Od początku, jak tylko powstała kawiarnia Literacka, pan Jan Janowski zatrudnił się w tym lokalu (umowa zlecenie po godzinach pracy w FSJ) w charakterze barmana, bufetowego. Było to jednoosobowe stanowisko, choć w późniejszych latach pomagała mu w prowadzeniu lokalu żona Krystyna i jej siostra, Pelagia. Dziś mogę powiedzieć, że dzięki panu Janowi przetrwały fajfy w Literackiej.
Podstawą ich trwania było (ustna umowa z dyrektorem) utrzymanie porządku w lokalu i na zewnątrz, by nie było żadnych ekscesów. Wiadomo, że trudno było to utrzymać, zawsze jakaś czarna owca doprowadzała do zakłócenia porządku. Działo się tak zawsze wieczorem, kiedy administracja Domu Kultury nie pracowała. Nigdy, gdy wydarzyły się jakieś zamieszania w gmachu ZDK, pan Jan Janowski nie szedł z tym na „górę’, wręcz przeciwnie, gdy nadgorliwy szatniarz pan Stanisław Kołodziejski donosił o drobnych incydentach, pan Jan je dementował. Zawsze wiara była dana panu barmanowi. Fajfy trwały nadal.
Sobotnio niedzielne dancingi w Literackiej zawsze były wydarzeniem a to za sprawą pana Jana, który swoim cudownym głosem i doborem piosenek przy akompaniamencie zespołu pana Wydrzyńskiego upiększał i uatrakcyjniał dancingi. W bufecie zastępstwo przejmowała żona, a on sam na małej scenie kawiarni, wyśpiewywał największe przeboje w tanecznej rundce.
Janowski miał swoich stałych wielbicieli, nie tylko ze swojego pokolenia ale również wśród młodzieży. Na dancingach w Literackiej często bywałem w towarzystwie swoich koleżanek i kolegów. Repertuar pana Jana był bardzo uniwersalny, zaspakajał słuchających i wszystkie tańczące pary, od szlagierów Mieczysława Fogga (Małe kino, Tango Milonga, Jesienne róże, Ostatnia niedziela), Janusza Gniatkowskiego (Apasionata, Indonezja, Belle bella Donna) czy Zbigniewa Kurtycza (Cicha woda, Zimny drań). Gdy pan Jan ze sceny dostrzegł w kawiarni młodzieżową grupę bywalców z fajfów, zawsze dedykował im pierwszy, wielki, polski utwór Zbigniewa Kurtycza w rytmie rock’n’rolla W Arizonie (W Arizonie, w Barcelonie, w Yokohamie, w Amsterdamie wszędzie dźwięczy dziś rock, rock, rock’n’roll/W Urugwaju, ‘w Biłgoraju, w Argentynie, w Garwolinie wszędzie tańczy dziś rock, rock, rock’n’roll/Prosty rytm nie mądre słowa …) a dla naszym dziewczynom dedykował przebój z repertuaru Janusza Gniatkowskiego, Maleńka Ewo (Maleńka Ewo nie mów tak żałośnie/Że nie dla Ciebie są żurnale mód/Do każdej z wystaw swój przylepiasz nosek/A od Twych westchnień kamień zmięknąć by mógł/Cóż mała Ewo Twój intymny światek …).
Specjalnością pana Jana było kucharstwo i gastronomia, z których to przypisanych kobiecie czynności zasłynął w naszym mieście. W tym niemęskim robieniu potraw był samoukiem. Za nim podjął pracę barmana w Literackiej, wcześniej obsługiwał wszystkie, kulinarne imprezy dla Dyrekcji FSJ, Rady Zakładowej czy weekendowe spotkania załóg w świetlicy FSJ (dziś Malinowa) poszczególnych oddziałów zakładu. Żona, pani Krystyna, tak mówi o mężu, - Janek wszystko w domu odnośnie potraw świątecznych, szczególnych obiadów, przystrajania kulinarnego stołów, na święta czy na okoliczność domowych uroczystości, robi sam, nie dopuszcza mnie do jakiejkolwiek pomocy. Niejednokrotnie gdy znalazł się z rodziną na obiedzie w restauracji zamawiał dla siebie dania nieznane, egzotyczne, następnie za nim posmakował, widelcem, dwoma widelcami czy nożem rozdrabniał potrawę na czynniki pierwsze. Zachowywał się zupełnie jak dziecko. Czego sam w potrawie nie odkrył dopytywał kelnera czy pracowników kuchni o kulinarne szczegóły. Następnie smakował i wydawał opinię. Jak mówi pani Krystyna, - Janek zachowywał się w restauracjach, jadłodajniach zupełnie jak dziecko. Dłubał i dłubał w talerzu, niejednokrotnie denerwowało mnie jego zachowanie. Było mi wstyd za męża. Jednak często w domu nieznaną dotąd potrawę przygotował w/g uzyskanej receptury i muszę powiedzieć, że nam wszystkim smakowało.
Jako pierwszy w mieście przyrządzał i smakował w ślimakach oraz w owocach morza. Piekł świetne ciasta (serniki, makowce, biszkopty, drożdżowce), nie powstydziłby się w mieście przed niejednym, zawodowym cukiernikiem a specjalnością jego stało się pieczenie tortów. Odkryte potrawy, wpisywał do swojej karty dań. Kiedy przeszedł na emeryturę był osobą rozchwytywaną na stanowisko szefa kuchni w tomaszowskich lokalach. Zdobyte, kulinarne oświadczenia zaprocentowały w jego późniejszych działaniach. Pracował na tym stanowisku wilanowskiej Malinowej, w restauracji Jagódka, Pod Niedźwiedziem, Victoria zmieniona nazwa na Dumka, w widłach ulic Aleja Piłsudskiego/Legionów.
Zapamiętałem jako dorastający młodzieniec występ zespołu pana Edmunda Wydrzyńskiego w Ogrodzie Botanicznym w ZDK Włókniarz. Na murowanej scenie, przy wypełnionym po brzegi zieleńca Ogrodu Botanicznego mieszkańcami miasta, wystąpił mistrz Jan w swoim klasycznym repertuarze. To właśnie na tym koncercie utrwaliły się w mojej pamięci utwory, Maleńka Ewo i W Arizonie, zaśpiewane przez Jana Janowskiego. Utwory te są synonimem tej szczególnej postaci w powojennej historii miasta. Pan Jan Janowski w swoim życiu, niczym antyczny król Midas, czego się nie dotknął zamieniał wszystko w przysłowiowe złoto. Zmarł po długiej i ciężkiej chorobie przeżywszy 80 lat w 2006 roku. Spoczywa przy głównej alei, trzecia mogiła po prawej stronie, wejścia bramą od ulicy Smutnej. Pokój jego duszy
Napisz komentarz
Komentarze