- Biorę to w całości na siebie - mówi prezydent Rafał Zagozdon. - Byłem wtedy na urlopie w Chorwacji, miałem ze sobą służbowego laptopa, a do tego urządzenie do bezprzewodowego internetu. W Tomaszowie działy się wtedy ważne rzeczy dotyczące funkcjonowania urzędu, a ja musiałem być na bieżąco. Nie zdawałem sobie sprawy, że narażam urząd na takie koszty - mówi prezydent.
Krzysztof Janik, sekretarz Urzędu Miasta, którego podpis widnieje na odwrocie faktury i świadczy o ostatecznym zaakceptowaniu rachunku i daniu go do zapłaty z konta urzędu, pamięta, że wszyscy byli zaskoczeni wysokością rachunku.
- Gdy szef wyjeżdżał na urlop dostał służbowego laptopa i do tego urządzenie do bezprzewodowego internetu. Tyle co dostaliśmy ten sprzęt od operatora. Niestety nikt nie poinformował nas, że w przypadku korzystania za granicami kraju, a już szczególnie poza Unią Europejską, koszty są tak ogromne - wyjaśnia sekretarz i dodaje, że okazało się, że ściągnięcie 200 kB kosztowało 10 zł. - Ale o tym operator nas nie powiadomił. Dopiero po kilku dniach używania dostaliśmy telefon od operatora sieci, że rachunek znacząco rośnie i czy wszystko jest w porządku. W ciągu zaledwie 6 dni, rachunek wyniósł już 14 tys. zł netto. Natychmiast daliśmy znać szefowi, który zaprzestał korzystania z internetu.
Służbowych telefonów komórkowych jest dziś w magistracie 31. Opórcz prezydenta, jego zastępców, sekretarza mają je naczelnicy wydziałów, pełnomocnicy prezydenta, ale także na przykład kierowcy. W sumie miesięczne opłaty za telefony komórkowe to średnia kwota 5-6 tys. zł (patrz ramka obok). Do tego osobno jest opłata za stałe łącze z internetem i osobno telefony stacjonarne.
- Każdy pracownik posiadający komórkę ma indywidualnie ustalony abonament, w zależności od zakresu obowiązków - wyjaśnia sekretarz Janik. - Jesli zdarzy się tak, że ktoś wydzwoni ponad limit, musi to oddać z własnej kieszeni. I takie sytuacje się zdarzają - mówi.
Rodzi się pytanie, dlaczego więc pan prezydent nie oddał pieniędzy za buszowanie w sieci na urlopie?
- Na początku chciałem wszystko oddać - mówi prezydent Zagozdon. - Ale po konsultacjach z osobami odpowiedzialnymi za finanse uznaliśmy, że były to wydatki w celach służbowych, a nie prywatnych. Był to jeden taki incydent w ciągu całej mojej kadencji. Teraz urządzenie leży w szufladzie. Skutecznie się do niego zniechęciłem - podkreśla prezydent.
Tymczasem Grzegorz Haraśny zastępca prezydenta, który pod nieobecność szefa pełnił jego obowiązki przyznaje, że w tym czasie ten nie kontaktował się z nim.
- Było w tym czasie kilka istotnych dla miasta spraw, ale nie przypominam sobie, żebym rozmawiał o nich z prezydentem lub wymieniał z nim maile - mówi wiceprezydent.
Tomasz Kumek, wiceprzewodniczący Rady Miejskiej, obecnie pełniący obowiązki szefa rady jest zaskoczony pytaniem o wysoki rachunek prezydenta.
- Pierwsze słyszę o czymś takim - przekonuje. - Sprawa ta nigdy nie dotarła do radnych, nie przypominam sobie, by ktoś o czymś takim mówił, z pewnością wydatków na telefony służbowe nie badała też komisja rewizyjna, bo o ile dobrze pamiętam taka sprawa nigdy na forum rady nie była poruszana - mówi.
Jego zdaniem wypłynięcie rachunku z urzędu z pewnością wiąże się ze zbliżającymi się wyborami.
- Dziś jako rada nic już nie możemy w tej sprawie zrobić, została nam jedna sesja, o charakterze podsumowania - mówi wiceprzewodniczący.
O tym, że sprawa może mieć charakter wyborczy świadczy m.in. niezwykłe poruszenie wśród kontrkandydatów do fotela głowy miasta.
- Jeśli zostanę prezydentem, to z pewnością Rafał Zagozdon będzie musiał oddać wszystko, co do złotówki - mówi jeden ze startujących.
- To skandal, że prezydent naraża urząd, czyli nas mieszkańców na takie koszty. Powinien wszystko oddać - dodaje drugi.
Sprawa poruszyła także niektórych podwładnych prezydenta, którzy są oburzeni nierównym traktowaniem pracowników magistratu.
- Raz musiałem zwracać pieniądze, które wydzwoniłem ponad limit. Moim zdaniem to skandal, że prezydent tego nie spłacił - mówi jeden z urzędników.
Sam prezydent jest natomiast zbulwersowany wypłynięciem dokumentu z magistratu.
- W przypadku moich poprzedników taki incydent z pewnością zakończyłby się spektakularnym wyrzuceniem kogoś z pracy - dodaje.
Beata Dobrzyńska
Polska Dziennik Łódzki
Napisz komentarz
Komentarze