Teatr w plenerze… W dodatku w zgiełku Galerii Handlowej, to jednak jakaś nowość, bo trudno mówić o jakości. Przynajmniej z punktu widzenia komfortu aktora i widza. Tak się nie przypadkiem złożyło, że obejrzałam niedawno prapremierowo sztukę „Dobra zmiana” wystawianą przez Teatr Powszechny w Łodzi, którą przygotowano dzięki wsparciu ze środków Funduszu Przeciwdziałania COVID-19.
Wystawienie jej na "deskach Galerii Handlowej nie napawało mnie optymizmem. Ale… czasy się zmieniają to i teatr, kultura i szeroko pojęta sztuka podążają za nimi. Czy to jednak „dobra zmiana” wystawiać sztuki w miejscach jakże pozbawionych możliwości uwrażliwionej percepcji? Mam nadzieję, że widzowie sami to ocenią i podążą drugi raz za repertuarem, aby w czerwcu już na Dużej Scenie doświadczyć pełnej wersji sztuki, bez pewnych ograniczeń.
Uwielbiacie teatr? Wielu moich znajomych mówi, że w czasach pandemii najbardziej brakuje kontaktu z drugim człowiekiem, a teatr to przecież bezpośredni kontakt z aktorami, emocjami, które im i nam widzom towarzyszą. Zawsze są inne.
W plenerowej prapremierze urzekło mnie, że namiastkę teatru otrzymałam od bileterów, którzy jak stewardzi na pokładach linii lotniczych (wyłączając tanich przewoźników) byli prawdziwie teatralni. Wchodziłam dzięki nim z chwilowym zastanowieniem czy, aby na pewno moje trampki są odpowiednie na tą okazję. Program, bilety, repertuar i te ich czarne „kostiumy” rękawiczki, drobny souvenir i maseczki na wszelki wypadek. Zwracanie uwagi niepokornym bezmaseczkowcom przebiegało w atmosferze ekskluzywnej podróży w nieznane (czarne chmury wróżyły bowiem przedwczesne lądowanie), ale i grzecznego, aczkolwiek stanowczego przypominania „prosimy zapiąć pasy”.
Ale „sztos” rzec by było można o tym jakim kunsztem wykazała się cała szóstka aktorów . Granie na scenie, gdzie rozpraszają nie tylko dźwięki telefonów komórkowych i upadające butelki kapslowanej wody mineralnej, ale i cały zgiełk tego co dzieje się tuż obok. Do tego kapryśna majowa aura… a tymczasem Małgorzata Goździk, Marta Jarczewska, Monika Kępka, Arkadiusz Wójcik, Sebastian Jasnoch i Jakub Kotyński przedstawiali wszystkie sceny w tempie flirtującego żartu, który nie pozwalał oderwać oczu od życia współczesnych „polskich elit”.
Polskie high society (tzw. śmietanka towarzyska, czy wyższe sfery) została przez nich dobrym żartem perfekcyjnie obnażona i rozebrana z ekskluzywnych, markowych szat. Pewnie nie tylko za sprawą reżyserii, scenariusza i muzyki Jakuba Przebindowskiego doświadczyłam po raz kolejny, ale wreszcie publicznie pokazanej prawdy o zepsutej i bezideowej elicie naszych czasów.
Współcześni nasi polscy „panowie i chamy” niczym się już od siebie nie różnią i na pewno daleko im do miana obrońców najwyższych wartości. A skromność, która z natury rzeczy powinna ich wyróżniać została już dawno zapomniana. Inteligencja, klasa, szyk, obrona najwyższych wartości zastąpione zostały bezpowrotnie hipokryzją, hejtem, fałszywą przyjaźnią, zdradą.
Zawoalowane dobrym żartem smutne, ale prawdziwe pokazanie tych, których kiedyś nazywaliśmy „dorobkiewiczami” zakuło mnie najbardziej, bo celowo uciekam od dawna od obserwacji i oceniania. Teatr wciąż ma jednak za zadanie obnażać nasze słabości, a to przecież dobrze i edukacyjnie. Bez wskazywania palcem kogokolwiek z imienia i nazwiska pokazuje nam dokąd jako społeczeństwu zmierzamy i „nowe wzory” jakoby krętą drogę do „Dobrej zmiany”.
Kreacje aktorskie nie przerysowane. Tępota, infantylizm, głupota, hipokryzja, kombinatorstwo, cynizm, dwulicowość, fałszywa przyjaźń, cwaniactwo pokazane w moim ulubionym komediowym francuskim stylu. Żarty nie upokarzają człowieka, nie ma w nich nic chamskiego. Zabawnie, ale nie karykaturalnie pomagają pokazać problem wprowadzają, a wręcz osadzają widza w niesamowicie bezpieczny sposób w grze pozorów współczesnych elit.
Wdzięcznie z pewnego rodzaju niedomówieniem pokazują taż nas samych z tymi naszymi dążeniami do „sztosu”, który za sprawą masek codziennie przez nas zakładanych sprowadza nas na manowce jakiegokolwiek własnego stylu i „własnego ja”. Czyżby zatem przyszło nam żyć bez wzorów godnych do naśladowania? Pozostanie nam zmierzyć się z tym pytaniem. A może wzorcem godnym naśladowania powinna być dla nas Nadia, szczera, bezpośrednia, nazywająca rzeczy po imieniu bohaterka pierwszego planu jakże intuicyjnie obnażająca hipokryzję nie tylko bohaterów sztuki?
Obserwowałam przez pewien czas pogoń moich znajomych za znalezieniem się w angielskich „wyższych sferach”. Jakże to odmienne, od naszego polskiego podejścia do tematu. Pokolenia pracują, aby za sprawą wykształcenia, inteligencji, skromności wejść na tzw. salony próżności umiejscowione w angielskiej ekskluzywnej wsi z dala od oczu plebsu.
Żyłam w takim domu kilka miesięcy, nauczono mnie szacunku, pokory, skromności, codziennych ukłonów do tradycji, ale jak to mówi przysłowie im bardziej w las tym ciemniej. Oglądając kilka seriali o rodzinie królewskiej widać dużo złych stron tego życia na „wysoki połysk”.
Po obejrzeniu „Dobrej zmiany”, rozmawialiśmy z mamą, mężem o różnych historiach i historycznie analizowaliśmy różne światowe i polskie formy kształtowania się „elit”, doszliśmy do wielu wspólnych wniosków. Mamy nadzieję, że i innych teatromaniaków spektakl poruszy na tyle, że ze sobą porozmawiają, a nie zbędą go jedynie słowem „sztos”.
Napisz komentarz
Komentarze