W łódzkim okręgu wyborczym zarejestrowano 10 list kandydatów. Najmłodszy z nich ma 23 lat, najstarszy 73. Spośród wszystkich, tylko 21% stanowią kobiety (chociaż należy przyznać, że w Tomaszowie chyba najbardziej widoczne). Łącznie kandyduje 99 osób. Wyborcy znają, co najwyżej kilka. Świadomość nieznajomości osób z premedytacją wykorzystują tzw. „jedynki”. Nie bez powodu z desperacją walczą o swoje miejsca, ponieważ dają im one pewną wygraną.
Osoby głosujące na lidera listy tak naprawdę swój głos oddają nie na niego, tylko na lidera partii. Wybierają w ten sposób wizerunek Donalda Tusk, Lecha Kaczyńskiego lub Waldemara Pawlaka.
Liderzy wpadają, tak jak zrobili to Jacek Saryusz Wolski, Jolanta Szymanek Deresz i Adam Fronczak, na dzień do Tomaszowa, później znikają i tyle ich widać, gdy zostaną posłami, czasem można zobaczyć ich w TV, z tym że wiele osób zdąży już zapomnieć o tym, że na nich głosowała.
Liderzy nie inwestują w swój wizerunek w miastach takich, jak Tomaszów. Nie ma takiej potrzeby, nieświadomy wyborca i tak ich wybierze, bo wybrała za niego już wcześniej… partia (tak jak w PRL „siła przewodnia narodu”). Nie ma więc spotów, plakatów i banerów.
Prawdziwą lub domniemaną walkę wyborczą prowadzą kandydaci z dalszych miejsc. Tu często decydujący wpływ na poziom, kształt i intensywność reklamy mają oczywiście pieniądze. Na naszym terenie najlepszym przykładem jest pani Skrzydlewska, którą widzimy wszędzie. Na jej tle kampania wyborcza lokalnego kandydata z tej samej listy, Grzegorza Haraśnego wygląda co najmniej skromnie.
Na szczęście kampania przebiega spokojnie. Nie zauważa się nadmiaru śmieci na klatkach schodowych i wyklejania plakatów, gdzie i jak popadnie. Nie widać by ktoś, kogoś zaklejał. Nawet ustawiona na Placu Kościuszki przez władze miasta „plakatowa ścianka” nie cieszy się zbyt wielką popularnością.
Popularne są natomiast słupy ogłoszeniowe. Na nich komitety wyborcze rozklejają swoje plakaciki reklamowe. Rozklejają nie zawsze zgodnie z prawem, często bez zezwolenia, uiszczenia stosownej opłaty. Osoby plakatujące często niszczą również plakaty klientów, którzy wiszą na słupach w sposób legalny.
- Na naszych słupach widnieje informacja, że zabrania się wywieszania plakatów bez zezwolenia – mówi przedstawiciel właściciela słupów. - Podany jest również mail i telefon kontaktowy. Spośród osób, które pojawiły się na naszych słupach opłatę wnieśli tylko panowie Haraśny i Komidzierski. Po pozostałych musimy prawie codziennie sprzątać. Telefonowałem nawet do pełnomocnika pani Skrzydlewskiej. Przeprosił i obiecał, że to się nie powtórzy. Następnego dnia plakaty znowu wisiały. Panią Skrzydlewską i pana Michalika obciążymy oczywiście kosztami, jakie ponieśliśmy naprawiając wyrządzone przez nich szkody.
Napisz komentarz
Komentarze