Wszystko co związane zostało z przygotowaniem do druku i wydaniem niniejszej publikacji zostało zapięte na przysłowiowy ostatni guzik. Kiedy umówiony byłem z wydawcą tej książki - Księgarnią Barbary Goździk - w celu uzgodnienia technicznych spraw związanych z jej wydrukiem, rano w dniu 19.08.2011 roku około godziny 9.30 otrzymałem telefonicznie tragiczną dla mnie informację, - Tolek nasza siostra Basia zmarła przed 20 minutami w szpitalu w Tarnowskich Górach. Tą smutną informację przekazał mi młodszy brat Tadeusz. Choć od blisko dwóch lat siostra chorowała, to jednak nic nie wskazywało, że tego lata nastąpi kres jej życia. W ostatnim tygodniu przed śmiercią, Basia ze Zbyszkiem, mężem, wspólnie z bratem Tadeuszem i jego żoną Marylą byli na wczasach w Trójmieście nad polskim morzem, w międzyczasie, w trakcie trwającego turnusu, uczestniczyli w ślubie i uroczystościach weselnych bratanka, gdzie …
Basia była najmłodszym członkiem naszej rodziny, najstarszym był nieżyjący Andrzej (1942), następnie ja (1945), Tadeusz (1946) i ONA (1951). Wspominam ją, bo dla moich rodziców i dla nas, chłopaków, była od samych narodzin, oczkiem w głowie. Nie tylko dlatego, że była najmłodszą ale szczególnie dlatego, że do rodziny dołączyła pierwsza i jedyna dziewczynka.
Wszyscy opiekowaliśmy się siostrą, nasi rodzice pracowali na trzy zmiany, więc sprawa codziennego odprawienia jej do przedszkola – zaprowadzenie i przyprowadzenie – leżało w gestii starszych braci. Kiedy pod koniec lat 50-tych ubiegłego wieku do naszego miasta, naszego domu przenikał rock’n’roll, Basia była małą dziewczynką. Z racji wieku nie była czynną uczestniczką w tym muzycznym zjawisku jakim dla nas, chłopaków był ten styl, ale znajdowała się jako żywa w epicentrum tych wydarzeń. Przebywanie w muzycznie szalonym domu miało duży wpływ na ukształtowanie jej osobowości.
Idąc szlakiem starszych braci, do tomaszowskiej mekki, kultowej kawiarni LITERACKA, dołączyła pod koniec lat 60-tych wieku minionego, kiedy stworzone przy współudziale swoich braci fajfy, już zamierały czy przestały istnieć. Była wówczas uczennicą Technikum Budowlanego, które ukończyła w 1970 roku. W Literackiej w tym okresie wszystko co było związane z kultowymi fajfami w naszym mieście, przeminęło. Bardzo wcześnie, za sprawą serca opuściła nasze miasto. Miała 19 lat jak w wakacje 1970 roku poznała chłopaka z Łodzi, rówieśnika, Zbyszka Bujnowicza.
Zbyszek w tym czasie po ukończeniu Zasadniczej Szkoły Górniczej w Katowicach, był uczniem Technikum Górniczego w Bytomiu. Po ukończonej maturze, dostał się na Wydział Górniczy krakowskiego AGH. Będąc na pierwszym roku dziennych studiów, w Boże Narodzenie 1972 roku pobrali się. Przy finansowym wsparciu naszych rodziców, młodzi małżonkowie wynajęli i zamieszkali w krakowskiej Nowej Hucie. W 1973 roku na świat przyszedł pierwszy syn, Marcin. Zbyszek okazał się bardzo zaradnym i odpowiedzialnym mężczyzną, mężem i studentem. Potrafił studiować z dobrym wynikiem, nie zawalając żadnego semestru, pracować, nieźle zarabiać by utrzymać rodzinę.
We wszystkie wakacje w okresie studiów, mając doświadczenie ze szkoły zawodowej, ciężko pracował w kopalni Siersza, otrzymując niezłe wynagrodzenie. Również potrafił zarabiać na uczelni spore pieniądze, szyjąc kolegom spodnie, strzygąc włosy, czy ciężko pracując w spółdzielniach studenckich (takie były kiedyś możliwości dla studiującej młodzieży). Czynił wszystko by utrzymać żonę, dziecko, dom. Ta wykształcona w studenckich latach cecha charakteru, bardzo mu pomogła w późniejszym, zawodowym, twardym życiu w śląskich kopalniach i w awansach, tak na dole pod ziemią, czy w późniejszych latach w pracowniczej hierarchii na górze, na powierzchni.
Życie pokazało, że praca dla nich obojga była najważniejszym sposobem na życie. Zbyszek po ukończeniu studiów, podjął pracę i zamieszkał z rodziną na Górnym Śląsku, początkowo w miejscowości Rojca, gdzie na świat w 1981 roku przyszły bliźniaki, Jacek i Agatka. Ich narodziny przyczyniły się do otrzymania większego mieszkania. Dyrekcja kopalni Powstańców Śląskich, w której pracowali oboje z Barbarą, przydzieliła im nowe mieszkanie w osiedlowym bloku w pobliskim Radzionkowie. Barbara i Zbyszek spędzili całe dorosłe życie na Śląsku, mogę powiedzieć, że z asymilowali się z tym regionem, stając się Ślązakami, choć częste przyjazdy w rodzinne strony, do swych korzeni, mogą świadczyć o czymś innym. Dzisiaj ich troje dzieci, wychowanych i wykształconych w tradycjach śląskich szkół - Marcin, Jacek i Agatka - założyło swoje rodziny uraczając rodziców pięcioma ślicznymi wnuczkami, same dziewczynki.
Marcin ożenił się z piękną, przystojną i mądrą Marcelą, która powiła dwie śliczne, muzycznie uzdolnione córeczki, Oliwię i Oktawię. Marcela w rodzinnej działalności gospodarczej to mózg i logistyka firmy wspólnie prowadzonej z Marcinem. Jacek ożenił się z piękną Moniką, mają dwie córki, Martę i Amelię. Monika jest magistrem Ochrony środowiska, obecnie pracuje w Katowicach w Zakładzie Propedeutyki Słuchu, natomiast Jacek pracuje na „wygnaniu” w dalekiej Norwegii w Rafinerii Gazu. Obie synowe Barbary i Zbyszka pochodzą z odległych o 50 kilometrów, Tych. Marcin i Jacek tu założyli swe rodziny i zamieszkują do dziś. Trzecie dziecko Bujnowiczów, córka Agata, jest moją chrześnicą, mieszka najbliżej rodziców, w Bytomiu. Wyszła za mąż za Rafała Marka, który jest taksówkarzem. Agata powiła w maju tego roku córeczkę Emilię i przebywa obecnie na urlopie macierzyńskim. Jest magistrem, tak jak jej bratowa Monika, ochrony środowiska. Wszystkie dzieci rodziny Bujnowiczów usamodzielniły się ekonomicznie i są samowystarczalne co jest rzadkością w dzisiejszych, polskich domach. Zbyszek w swej pięknej górniczej karierze miał wiele znaczących awansów, które decydowały o ich ekonomicznym bezpieczeństwie i majętności. Pracując pod ziemią awansował szybko na sztygara, nadsztygara i kierownika robót. Kiedy wydostał się na powierzchnię, piastował wiele odpowiedzialnych, kierowniczych stanowisk awansując finalnie na dyrektora kopalni. Po ustrojowych przemianach w 1989 roku, kiedy następował powolny upadek polskich kopalń, Zbyszek został syndykiem masy upadłościowej.
W międzyczasie Bujnowiczowie wybudowali piękny dom w okolicach Tarnowskich Gór, w Suchej Górze, tuż, tuż przy trasie na tak zwany rzut beretem, Poznań/ Wrocław – Bytom – Katowice. Kiedy oboje po zakończonej pracy zawodowej, przeszli na zasłużone emerytury ich życie stało się ekonomicznie bezpieczne. Zaczęli częściej przyjeżdżać i odwiedzać rodzinne strony. Trzykrotnie odwiedzili Galerię ARKADY, uczestnicząc w moich ”Herosach Rock’n’Rolla”.
Byłem szczęśliwy, gdy oboje przybyli na jedną z najważniejszych, organizowanych przeze mnie imprez, „50 lat Rock’n’Rolla w Tomaszowie Maz”., które odbyły się 29 sierpnia 2009 roku (w moje urodziny) w Sali kinowej ZDK Włókniarz. Mając dużo, emerytalnego, wolnego czasu korzystali z zagranicznych wojaży po świecie, nie tylko po kurortach świata, narciarskich, lokalnych i alpejskich trasach ale i w celach turystycznych do Stanów Zjednoczonych, czy jak ostatnia ich wyprawa w czerwcu tego roku, na Kubę. Wydawałoby się, że czeka ich długa, owocna w światową turystykę, jesień życia. Jeszcze wiosną tego roku nic nie zapowiadało dramatu Barbary, o czym mogły świadczyć o jej stanie zdrowia diagnozy i opinie lekarzy.
Wspólnie z Malewskimi, Marylą i bratem Tadeuszem, wybrali się na dziesięciodniowe wczasy na wybrzeże polskiego morza (Basia kochała przebywanie w słońcu), które okazały się jej ostatnią, wypoczynkową podróżą. Dwa dni przed zakończeniem turnusu poczuła się bardzo źle, skrócili wypoczynek szybko powracając do domu. Nie zatrzymali się, jak zawsze w Tomaszowie, choć na chwilę, co nie było w ich stylu, odwożąc Tadka z Marylą pod blok. Po dotarciu do domu, jeszcze tej nocy Zbyszek zawiózł Basię do szpitala. Okazało się, że jej stan był bardzo ciężki, podano jej krew. Na moment się poprawił, wydawało się, że … Rano 19 sierpnia 2011 roku, około godziny 9.10 przestało bić serce Barbary.
Kiedy rankiem 24 sierpnia dotarłem z rodziną do ich domu w Suchej Górze, na pogrzeb i uroczystości żałobne, wyszedłem na piękny taras budynku. Widok kwiatów, które bardzo kochała, przystrzyżonej trawy, ogólny ład i porządek w domu i wokół posesji przywołał mi małą Basię, która odziedziczyła te piękne cechy po naszej mamie, Stanisławie. Zawsze wśród swoich zabawek, później w szkolnych szpargałach, zeszytach i książkach miała to, co teraz mogłem zobaczyć z tarasu jej domu - PORZĄDEK. Pogrzeb, jeżeli mogę tak się wyrazić, był piękny.
Tłumy ludzi zebrały się w miejscowym, parafialnym kościele, choć był to środek tygodnia godzina 10.00 przed południem. Barbara ze Zbyszkiem, choć ich korzenie wywodzą się z centrali, byli lubiani w śląskiej, górniczej społeczności, o czym świadczyła tak duża liczba osób uczestniczących w uroczystościach żałobnych. Dostrzegłem wielu śląskich przyjaciół rodziny Bujnowiczów, rozpoznałem wiele osób, z którymi bawiliśmy się wspólnie na weselach ich dzieci jak; Gerda i Henryk Andersowie, Ilona i Antoni Tomczykowie, Krystyna i Jerzy Pilot, Mariola i Tadeusz Kwitek czy Gabrysia i Waldemar Wiaterek.
Górnicza orkiestra przygrywała w trakcie mszy i podczas wyprowadzenia zwłok z kościoła drogą na pobliski cmentarz, ulicami Suchej Góry, doprowadzając żałobny kondukt do miejsca pochówku. Jej grób cały utonął w wieńcach i przepięknych, żywych kwiatach, które tak bardzo kochała. Barbara była lubianą i szanowaną osobą w górniczej, śląskiej rodzinie. Pochowana na cmentarnym wzgórzu z widokiem na stojący w pobliżu swój dom. Dom, który wybudowali wspólnym wysiłkiem z mężem Zbigniewem. Stanowił ich dzieło życia, które przekazać chcieli swym potomnym. Spokój Twojej duszy, BASIU.
Napisz komentarz
Komentarze