Pobudka 6.00, szybkie śniadanie, pakowanie sprzętu i bagaży i około 8.50 zawitaliśmy na tomaszowski dworzec PKP. Do Wrocławia mieliśmy dotrzeć dwoma relacjami PKP Intercity. Jedna miała nas dostarczyć do stacji Łódź Widzew, następnie przesiadka i kolejną relacją (Białystok – Jelenia Góra) ruszyliśmy w podróż prosto na Dolny Śląsk
Niestety atmosfera od początku wypadu dość napięta. Do Łodzi dojechaliśmy z trzyminutowym opóźnieniem, przez co automatycznie spóźniliśmy się na drugi pociąg. Na szczęście PKP Intercity to wysoki standard usług i nasz drugi skład poczekał na przyjazd pierwszego. Jak poinformował mnie konduktor takie przypadki się zdarzają, ale przy połączonych relacjach składy są informowane o opóźnieniach.
W naszym dyliżansie czyściutko. Podróż koleją to już dzisiaj inna bajka. Sama atmosfera w nim, była lekko meczowa i dość wesoła. Grupka młodych sympatycznych kibiców zawojowała wagon jadalny, tuż niedaleko siedział ojciec z dziećmi także już poprzebierany w biało – czerwone barwy. Koszt takiej wyprawy wynosi 49zł (Tomaszów – Wrocław) w jedną stronę, więc majątek to nie jest, a wygoda ogromna.
Do mojego ukochanego Wrocławia dotarliśmy o 13.10. Miało być słonecznie, było jednak ponuro. Do meczu jeszcze sporo czasu, więc z naszym fotografem wybraliśmy się na wrocławski rynek. Tam przygotowania do świątecznego kiermaszu ruszyły pełną parą. Drewniane domki rosły jak grzyby po deszczu, a na placu głównym grupa robotników stawiała przepiękną choinkę. Sam widok niezwykle urodziwy.
Po godzinnym spacerze wybraliśmy się na obiad. Naszym wyborem była pierogarnia MOMOS. Menu knajpy dość duże. Zdecydowaliśmy się na dziewięć pierogów z kapustą i grzybami, sześć klusek na parze wypełnione szpinakiem i fetą okraszone dipem czosnkowym i napój.
Pierogi wyśmienite – istne niebo w gębie Doskonale przyprawione, na delikatnym, cieniutkim cieście – istny rarytas. Same „pampuchy” lekko wysuszone, lecz samo danie całkiem smaczne. Dużym plusem restauracji MOMOS jest fakt, iż pierogi są lepione na oczach klientów. Rachunek nasz nie był niski, ale nie był też wysoki jak na Wrocław, bowiem 38 złotych za dwie osoby, a same porcje treściwe. Możemy polecić. Adres znajdziecie w internecie (kilkanaście metrów od rynku głównego). Link do restauracji znajdziecie tutaj: https://www.facebook.com/momoswroclaw/
Na stadion Wrocław można dojechać na kilka sposobów, sami wybraliśmy tramwaj numer 10. Pół godziny kursu i na miejscu jesteśmy około godziny 15.30. Nasza miłość do Stadionu Wrocław nie należała do tych od pierwszego wejrzenia. Ogólnie na tle mgły obiekt prezentował się jak betonowy kloc - był szary i ponury. Sam plac w około bardzo wielki. Kibice, którzy przyjeżdżają na mecz mają dość duży teren do „zagospodarowania”.
Czekając dwie godziny na wydanie akredytacji, zorientowaliśmy się, iż brakuje nam gotówki na powrót do domu. Odnalezienie bankomatu graniczyło z prawdziwym cudem. Po blisko 45 minutach poszukiwań, okazało się że jedynie gdzie mogliśmy wypłacić pieniądze to oddalona o około kilometr od stadionu osiedlowa „Żabka”. Tam Pani miała raptem 100zł w kasie, więc musieliśmy się tym zadowolić.
Wracając pod bramę podchodzi do nas jakiś "klient" i pyta się czy może nie staniemy pod jego wozem, w którym sprzedaje kanapki z jakimiś dziwnymi serami. Chce zrobić fotę i zdjęcie dla sponsora jego interesu, wywołać tzw. sztuczny tłum. Zgadzamy się i wraz z pięcioma innymi osobami idziemy po wskazane miejsce. Pan obiecuje nam poczęstunek, ale kiedy konczy "strzelać" foty, o poczęstunku już mowy nie ma.
Przemarznięci do szpiku kości doczekaliśmy się wydanie akredytacji. Wejście do sali prasowej dość czasochłonne, gdyż w między czasie warto dodać, iż nasze torby przeszukano trzy razy. Sama obsługa lekko niewyedukowana. Na pytanie gdzie znajduje się sala konferencyjna – tylko jeden ze stewardów znał odpowiedź.
Około godziny 18, po czwartej już kontroli udało się nam znaleźć pokój prasowy. Ciepła herbata, niewielki poczęstunek i pojechaliśmy szukać stanowisk pracy. Dużym minusem, był fakt, iż z windy pracownicy mediów mogli korzystać tylko przy pomocy ochroniarzy. Było to bardzo krępujące, a i nasza Pani obsługująca windę niezbyt kulturalna i mocno opryskliwa. Drugą sprawą jest fakt, iż wejście i wyjście z sali prasowej, czy na fajkę, czy gdzie indziej - kończyło się „skanem” i sprawdzeniem czy owa akredytacja nie jest czasem podrobiona. Porównując Gdańsk i Warszawę - Wrocław to prawdziwa twierdza.
O godzinie 20.00 obiekt nie był jeszcze wypełniony kibicami, jednak z minuty na minutę zielone trybuny stawały się co raz bardziej biało – czerwone, atmosfera co raz bardziej gorąca.
Sam mecz niezbyt miły dla oka. Zbieranina rezerwowych piłkarzy Adama Nawałki w pierwszej połowie prezentowała się słabo, bo inaczej prezentować się nie mogła. Chłopcy nie mają okazji do częstej gry ze sobą - co widać było na boisku.
[reklama2]
Druga wyglądała już ciut lepiej. Po wejściu Błaszczykowskiego i Gorsickiego swoją przewagę w polu udokumentowaliśmy wreszcie golem. Tuż nad moją głową widać radość Szpakowskiego i Żewłakowa, obok jakieś trzy młode niewiasty prowadzą konwersację na temat celnego trafienia Teodorczyka i liczą na więcej. Mecz ostatecznie kończy się remisem, a ja ruszam do MIXED Zone, czyli strefy przez którą muszą przejść piłkarze. Mimo ponad pół godzinnego oczekiwania tych niestety nie było, a czas gonił, gdyż dziesięć minut po północy czekał na nas autobus Polonusa do Tomaszowa Mazowieckiego, a drugi dopiero miał przyjechać o godzinie piątej. Mimo szczerych chęci, nie udało nam się zrobić wywiadów z piłkarzami Nawałki.
Sam powrót ze stadionu na Dworzec PKS to już prawdziwy wyścig po stolicy Dolnego Śląska. Choć organizator zapewnił dojazd kibicom do rynku, to od rynku do dworca czekał nas dwukilometrowy pojedynek z czasem.
Podstawiony tramwaj przyjechał o 23.20. Niestety dość duża powtarzalność sygnalizacji świetlnej spowodowała że na miejscu (Rynek) byliśmy około godziny 23.45.
Mamy jednak szczęście – kolejny tramwaj jedzie na Dworzec Główny. Z telefonem w ręku i włączonym GPS-em okazało się że owszem jedzie, ale trasa jest mocno okrężna i nie zdążymy. Decyzja jest tylko jedna – wysiadamy na pierwszym lepszym postoju.
Biegnąc (już nie idąc), wzdłuż półtorakilometrowej prostej wymijał na kolejny pojazd szynowy. Kolejna decyzja? Wsiadamy – nie ma wyjścia. Droga jest prosta, więc musi jechać do dworca PKP, a stamtąd już niedaleko do PKS.Udało się. Jesteśmy przy dworcu Głównym PKP, ale gdzie jest dworzec PKS?
Pech – ten jest zamknięty. Mała kartka informuje nas że kilkaset metrów dalej jest tymczasowy. Dopada nas lekka rezygnacja, przez co opuszczają nas siły - ale ostatecznie biegniemy dalej. Do odjazdu naszego auta zostały cztery minuty, a do pokonania jeszcze kolejne 300 - 350 metrów.
Nie wiem ile biegliśmy, ale wbiegamy na plac, gdzie zatrzymują się autobusy. Tam ukazują się nam lekko rozbawieni naszym widokiem pozostali współpasażerowie. My też się ucieszyliśmy z ich widoku, gdyż to oznaczało że autobus jeszcze nie przyjechał. Ten na szczęście ten spóźnił się około 5-6 minut, a sam odjazd nastąpił po około kwadransie (Godzina 0.30).
Podróż z Wrocławia trwała dość szybko. Około 25 metrów przez Piotrkowem mieliśmy 20 - 25 minutową przerwę na potrzeby fizjologiczne, czy też gorącą herbatę. W Tomaszowie byliśmy o godzinie 4.50. Koszt powrotu dla jednej osoby to 42 zł.
Jeden wyjazd na mecz i wiele przygód, ale i informacje którymi mogę się dzisiaj podzielić:
- Korzystając z pociągów IC można spokojnie dojechać do Wrocławia. Przy opoźnieniu pierwszego z pociągu (Tomaszów - Widzew), drugi będzie na nas czekał na sąsiednim torze (bez przechodzenia przez perony)
- Wybierając się na mecz Reprezentacji do stolicy Dolnego Śląska - polecamy wypłacić gotówkę w centrum Wrocławia, bądź ew. jadąc autem zabrać ją ze sobą jeżeli będziemy z niej korzystać. Ciężko o bankomat w okolicy obiektu.
- Wybierając się na mecz rozgrywany o godzinie 20.45. Radzimy opuścić stadion chwilę po zakończeniu, gdyż to daje nam blisko 80 -90 minut na spokojny dojazd do rynku wrocławskiego, a nastepnie przesiądkę w kolejny tramwaj w kierunku Dworca PKP - PKS, który jeździ bardzo często - praktycznie co 15 minut.
- Korzystając z darmowej komunikacji po meczu wybierajcie tramwaj, a nie autobus, gdyż na ulicy Królewieckiej chwilę po ostatnim gwizdku robią się duże korki, podobnie na alei Śląskiej.
- Sam dojazd z Tomaszowa do Wrocławia komunikacją krajową nie jest problemem, ani dużo droższym kosztem jeżeli np. chcemy jechać w jedną badź dwie osoby. Przejazd kosztował nas (2 os.) łącznie 182 zł w obie strony + bilety MPK całodzienne 22 zł (11 zł normalny; 6,50 ulgowy). Kibice od 17.30 i po meczu jeżdża specjalnymi liniami T1 I T2 za free (autobus, albo tramwaj).
Poniżej znajdą Państwo materiał, w którym odsłaniamy część tajemnic Stadionu Wrocław.
Napisz komentarz
Komentarze