego piastowania urzędu. Analiza statystyczna ilości kadencji pokazałaby na ile projekt kadencyjności lub dekadencyjności ma sens. Niestety w zdecydowanie wielu miejscach, zarówno dużych miastach jak i mniejszych miejscowościach zaskorupiałe układy hamują innowacyjność i rozwój małych ojczyzn. Czasami człowiek "dusi się", bo nie ma do kogo zwrócić się z prośbą o cokolwiek. Do kogo nie pójdzie, to na samej górze jest jakiś układ. Wybory wyborami, a niby-konkursy na stanowiska publiczne to już praca na studium przypadku. Doktryny Neumanna obowiązują wszędzie. Kto nie z Mieciem, tego zmieciem.Źródło komentarza: Dwukadencyjność zostanie zniesiona?Autor komentarza: J23Treść komentarza: Dla mnie, to są giganci. Ekspozycja bardzo dobra.Źródło komentarza: Ceramika Paradyż podczas targów Cersaie w Bolonii
Reklama
Reklama
Napisz do nas
Reklama
News will be here
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama