Zacznę od fragmentu genialnej komedii polskiej pt. "Poszukiwany, poszukiwana". Coś, co wydaje nam się być może śmieszne, chyba nie do końca takie jest. Okazuje się, że wciąż wiele osób posiada mentalność PRL-owską. Są też ludzie będący z zawodu... dyrektorem. Wydają decyzje nieprzemyślane, kontrowersyjne i szkodliwe w wielu wymiarach. Ale cóż... niech sobie stoi w zieleni
Kiedy niedawno pisałem na temat polityki przestrzennej, a dokładnie jej braku, mogliśmy poczytać sobie "radosne" komentarze osób, które twierdziły, że nie mam pojęcia o planowaniu przestrzennym. Dowiedziałem się, że cena gruntu jest podstawowym czynnikiem determinującym decyzje lokalizacyjne deweloperów. Jakiś wpływ mają, ale czy zasadniczy? Oczywiście nie. Gdyby tak było nie powstawałyby, jak grzyby po deszczu, apartamentowce w górskich i nadmorskich miejscowościach. Stanąłby też biznes w dużych miastach. Wystarczy lekko ruszyć głową, wykonać nie najtrudniejsze działanie matematyczne, by połapać się, że cena gruntu to jedynie mały ułamek w wartości całej inwestycji. Przykład? Proszę bardzo. Galeria Tomaszów. Grunty przemysłowe i mocno przeszacowane, a i tak znalazły nabywcę. Różnice cenowe, gdy rozłożymy je na ilość metrów kwadratowych powierzchni użytkowej, okazuje się, że przekładają się w stopniu niemalże zerowym na cenę np. mieszkania. Nawet, gdyby w takim Tomaszowie koszt nabycia był o 300 zł na metrze wyższy. No ok, niechże będzie, część terenu przecież nie jest wykorzystywana. Ano właśnie, do tego potrzebna jest polityka przestrzenna, wyrażona w planie zagospodarowania. Ale nie o tym właściwie chcę pisać, tylko o szkolnictwie. Mam nadzieję, że ten krótki wstęp jest w miarę przyswajalny.
Jak się dowiedzieliśmy z publikacji Dziennika Łódzkiego, na terenie po dawnej cegielni ma powstać kompleks 700 mieszkań. Czy to dobry pomysł? We fragmencie filmu Stanisława Barei widzimy proces planowania nowego osiedla. Już w tzw. komunie dla wszystkich było jasne, że planując budowę nowego osiedla, zakładano również lokalizację obiektów handlowych, szkół, przedszkoli, żłobków itd. Planowanie przestrzenne w gminie Tomaszów z tego rodzaju pragmatyzmem nie ma nic wspólnego. Siedemset rodzin, to również dzieci, które trzeba posłać gdzieś do szkoły. Załóżmy, że będzie to jedno dziecko na rodzinę. To będzie ok. 20-25 klas. Oczywiście rozłożonych w czasie.
Gmina Tomaszów obecnie dysponuje pięcioma szkołami podstawowymi. Zlokalizowane są w Komorowie, Smardzewicach, Wiadernie, Chorzęcinie i Zawadzie. Od samej transformacji nie zbudowano żadnej nowej placówki oświatowej. Część dzieci mieszkańców gminy uczęszcza więc do szkół w mieście. Na tę chwilę, jak informuje Wydział Edukacji, Kultury i Sportu Urzędu Miasta w Tomaszowie Mazowieckim w roku szkolnym 2019/2020 do placówek oświatowych, prowadzonych przez Gminę-Miasto Tomaszów Mazowiecki, uczęszczało ogółem 4762 dzieci (w tym dzieci z gmin ościennych - 258). Są to z pozoru tylko liczby, ale warto mieć świadomość, że jest spora grupa, która nie jest wykazywana, jako mieszkańcy gmin.
Jednak, nie komplikujmy. Zamiast tego zajrzyjmy do budżetu miasta na obecny rok. Na oświatę ogółem zaplanowano wydatkowanie 88 milionów złotych. Z tego 44 miliony to wydatki bieżące związane ze szkołami podstawowymi. Nie uwzględniają nakładów inwestycyjnych. Dzieląc je przez liczbę uczniów osiągamy kwotę 9,2 tysiąca złotych na dziecko. Subwencja oświatowa to niespełna połowa tej sumy, co oznacza, że miasto dokłada do każdego dziecka blisko 5 tysięcy złotych. Gdy przemnożymy to przez liczbę dzieci spoza miasta, okazuje się, że do okolicznych gmin mieszkańcy Tomaszowa dopłacają 1,3 miliona złotych rocznie. Nowe osiedle, nowe dzieci, kolejne straty.
W sumie nie byłoby w tym być może nic złego, z tym, że zauważyć należy, iż gminy zarabiają na mieście co najmniej dwukrotnie. Z jednej strony nie mają dodatkowych kosztów związanych ze szkolnictwem, z drugiej pozbawiają dochodów samorząd, który usługi oświatowe zapewnia. Cwanie...
Ale cwaniactwo, niestety, ma krótkie nogi. Nawet jeśli biega szybko, to w końcu musi złapać zadyszkę. Miasto pozbawione dochodów, a obciążane kosztami, może mieć do wyboru dwa alternatywne wyjścia. Nie będzie do szkół przyjmować dzieci z gminy, a to doprowadzić może do likwidacji placówek (700 rodzin - 700 dzieci - jedna spora szkoła). Z drugiej strony działania wójta doprowadzić mogą do... likwidacji gminy.
Związek Miast Polskich zwraca uwagę na potrzebę systemowych zmian w obowiązujących przepisach prawa, przy czym w opinii Związku, zmiany te powinny respektować zasadę, że zasadniczym kryterium podejmowania decyzji w sprawach zmiany granic, powinny być uwarunkowania zrównoważonego rozwoju, i że zasadnicze znaczenie w procesie konsultacji społecznych powinna mieć opinia mieszkańców obszaru, którego dotyczy projektowana zmiana granic. ZMP wskazuje, że trzeba określić zasady kontynuacji spraw, prowadzonych na obszarze objętym zmianą granic.
Postuluje ponadto, by decyzja Rady Ministrów w tym zakresie - podobnie jak wiele innych, dotyczących konkretnych jednostek samorządu terytorialnego - podlegała kontroli sądów administracyjnych, zgodnie z postanowieniem sygnalizacyjnym Trybunału Konstytucyjnego S1/19 z dnia 12 czerwca 2019 r. W swym stanowisku zarząd ZMP zwraca uwagę na specyficzną sytuację miast sztucznie administracyjnie oddzielonych od swego otoczenia, bardzo często ściśle wzdłuż linii zabudowy miejskiej, jaka istniała w dniu podejmowania decyzji o przebiegu granic, kilkadziesiąt lat temu. Związek wspiera także działania władz lokalnych zmierzające do wchłonięcia gmin obwarzankowych. Podobnie może być i u nas.
Napisz komentarz
Komentarze