Przynajmniej 6 zniszczonych czołgów w bliskim sąsiedztwie Kosowa widział Mirosław Ciszewski (dalszy kuzyn Romana), który jako 16. letni chłopiec oglądał po walce pobojowisko. Ta nierówna walka trwała ok. 2 godzin. Zginęło w niej 11. Niemców, w tym 2. na motocyklu. Stefan po wyczerpaniu amunicji i granatów, widząc okrążających go od południa Niemców, odbezpieczył ostatni granat, którego wybuch rozszarpał mu dolną część twarzy. W czasie, gdy Stefan Karaszewski toczył bój z niemieckimi czołgami, zagrożony okrążeniem 85 pułk piechoty wycofał się lasami w kierunku wschodnim. Po zakończeniu walki do Romana Ciszewskiego przyszła sąsiadka Dudzina (z domu Żerek) z wiadomością, że „kapral nie żyje”. Ciszewski zbliżył się do ciała i zauważył, m.in. rozszarpane gardło i prawe oko. Szukając czegoś, czym mógłby zabezpieczyć twarz, dla umożliwienia identyfikacji zwłok, zerwał materiał ze starego parasola wiszącego na płocie dróżnika i zawinął nim głowę Stefana, obowiązując koło szyi. Po tym, z pomocą Władysława Patały, pogrzebał ciało w dole strzeleckim Stefana, w pośpiechu nie sprawdzając zawartości kieszeni. Grób Stefana został później zaopatrzony w drewniany krzyż i wieniec z jedliny.
W czasie jesiennych deszczy, wspomina już sąsiadka Dudzina, zwróciła się do Romana ze słowami: „wasz kapral pływa”. Ciszewski udawszy się na łąkę stwierdził, że grób jest zalany, a wieniec pływa po wodzie. Woda obok mogiły była powyżej kolan. Zaczął odkopywać ciało, ale napływający do dołu piasek z wodą utrudniał dotarcie do zwłok. Wówczas przynieśli wraz z dróżnikiem Stanisławem Janczakiem, na którego polu znajdował się grób, długie drągi i podważyli nimi ciało. Wydobyto ciało bez buta na jednej nodze, więc Ciszewski odgrzebał z mogiły brakujący but, chcąc, by tak zasłużony żołnierz był kompletnie ubrany. Przetrząsnęli przy tym kieszenie. W kieszeni spodni znalazła się legitymacja składana z fotografią, a w portmonetce w kształcie podkówki odcinek przekazu pieniężnego z adresem matki, jako nadawczyni. W tym czasie był w Moszczenicy mieszkaniec Tomaszowa Mazowieckiego – Mieszczankowski, który przekazał wiadomość matce. Ta przyjechała natychmiast, ale trudno jej było uwierzyć, że tu jest pochowany jej syn. Kiedy Ciszewski pokazał jej legitymację Stefana – zemdlała. Następnego dnia przyjechała z trumną na wozie. Woźnica bał się podjechać do grobu ze względu na miny, więc Ciszewski rozbroił miny wzdłuż miejsca dojazdu i przyprowadził wóz z trumną na miejsce. Kiedy Ciszewski zdjął z twarzy zmarłego zasłonę, matka krzyknęła „Mój syn!” i padła na zwłoki. Z wielkim trudem umieścili wraz z Janczakiem trumnę z ciałem tego silnej budowy mężczyzny, na wozie. Woźnica zbliżył się do wozu dopiero na przejeździe. T
ymczasem na torze stał żandarm niemiecki, starszy wiekiem, który pilnował robotników pracujących na torze. Gdy Ciszewski znalazł się z wozem na przejeździe, żandarm przywołał go i zapytał kogo ekshumowano. Ciszewski odpowiedział mu po niemiecku, że jego stryjecznego brata. Żandarm go pochwalił i dał 25 marek. Ciszewski następnie udał się na posterunek miejscowej żandarmerii niemieckiej po zezwolenie na przewóz zwłok. Zastał tam zastępującego komendanta mieszkańca Moszczenicy, Niemca (Lewyego), który wydał mu bez wahania żądany dokument. Lewy, jak się później okazało, czuł się Polakiem i oddał duże usługi polskiemu podziemiu.
Napisz komentarz
Komentarze