Pierwsze, szokujące wrażenie to sznur samochodów po lewej i prawej stronie wiejskiej drogi, tuż przed budynkiem, należącym do Państwa Jochanów. Drugi zaskakujący obrazek, to duży wiszący baner (1mx4m) zamontowany na ogrodzeniu, na którym widniał napis: GALERIA NA WSI NIEBRÓW. To jednak nie koniec, prawdziwa niespodzianka czekała na gości dosłownie w tym samym czasie, kiedy rozległ się hejnał z Mariackiej Wieży w Krakowie, napięcie rosło, zupełnie jak w amerykańskim westernie „W samo południe”.
Po ubiegłorocznym, październikowym, koncercie w OK TKACZ, wybitnej wykonawczyni czarnego bluesa, Magdy Piskorczyk (jak mówią o niej fachowcy: polska Mahalia Jackson), organizatorzy i zaproszeni goście spotkaliśmy się z artystką i z jej trzyosobowym zespołem, na kolacji w Hotelu „Mazowiecki”. Zauroczeni występem, obaj z Krzyśkiem Jochanem, w rozmowie z nią ustaliliśmy kolejny koncert w naszym mieście na dzień 30 maja 2015 roku.
Był to jedyny wolny termin w pierwszym półroczu 2015r, jakim na ten czas dysponowała nasza blues woman. Od tej chwili wszystkie nasze siły organizacyjne, w poszukiwaniu sponsorów, miejsca koncertu, podporządkowaliśmy właśnie tej dacie. Początkowo pracowaliśmy wspólnie z Krzysztofem ale ze względu na moje, zdrowotne problemy (w krótkim czasie trzykrotny pobyt w szpitalu), praktycznie Krzysiek sam zajął się tym, szczególnie odpowiedzialnym przedsięwzięciem.
Od co najmniej dwóch lat, kiedy poznałem Krzyśka z Markiem Karewiczem, zainspirowany jego fotografiami, przedstawiającymi najwybitniejszych jazzowych i rock’n’rollowych wykonawców, tak krajowych jak i zagranicznych, postanowił w swoim garażu, zamieścić na ścianach fotografie swoich idoli.
Pierwsze gwiazdy, jakie zapamiętałem, zdobyte z wielkim trudem (pomagał mu w tym projekcie Wiesiek Śliwiński, Wiesiek Wilczkowiak czy Marek Karewicz), które zawisły w garażu, to foto Czesława Niemena, James Browna, Muddy Watersa z zespołem, Ray Charlesa i Elli Fitzgerald. Wszystkie zdjęcia autorstwa Karewicza.
Szukając sponsorów dla organizowanych przeze mnie imprez, zawsze zwracałem się (z dobrym skutkiem) do Starostwa Powiatowego czy Urzędu Miasta. Przez osiem lat trwającej kadencji Prezydenta Zagozdona czy Starosty Piotra Kagankiewicza, dzięki pomocy finansowej tych instytucji, darczyńcom prywatnym i innych sponsorów, mogłem swobodnie realizować zamierzone, muzyczne przedsięwzięcia, jak Spotkanie po latach, 50 lat Rock’n’Rolla w mieście, cztery spotkania z Markiem Karewiczem, także indywidualne koncerty Marka „Zarzyka” Zarzyckiego, Magdy Piskorczyk czy naszego, tomaszowskiego wykonawcy coverów Presleya, Arka „Elvisa” Milczarka. Również mogłem wydać, dzięki finansowemu wsparciu w/w, swój Tomaszowski Tryptyk, to jest: Moje miasto w rock’n’rollowym widzie, A jednak Rock’n’Roll, Rodzina Literacka ’62.
Krzysztof Jochan, już bez „mojej pomocy”, zwrócił się do nowych władz miasta i powiatu. Otrzymał finansowe wsparcie na organizację koncertu Magdy Piskorczyk i lokal do realizacji naszego, muzycznego pomysłu w OK TKACZ.
Teraz pozostało tylko nagłośnić medialnie imprezę, powiadomić wszystkich VIP-ów, gości zaproszonych, tak zwanych „naszych” i spokojnie oczekiwać godziny (sobota 30.05.2015) zero (18.00).
Zbliżała się sobota, dzień koncertu Magdy Piskorczyk w TKACZU, ja przebywałem w tym czasie w szpitalu. W rozmowie telefonicznej Krzysiek poinformował mnie, że wszystko zapięte jest na ostatni guzik.
Sobota 30 maja 2015.
Kwadrans po 17.00 znalazłem się w OK TKACZ. Pierwsza powitała mnie stojąca w holu ośrodka, pani dyrektor Barbara Przybysz. Ku mojemu zdziwieniu wszyscy zaproszeni przez nas goście już okupowali poczekalnię i salę widowiskową. Był już i Marek Karewicz, którego udział w koncercie również stał pod znakiem zapytania ze względu na przeziębienie).
Na scenie znajdowało się już dostrojone instrumentarium zespołu Magdy Piskorczyk. Widownia TKACZA powoli się zapełniała publicznością, by o godzinie 18.00 rozpoczął się oczekiwany przez przybyłych, koncert Magdy, w którym dominował rytm, rytm i tylko rytm, tak bardzo charakterystyczny dla stylu jaki reprezentuje polska gwiazda, czarnego bluesa.
Rozpoczęła, tradycyjnie sprawdzonym składem tj Olą Siemieniuk – gitara elektryczna oraz Bartkiem Kazkiem – instrumenty perkusyjne, klasykiem „Save Us All” wprowadzając widownię w odpowiedni, sobie tylko znany, nastrój. Były też hity z płyty „Afro Groove” nagranej z Billem Gibsonem grającym na harmonijce ustnej jak „Mississippi”, „I’m a Woman” czy „One More Time”, wspólnie wyśpiewane z klaszczącą publicznością, z przemieszczającą się pośród widowni, Magdą. Była to wspaniała zabawa. Był też akcent polski, gdzie artystka wyśpiewała utwór do słów Bogdana Loebla „Rzeźb mnie”.
Koncert zakończyła super rytmicznym utworem „Cler Achel” by zakończyć występ polskim akcentem, bisowanym utworem „Jestem odlotówką” kończąc spotkanie tekstem, - A teraz zapraszam was wszystkich do restauracji hotelu, ALABASTRO a jutro w niedzielę do wsi Niebrów. Jakiś głos nieznany z widowni odpowiedział, - Czujemy się zaproszeni. Kwadrans po 20.00 koncert Magdy Piskorczyk zakończył się.
Niedziela 31 maja 2015r.
O godzinie 10.30 następnego dnia znalazłem się w restauracji ALABASTRO. Tu nocowała „nasza” grupa przyjaciół przybyłych z różnych miast Polski. Tuż po śniadaniu około 11.30 podjechała zamówiona przez Krzyśka taryfa (wiedział co robi) zabierając z sobą (obracała dwukrotnie) jeszcze rozbawionych, hotelowych gości. Kiedy podjechaliśmy pod niebrowską posesję Jochanów mieliśmy kłopoty z zaparkowaniem, stało po lewej i prawej stronie drogi wiele aut. Tuż po nas podjechał bus z Magdą Piskorczyk i jej zespołem. Ewa i Krzysztof, jak przystało na gospodarzy, witali wszystkich przyjezdnych na gościńcu przed posesją. Przed garażem, przy lekko uchylonych w górę żaluzjowych drzwiach stały po ich lewej i prawej stronie, dwa rollapy (po 185 cm wysokości), jeden z wizerunkiem Niemena, drugi z zespołem Breakout, autorstwa Marka Karewicza.
Największą jednak niespodzianką była „stara gwardia” Breakoutów z czasów Nalepy w osobach: Krzysztof Dłutowski (klawisze), Tadeusz Trzciński (harmonijka ustna) z żoną Małgosią Viresco Trzcińską oraz nieco młodsi członkowie zespołu, którzy razem tworzą grupę OLD BREAKOUT, Zbigniew Wypych (gitara basowa) i Dariusz Samoraj (gitara elektryczna). Po godzinie dotarł, spóźniony, piąty członek zespołu, perkusista Włodek Vlodi Tafel z narzeczoną Alą.
Punktualnie w samo głos zabrał gospodarz. Powitał przybyłych gości po czym w kilku zdaniach opowiedział (nie zdradzając „zawartości” garażu) po co się zebraliśmy, by po chwili zaprosić Marka Karewicza do przecięcia symbolicznej taśmy „blokującej” garażowe drzwi. Kiedy Marek wykonywał honorową, powierzoną mu czynność, żaluzjowe drzwi garażu wolno podnosiły się w górę by po chwili w ich prześwicie, w dobrze oświetlonym pomieszczeniu, na świeżo odnowionych ścianach ukazały się arcydzieła polskiej fotografii. W tym wiele FOTO dzieł, Marka Karewicza z jego charakterystycznym podpisem.
Na głównej, frontowej ścianie wielka postać 94-letniego pana Franciszka Walickiego (ojca chrzestnego polskiego Rock&Rolla) na tle plakatu pierwszego, polskiego zespołu Rhythm and Blues z autografem samego mistrza Franciszka a pod nim duże FOTO grupy OLD BREAKOUT z autografami (Krzysiek jeszcze w styczniu zdążył zdobyć podpis legendarnego perkusisty zespołu Józefa Hajdasza, wkrótce zmarł a miał być tu razem z kolegami z zespołu na otwarciu Galerii) muzyków.
W lewo i prawo od zdjęcia Walickiego duże fotografie zespołów: Czerwono Czarni, Niebiesko Czarni, Czerwone Gitary, SBB, Breakout (z Nalepą). Na prawej stronie ściany garażu same, muzyczne „rodzynki”: James Brown, Ray Charles, Ella Fitzgerald, Tadeusz Nalepa z synkiem Piotrem, Miles Davies, Marek Karewicz, Muddy Waters z zespołem, Magda Piskorczyk, Jerzy Duduś Matuszkiewicz, Jan Ptaszyn Wróblewski i Czesław Niemen. Na ścianie lewej arcydzieła sztuki fotograficznej wykonane w sposób niezwykły w postaci szklanych kafli z wtopionymi skanami oryginalnych okładek.
To technologia XXI wieku wykonana przez małżeństwo, Iwonę i Andrzeja Stępniów reprezentujących tomaszowską firmę. Cała lewa ściana poświęcona jest zespołowi Blackout, Breakout (wszystkie okładki 10 płyt), twórczości indywidualnej Tadeusza Nalepy (cała 20-letnia dyskografia, 14 okładek płyt) oraz jedna okładka płyty zespołu Nie-Bo z którym występował i nagrywał syn Tadeusza, Piotr Nalepa.
Po otwarciu Galerii głos zabrał Marek Karewicz dziękując Krzyśkowi za przedsięwzięcie jakiego nie powstydziłby się żaden profesjonalista i oczywiście, jak zawsze kiedy tylko los rzuci go Tomaszowa, wyraża swoją miłość do naszego miasta, powraca do retrospektywnych, szkolnych przeżyć, do chłopaków i dziewczyn, do grot, do Niebieskich Źródeł i kiedy kończy wspomnieniową mowę, zawsze Markowi „kapie” łezka z oka. Tak było i tym razem.
Również pięknie wypowiedziała się, jak przystało na przedstawiciela Polskich Nagrań MUZA Iwonka Thierry, bardzo zaprzyjaźniona z rodziną Jochanów:
- Pokochałam Was. Pokochałam Ewę i Krzyśka. Choć zaledwie znamy się dwa lata, poznałam Waszą pasję, Waszą miłość do muzyki. Krzysiek, zamiast usiąść z żoną wygodnie po ciężkiej pracy - bo taka jest prawda - przed telewizorem, poświęca swój czas i pieniądze na stworzenie wielkości polskiej muzyki, sztuki fotograficznej, która jest cząstka polskiej kultury. Dzieli się tym z innymi ludźmi. I to jest najpiękniejsze w tej tomaszowskiej historii. Miasto powinno być z Was dumne. Brawo Jochanowie. Brawo Ewo. Brawo Krzysiek.
Poniedziałek 1 czerwca 2015r
Jeszcze w niedzielę zagaił do mnie Marek Karewicz, - Antek ponieważ z niedzieli na poniedziałek śpimy u Ewy Czapnik, miałbym do ciebie prośbę. Czy masz jutro do południa czas? Chciałbym odwiedzić pastora Pawlasa i pospacerować troszkę po odrestaurowanym Placu Kościuszki. Oczywiście Marku, że mam czas - odpowiedziałem.
Stawiłem się w poniedziałek o czasie w miejscu umówionym, czyli na Placu Kościuszki pod parasolami wystawionymi przed księgarnią, Czytay Caffe. Marka jeszcze nie było, pogoda jak wczoraj, ciepło i słonecznie, choć powiewał lekki wiaterek, idealna aura na retrospektywny spacer "ulicami młodości Marka". Mając trochę czasu zamówiłem kawę z expressu, popijając smaczną używkę układałem spacerową marszrutę.
Po kwadransie zadzwonił Wiesiu Śliwiński, że stoją przed wejściem do Galerii ARKADY. Przeszedłem na drugą stronę Placu, gdzie zastałem wózek z Markiem otoczony osobami z Galerii. Wiesław przejął wózek z Markiem i ruszyliśmy Placem Kościuszki. Kiedy znaleźliśmy się na wysokości księgarni, kiedyś własność Basi Goździk, Marek zagaił, - Słuchaj Antek, a co jest z Basią? Gdzie ona teraz przebywa? Podobno u córki w Warszawie?
Nie wiedziałem co mam mu odpowiedzieć, z Basią około dwóch lat nie miałem kontaktu, nawet telefonicznie nie rozmawialiśmy. Wiedziałem, że miała ogromne kłopoty ze zdrowiem, że długo przebywała w szpitalu, że córka urodziła drugie dziecka, że teraz więcej przebywa w Warszawie niż w Tomaszowie, pomagając córce w wychowaniu ukochanych wnuków. Odpowiedziałem natychmiast, - Marku bardzo mi przykro ale nic o niej nie wiem. Miała problemy ze zdrowiem ale teraz się jej poprawiło. Podobno przebywa u córki w Warszawie.
Szliśmy dalej w wyznaczonym kierunku. Kiedy znaleźliśmy się między kościołem św. Trójcy a apteką przy Pl. Kościuszki, jakaś kobieta, z krótko ostrzyżoną czupryną, w ciemnych okularach, szybko nas wyminęła zastawiając drogę Wieśkowi pchającemu wózek z Markiem. Kobieta rzuciła się Markowi na szyję wypowiadając słowa, - Panie Mareczku kochany! A Marek odezwał się, - Basiu kochanie, ale niespodziankę nam zrobiłaś. Przed chwilą o tobie rozmawialiśmy. I Basi i Markowi ciurkiem po policzkach ciekły łzy. To było niesamowite. Tak oto, w takich okolicznościach doszło do cudownego spotkania, o które Marek ciągle mnie nagabywał, - Antek, co jest z Basią. Czy to przypadek zrządził? Czy jakieś siły metafizyczne? A może siła większa od nas samych? Pytania zostawiam bez odpowiedzi.
Z Basią umówiliśmy się za godzinę na tarasie Galerii ARKADY a my tymczasem udaliśmy się dalej. Zatrzymaliśmy się na wysokości Jarkpolu, - Do tego sklepu, u państwa Wolskich, w narożniku Pl. Kościuszki 17 (tu mieszkał na II piętrze Wojtek Szymański) zawsze po zakupy przychodziłem z tatusiem. Nigdy nie zapomnę takiej sytuacji, tak duży był tłok, że się kiedyś zgubiliśmy z tatą. Upłynęło sporo czasu jak się odnaleźliśmy.
Następnie udaliśmy się na lody do Baru Tyskiego przy ul. Jerozolimskiej. Sprzedająca, Monika Fiszer, podała nam trzy lody, dla Marka, Anki i dla mnie. Wiesiek wziął sobie piwo. Monika była na wszystkich w Tomaszowie spotkaniach z Karewiczem, przeczytała wszystkie publikacje o Marku, w tym moje felietony o człowieku ze złotym obiektywem. Mając sporą wiedzę o mistrzu fotografii mogła odważnie z nim rozmawiać. Kiedy zapytała o trasy koncertowe z Rayem Charlesem i Miles Daviesem Marek zamarł, - Dziewczyno skąd ty masz taką wiedzę, strasznie mi zaimponowałaś. Nie spotkałem nigdy takiej kobiety, z takimi kompetencjami. Musisz kiedyś przyjechać do mnie, do Warszawy. Posłuchasz dobrej muzyki jakiej zapewne nigdy nie słyszałaś. Naprawdę zapraszam. Po czym, mając łzy w oczach, obcałował jej dłonie, tak jak się czyni, całując wielką DAMĘ.
(...)
- Antku, to był mój najpiękniejszy powrót do miasta mojego dzieciństwa. Nigdy nie zapomnę co Krzysiek i ty dla mnie zrobiliście i robicie. Bardzo, bardzo wam dziękuję. Chciałbym choć jeszcze raz przyjechać do Tomaszowa. Całuję was mocno.
Tak zakończył się ostatni, majowy weekend, jeden z najbardziej wzruszających, który z racji wydarzeń w TKACZU i we wsi NIEBRÓW, przejdą na zawsze do muzycznej historii miasta - TOMASZÓW MAZOWIECKI.
Napisz komentarz
Komentarze