"Musimy zacząć się przyzwyczajać, że +prawdziwe+ zimy w Polsce nizinnej będą występować coraz rzadziej, może jeszcze będą zdarzać się na wschodzie kraju. Jeśli spadnie dużo śniegu, na tyle by utworzyć pokrywę, która umożliwi jazdę na sankach, to będzie to już zjawisko ekstremalne" - powiedziała PAP prof. dr hab. Joanna Wibig z Katedry Meteorologii i Klimatologii Wydziału Nauk Geograficznych Uniwersytetu Łódzkiego.
Klimatolodzy nie byli zaskoczeni kilkunastoma stopniami ciepła w sylwestrową noc, bo już od dawna spodziewali się, że zimy w naszym kraju będą przebiegać ze średnią temperaturą dodatnią. Zdaniem ekspertki nawet po większych opadach śniegu jego pokrywa nie utrzyma się zbyt długo, więc w miesiącach zimowych musimy przyzwyczaić się raczej do szarości niż bieli za oknem.
Nie ma też co liczyć na mroźne tygodnie z utrzymującą się grubą pokrywą śniegu, która przetrwa do okresu przedwiośnia i topiąc się zasili budzące się do życia rośliny; bardziej prawdopodobna jest wiosenna susza. Nadal niewykluczone są jednak niespodzianki w postaci białych świąt wielkanocnych, co zdarzyło się już kilka lat temu.
"Drzewa w naszym klimacie potrzebują zimowego odpoczynku, aby obudzić się na wiosnę. To jest bardzo niekorzystne dla przyrody, gdy zimą temperatura jest dodatnia; drzewa wcześnie zaczynają wypuszczać listki czy zawiązki owoców i nagle przychodzi mróz - w momencie, gdy są one najbardziej bezbronne" - dodała klimatolog.
Jak wyjaśniła, zmiany klimatu spowodowane są bardzo dużą ilością dwutlenku węgla w atmosferze; działa on w niej jako gaz cieplarniany.
"W ciągu ostatniego półwiecza przyrost dwutlenku węgla w atmosferze wyniósł 100 PPM, czyli jego zawartość wzrosła o jedną czwartą. To jest bardzo dużo. Obecnie z roku na rok przyrosty te wynoszą 2-3 PPM. Jeżeli taka sytuacja się utrzyma, to pod koniec XXI wieku temperatura będzie o 4-5 stopni wyższa niż obecnie" - dodała.
Mniejsze opady śniegu mają swoje plusy, to np. niższe koszty utrzymania dróg, z kolei użytkownicy samochodów będą cieszyć się, że nie muszą ich regularnie odśnieżać. Jednak klimatolog wskazuje na poważne konsekwencje takiego stanu, który utrzymuje się już od dłuższego czasu.
"Dla Polski najgroźniejszy jest deficyt wody. Przy braku śniegu tracimy zastrzyk wody dla gleby, który powinien pojawić się wiosną. Dodatkowo parowanie latem jest dużo większe, bo temperatury są wyższe. Sezon wegetacyjny zaś jest dłuższy, w związku z tym roślinność zużywa dużo więcej wody niż ma to miejsce w krótszym okresie wegetacji. Musimy oszczędnie gospodarować wodą, retencjonować ją i dbać o jej zasoby" - podkreśliła.
Jak dodała prof. Wibig, średnia temperatura roczna w Polsce wzrosła o ok. 1,5 stopnia Celsjusza, natomiast największe wzrosty nastąpiły latem i zimą - o blisko 2 stopnie; najmniej odczuwalne jest ocieplenie jesienne.
"Latem coraz częściej odnotowujemy temperatury ekstremalnie wysokie dla naszego klimatu. Mniej więcej 2-3 tygodnie lata mamy upalne, z temperaturami około 30 stopni. Dla mieszkańców miasta jest to bardzo niekomfortowe - a w tej chwili już połowa z nas mieszka w miastach - bo chłodno zaczyna się robić dopiero około godz. 4, w momencie gdy zaczyna już wschodzić słońce" - zaznaczyła.
W opinii badaczki osoby, które kwestionują globalne ocieplenie czy zmiany klimatu, stosują technikę wyparcia problemu - także dlatego, że wobec ogromu zmian, które należałoby wprowadzić w codziennym życiu, czują się bezradne.
"Gdybyśmy mieli jasną koncepcję, co z tym zrobić, to pewnie byśmy działali. W sytuacji, gdy naprawdę trudno wyobrazić sobie, że nagle przestaniemy wysyłać dwutlenek węgla do atmosfery, próbujemy wyprzeć to i kończy się to jeszcze gorzej. A powinniśmy zmienić nasz stosunek do życia - mniej konsumpcjonizmu, zakupów, mniejsze zużycie energii i przejście na pozyskiwanie jej z odnawialnych źródeł" - zaznaczyła. (PAP)
Napisz komentarz
Komentarze