Niesprzyjająca aura dawała się we znaki obu drużynom już od pierwszych minut. Mimo to, łodzianie lepiej potrafili ją wykorzystać i na początku przeważali w posiadaniu piłki. Pierwszą groźną akcję przeprowadzili goście, lecz do piłki nie doszedł debiutujący w lidze Adam Kubiak.
Od tego momentu łodzianie lekko zdjęli nogę z gazu i gra się wyrównała. Niestety nie pod względem taktyki, ŁKS zdecydowanie dominował w tym aspekcie. Tę przewagę skrupulatnie wykorzystywali przy każdej nadarzającej się okazji.
Gospodarze mogli objąć prowadzenie już w 14. minucie, ale w porę wślizgiem zainterweniował Patryk Kwaśniczko. Prawie dziesięć minut później nikt już nie zdążył zablokować uderzenia, co okazało się tragiczne w skutkach - mocny strzał pod poprzeczkę nie pozostawił cienia szansSzymonowi Milczarkowi, któremu na interwencję nie pozwolił… wzrost.
Bramka dodała łodzianom skrzydeł. Chcieli zdobyć drugiego gola jak najszybciej. Skutecznie im w tym przeszkadzała linia obrony tomaszowian, szczególnie wyróżniał się Kamil Krzemiński. W przedniej formacji również nastał dobry okres, Kubiak kilkakrotnie pod bramką gospodarzy wprowadził sporo chaosu.
Niestety spełniło się dawne porzekadło, że „wszystko, co dobre, musi się kiedyś skończyć”. ŁKS musiał w końcu przeprowadzić groźną akcję. Tak się też stało a piłka po raz drugi wpadła do siatki „Trójki”. Po dośrodkowaniu z rzutu rożnego zawodnik ŁKS-u doszedł do pozycji strzeleckiej. Strzał głową był tylko formalnością i prowadzenie łodzian powiększyło się do dwóch bramek. Nie minęło półtorej minuty, ostatnia akcja pierwszej połowy i… 3:0. Łódzki piłkarz bez najmniejszych problemów minął dwójkę obrońców Trójki w polu karnym i umieścił piłkę w siatce. Arbiter zaraz po niej zaprosił oba zespoły do szatni.
Druga odsłona spotkania miała pokazać, że tomaszowianie potrafią podnieść się z kolan, nawet przegrywając tak wysoko. Gospodarze wyszli na boisko bardziej rozluźnieni, zresztą trudno im się dziwić. Ta dekoncentracja mogła być ich własnym gwoździem do trumny. Było bardzo blisko, ale czegoś tomaszowianom zabrakło.
Świetny początek wlał w serca graczy Trójki nadzieję na lepszy wynik, a po chwili ich marzenia się spełniły. Bardzo dobrze zagrał Daniel Żubert, który był jednym z najbardziej wyróżniających się piłkarzy na boisku, do Sebastiana Piotrowskiego. Piłkę jednak wybił spod jego nóg obrońca na rzut rożny.
Do narożnika podszedł Dominik Trepiak i momentalnie w polu karnym stworzył się chaos. Dośrodkował wprost na głowę Fabiana Piasty, ale z samej linii golkiper gospodarzy zdołał wybić futbolówkę przed siebie. Przy dobitce Krystiana Karwata nie miał już jednak szans i przewaga w 51. minucie zmniejszyła się już do dwóch goli.
Blisko kwadrans później Piasta miał okazję do strzelenia drugiej bramki, lecz nie wykorzystał błędu obrońców ŁKS-u i uderzył wysoko ponad bramką.
Niewykorzystane sytuacje lubią się mścić…
66 minuta, rzut wolny z lewej strony boiska. Mocno bite dośrodkowanie, piłka przelatuje między głowami kolejnych tomaszowskich piłkarzy w polu karnym. Dopada w końcu do niej łodzianin i głową kieruje w miejsce, gdzie Milczarek nie strzeże bramki. 4:1…
68 minuta, napastnik gospodarzy wycofuje się po piłkę prawie pod sam środek boiska. Drybluje między zawodnikami Trójki po czym oddaje strzał z wysokości szesnastu metrów na dalszy słupek. 5:1.
Trudno pisać o ostatnich dwudziestu minutach przy takim wyniku. Swoich sił w indywidualnych akcjach próbował Żubert, kilkakrotnie ośmieszając przeciwników. Do 90. minuty jednak, poza kilkoma groźnymi strzałami ŁKS-u, nic ciekawego się nie wydarzyło.
Napisz komentarz
Komentarze