Mecz Lechii, tylko tej trzecioligowej, z Tomaszowa Mazowickiego. Grają ze Startem Otwock, jest 0:0, właśnie trwa przerwa. Jay Z i Alicia Keys śpiewają o Nowym Jorku, wokół stadionu neony z rozświetlonym napisem Las Vegas (sponsor, napój energetyczny), a na boisko zaraz wybiegnie człowiek, którego przygoda z piłką jest jak z amerykańskiego snu.
Piechna był królem strzelców czwartej, trzeciej, drugiej i pierwszej ligi. Pierwszy profesjonalny kontrakt podpisał, mając 27 lat, a zdążył jeszcze zagrać w reprezentacji i wyjechać do Rosji.
To nie jest jego spotkanie. Od razu widać, że koledzy biegają, a on po boisku głównie dostojnie spaceruje. - Trener Wdowczyk tłumaczył mi kiedyś w Koronie, że lepiej jest mądrze stać niż głupio biegać. Widzieliście chyba, że tego się trzymam – mówi nam po meczu. Każda akcja Lechii przechodzi przez kapitana Kamila Szymczaka (26 l.). Dostaje piłkę, rozgląda się, dostojnie prowadzi ją przy nodze. Miejscowi mówią na niego „Kazik”, pewnie dlatego, że jego gra przywodzi na myśl Deynę. I jeszcze ta dziesiątka na plecach.
Piechna w pierwszej połowie zalicza maksymalnie dziesięć kontaktów z piłką. Czeka na tę jedną akcję, ciągle coś tłumaczy kolegom. Po jednej ze strat nie wytrzymuje. - Bliżej go atakuj, bo inaczej znowu cię sklepie – ochrzania lewego pomocnika. Nie wytrzymują też kibice Lechii. - Ten Otwock to gra na poziomie Liechtensteinu, tyle że nasi za bardzo zapatrzyli się na polską reprezentację – komentuje jeden z nich pierwszą połowę.
Na archaicznym stadionie jest około 300 kibiców. Całkiem nieźle, choć wszyscy mnie zapewniają, że normalnie przychodzi prawie tysiąc. W drugiej połowie mecz się ożywia, padają dwa gole – po jednym dla obu drużyn, tylko że w powodu awarii tablicy świetlnej do końca będzie już na niej wynik 0:1. - Mistrzu, ja wiem, że ciężko w to uwierzyć, ale stało się, bramkę strzeliliśmy! – krzyczy jeden z kibiców. Nie są dobrego zdania o swojej drużynie. Wiele zagrań kwitują śmiechem, a Piechnę oceniają różnie. - Zobacz to jego doświadczenie. Facet dostaje piłkę i wie, co z nią zrobić – mówi jeden. - Jak gra Piechna? Stoi i pierdoli. Akcję za akcją – krytycznie ocenia drugi.
Lata lecą. Minęło ich już prawie sześć, od kiedy Piechna w barwach Widzewa rozegrał swój ostatni mecz w ekstraklasie. - Oglądam te rozgrywki i czasami mówię sobie: „Grzesiu, ty to byś tutaj wsadził głowę, dostawił nogę i pewnie padłaby bramka” Strzelania goli się nie zapomina. Ale w Tomaszowie mi dobrze – mówi w rozmowie z „Faktem”.
Jedyne na co narzeka, to postawa młodych piłkarzy, którą opisuje tak: - Młodzież przychodzi dzisiaj do klubu i pyta się: „za ile?”. Słyszy trzycyfrową sumę i mówi: „Za tyle to ja nie będę grał”. Nie rozumiem tego, bo sam zaczynałem od zera. Piłkarze są dzisiaj rozpieszczeni przez menedżerów, którzy negocjują gigantyczne kontrakty, na które kluby nie stać.
Cwetan Genkov zarabia w Wiśle Kraków 100 tysięcy złotych miesięcznie – mówię. Widzi pan. Szokująca suma. Ja w ekstraklasie miałem 10 tysięcy na rękę. A już wtedy były w naszej lidze kontrakty po 80 tysięcy. Osiem razy więcej. Ktoś tutaj oszalał. Z szaleństwem kojarzy mu się też Polonia Warszawa, w której grał za czasów Józefa Wojciechowskiego. - Nie dziwi mnie upadek Polonii. W tym klubie było pełno nieodpowiedzialnych ludzi. Prezes Wojciechowski mógł ze mną pójść na ugodę, ale wolał wmówić ludziom, że zwyzywałem czarnoskórego piłkarza. Wolał mnie zniszczyć. Dla mnie miejsce takich klubów jest w trzeciej czy czwartej lidze – przekonuje „Kiełbasa”.
Rozmawiamy na murawie, kilkanaście minut po meczu ze Startem. Wcześniej trener Lechii zebrał swoich piłkarzy na murawie i coś im długo tłumaczył. - Co tu dużo mówić, męska rozmowa była. Zagraliśmy bardzo przeciętnie, byliśmy zbyt pewnie siebie i nie zrealizowaliśmy założeń – tłumaczy Piechna.
Grę zespołu podsumowali też dwaj nieco już podchmieleni kibice. Jeden z nich mówi pod koniec meczu: - Jak tu przychodzić na stadion, jak trzeba takich patałachów oglądać. Na to drugi: - Ja ci Mareczku mówiłem, że Barcelona to nie z tą Lechią gra...
Źródło: SzybkiFakt.pl
Napisz komentarz
Komentarze