[reklama2]
Co robicie? Możecie ją oczywiście sprzedać, ale plany inwestycyjne są wciąż aktualne, tyle że ich realizacja odsuwa się w niedookreślony termin w przyszłości. Postanawiacie więc teren wydzierżawić. Z takiego rozwiązania płyną przecież same korzyści. Teren zyska gospodarza, którego zobowiążecie do utrzymywania porządku, a dzierżawca dodatkowo będzie Wam płacił czynsz. No i fajnie - jak brzmi slogan reklamowy pewnej sieci oferującej śmieciowe jedzenie.
Dla obu stron wydawać powinno się oczywistym, że to rozwiązanie ma charakter tymczasowy. Wynika to z samej definicji najmu, czy dzierżawy. Obie te formuły są ograniczone w czasie. Właściciel cały czas posiada prawo do dysponowania własną nieruchomością i decydowania o niej.
Dokładnie taka sytuacja ma miejsce w przypadku nieruchomości położonej przy ulicy Św. Antoniego, której właścicielem jest miasto, a którą teraz zamierza ponoć sprzeda. Stoją na niej drewniane kioski pod które teren wydzierżawiono jeszcze w 1994 roku. Minęło więc ponad 20 lat. W kioskach funkcjonuje kilka małych firm. Jest tam jakiś szewc, kwiaciarnia i sklep (bodajże monopolowy). W ubiegłym roku dzierżawcy otrzymali wypowiedzenia umów. Rozpoczął się konflikt.
Jest tu kilka wątków, które należy poruszyć. Pierwszy z nich już krótko opisałem. To kwestia prawa własności i tymczasowości umów najmu. Oczywiście możemy współczuć osobom prowadzącym tu od lat działalność gospodarczą, ale nie wpadajmy w przesadną egzaltację. Warto sobie przypomnieć, że pierwsze próby sprzedaży tego terenu podejmowano jeszcze w poprzedniej kadencji samorządu, a więc gdy prezydentem miasta był Rafał Zagozdon.
Wycofano się z nich pod naciskiem grupy radnych (do tego wątku jeszcze powrócę). Minęło więc kilka lat, a przedsiębiorcy nie zrobili nic, by swoją pozycję rynkową poprawić. Mimo, że wiadomym było, że wcześniej czy później temat powróci. A wyrok jest jedynie odroczony. Było kilka lat na poszukanie nowego miejsca, dywersyfikację działalności itd. Tego rodzaju aktywność wpisuje się w strukturę pojęcia przedsiębiorczości. Reakcja na zmiany, to nie tylko protest ale poszukiwanie innych możliwości funkcjonowania.
Nie chodzi o to, że jestem w jakiś sposób bezduszny i brak mi zrozumienia dla wysiłku włożonego w pracę. Wręcz przeciwnie. Prowadzimy, jako rodzina podobną małą firmę. Rzecz w tym, że jestem świadom zachodzących wokół mnie zmian, a przez ostatnie ćwierć wieku zmieniły się warunki, w jakich działalność gospodarczą przychodzi nam prowadzić. Zmieniły się preferencje klientów. Zmieniają się też w końcu miasta a więc nasze otoczenie. Także Tomaszów nie jest już takim, jakim był na początku lat 90-tych ubiegłego wieku.
To zupełnie inny świat. Albo za nim nadążamy albo giniemy. Takie są nieubłagane rynkowe prawa i żadne pseudosocjalistyczne regulacje tego nie zmienią. Podaż - popyt - zysk lub bankructwo. Oczywiście jest ryzyko, będące wisienką na torcie przedsiębiorcy. Za to ryzyko inkasuje się właśnie zysk. Jak ktoś tego nie rozumie, powinien zamknąć firmę i poszukać sobie pracy. Jeśli w dzisiejszych czasach przedsiębiorcy nie stać na opłatę 1000-1500 złotych czynszu, to znaczy że jego działalność nie ma żadnego ekonomicznego uzasadnienia.
Warto przypomnieć tutaj przykład firm przenoszonych z terenów po dawnym Wistomie. Są oni dowodem na to, że to o czym piszę to nie są jedynie teoretyczne dywagacje. Spośród 3, czy 4 podmiotów prowadzących swoją produkcję w zrujnowanych i paskudnych fabrycznych halach z opadającym tynkiem większość swoją aktywność skupiła na możliwościach zmiany formuły funkcjonowania. Firmy te istnieją do dzisiaj i jakoś sobie radzą. Jeden z przedsiębiorców poszedł inną drogą. Postanowił pójść na zwarcie z właścicielem terenu, czyli miastem. Ciągnące się latami procesy, postępowania sądowe i prokuratorskie, generujące gigantyczne koszty. Para poszła w gwizdek. Dobrze prosperująca firma w ten sposób umarła. Nie żyje też jej właściciel, który swoją aktywność skierował w niewłaściwym kierunku. Zamiast zarabiać pieniądze, dawał je zarabiać prawnikom.
Jeśli mowa o zmieniających się miastach, to warto zauważyć, że znikają z nich raczej obiekty kubaturowe o charakterze barakowym. Są one wątpliwą ozdobą przestrzeni publicznej. Nawet jeśli przez lata się do nich przyzwyczailiśmy, to dopiero zmiana powoduje, że zauważamy różnicę.
Teraz kilka kamyków do urzędniczego ogródka. Aby płynnie do nich przejść zacznę właśnie od zagospodarowania przestrzeni publicznej. Słusznie w swoim apelu do Prezydenta Miasta zauważa Jacek Kowalewski, że miejsce to stanowi część miejskiego deptaczka (chociaż nie zgadzam się, by był to jego koniec). Wymaga więc ono zagospodarowania. Nie wiem czy powinien się na nim znaleźć łącznik do ulicy Bartosza Głowackiego, eliminujący korki ze skrzyżowania tej ulicy z ulicą Św. Antoniego. Być może i tak, nie jestem drogowcem.
Natomiast nie mam najmniejszej wątpliwości co do tego, że miasto nie ma żadnej konkretnej wizji urbanistycznej tego miejsca. A tak być nie powinno. Jednym z kluczowych zadań samorządu jest kształtowanie ładu przestrzennego a poprzez niego wpływanie na miejską "przestrzeń" gospodarczą.
Przed sprzedażą powinny być jasno określone kryteria dotyczące tego, co może w takim miejscu powstać. Można to zrobić jedynie za pomocą planu zagospodarowania przestrzennego, którego uchwalenie jest procedurą długotrwałą. Właśnie to postulowali radni w kadencji Rafała Zagozdona, argumentując zresztą słusznie, że przeznaczenie w planie będzie miało też wpływ na cenę nieruchomości. Dzisiaj ci sami radni chcą sprzedawać ten sam teren bez uchwalenia planu. Trudno się dziwić, że pojawiają się zarzuty dotyczące sprzedaży realizującej jedynie krótkoterminowe cele finansowe. Tak to niestety wygląda.
Kamyk numer dwa. Wspomniałem już o ryzyku prowadzenia działalności gospodarczej. Doprawdy nie pojmuję dlaczego miasto, a więc my wszyscy miałoby pokrywać koszty przenoszenia prywatnych przedsiębiorców w inne miejsca. Czy to ma być jakaś stała praktyka i w będziemy w ten sposób wspierać każdego, kto swoją działalność będzie musiał z takich czy innych względów przenosić w inne miejsce?
Rozumiem, że można kogoś okresowo (na czas zagospodarowania) zwolnić kogoś z opłat za czynsz, czy dzierżawę. Nie przesadzajmy jednak z innymi ponoszonymi kosztami. Poza tym ciekaw jestem co na takie rozwiązanie powiedziałaby Regionalna Izba Obrachunkowa. Zabawne, że sami dzierżawcy ponoć twierdzą, że takie rozwiązanie to absurd. Chcą zostać, tu gdzie są i żadne inne wsparcie ich nie interesuje.
To oczywiście nie znaczy, że jest to źle, kiedy miasto chce pomóc lokalnym przedsiębiorcom. To dobrze, że zaproponowano nowe miejsca i wsparcie logistyczne przy przenosinach, ale nie można przenosić ryzyka cudzej działalności na innych. Jest to zwyczajnie nieuczciwe wobec osób, których dotykają podobne problemy a swoją działalność prowadzą na dzierżawionych terenach i lokalach prywatnych.
Napisz komentarz
Komentarze