Jeszcze bardzo ważna rzecz mnie powstrzymywała przed napisaniem tej publikacji. Otóż 26 listopada 2015r (cztery dni po wydarzeniu w warszawskiej STODOLE) Rada Miasta na swojej kolejnej sesji nadała tytuł Honorowego Obywatela Miasta Tomaszów Mazowiecki Panu MARKOWI KAREWICZOWI. Ponieważ warszawskim wydarzeniem „Gramy dla Marka” połączonym z w/w honorowym tytułem, chciałbym zakończyć swój cykl felietonów, „SHR&R w Tomaszowie” z stąd moja, bez względu na datę ukazania się artykułu, konsekwencja.
* * * *
W czasie dzisiejszej sesji Rady Miejskiej, radni nadali tytuł Honorowego Obywatela Tomaszowa Mazowieckiego, panu Markowi Karewiczowi, znanemu fotografikowi, przez wiele lat związanemu z naszym miastem. Z wnioskiem o nadanie tytułu wystąpiła grupa 300 mieszkańców Tomaszowa Mazowieckiego już kilka (w marcu) miesięcy temu. „Człowiek ze złotym obiektywem” nie tylko przez wiele lat zamieszkiwał w Tomaszowie ale i obecnie jest u nas częstym gościem. Niejednokrotnie mieliśmy możliwość podziwiać jego prace fotograficzne, wśród których znajdowały się projekty okładek płyt gramofonowych, rollapy, fotogramy takich gwiazd światowego jazzu, jak chociażby amerykańscy geniusze jazzu - Miles Davis czy Ray Charles. Karewicz to nie tylko artysta fotografik, ale również dziennikarz, prezenter i popularyzator jazzu, znawca polskiej muzyki rozrywkowej i big beatowej.- tej treści informacja, wieczorem 26.11.15r ukazała się na portalu „NaszTomaszów”.
* * * *
W sobotę 21 listopada 2015r o godz.19.00 w warszawskim Klubie Studenckim STODOŁA uczestniczyłem w charytatywnym, przepięknym, ponad czterogodzinnym koncercie (bez przerwy) „Gramy Dla Marka”, z którego to cały dochód przekazany został na rehabilitację i leczenie schorowanego Marka Karewicza (sparaliżowany, ze złamaną nogą) legendarnego, o światowej renomie artysty fotografika w dziedzinie jazz, rock’n’roll.
Udział w koncercie wzięła cała plejada, aktualnych gwiazd polskiego show businessu, którą pozwolę sobie w tym felietonie wymienić: Ewa Konarzewska, , Aga Zaryan, Halina Frąckowiak, Maryla Rodowicz, Maria Sadowska, Lora Szafran, Magda Piskorczyk, Dorota Miśkiewicz, Hanna Banaszak, Anna Serafińska, Blues Fellows, Wojciech Kamiński&Old Timers, Trio Andrzeja Jagodzińskiego, Andrzej Dąbrowski, Krzysztof Daukszewicz, Krzysztof Sadowski, Marek Ałłaszewski&Klan, Krzysztof i Wojtek Cugowscy, Tomek Lipiński, Piotr Nalepa Band. Piotr Rodowicz Quintet, Artur Dutkiewicz, Milo Kurtis Ensemble, Janusz Szrom, Henryk Miśkiewicz, Włodek Nahorny, Krzysztof Ścierski, Jacek Szwaj, Tomasz Stańko, Marcin Masecki, Stanisław Soyka. Artystów zapowiadali najwięksi z największych: Piotr Baron, Piotr Metz, Paweł Brodowski, Krzysztof Materna, Marek Sierocki, Piotr Stelmach, Marek Wiernik Tomasz Szachowski, Marek Niedźwiedzi oraz gospodarz wieczoru - Tomasz Tłuczkiewicz. Oprawę wizualną przygotował Hirek Wrona.
Jak powstał pomysł koncertu „Gramy dla Marka”.
W ostatni weekend maja (30, 31) gościliśmy „swoją grupą” u państwa Jochanów w otwarciu „Galerii we wsi Niebrów”. Uczestniczył również Marek Karewicz o czym opowiedziałem w felietonie (nr. 92), w suplemencie „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Maz”, o tym samym tytule. Nazajutrz w poniedziałek, w godzinach przedpołudniowych (1 czerwca), umówiliśmy się z Markiem na tomaszowskim Placu Kościuszki. A była piękna, słoneczna, ciepła pogoda, idealna na maleńkie, retrospektywne rendez vous z ulicami naszego miasta.
Punktualnie o godzinie 11.00 w samym centrum, tuż przy przepięknych, kolorowo bijących fontannach, przybył Marek w swoim wózku, w stałej asyście Wiesława i jego żony Anny Śliwińskich (opiekun pana Marka Karewicza). Była to dla Marka wzruszająca ekskursja, z nieukrytą łezką w oku. Po dwugodzinnym spacerze szlakami młodości (lat 40-tych i 50-tych minionego wieku) zatrzymaliśmy się pod parasolami baru u zbiegu ulic Jerozolimska/Piekarska. Marek zauroczony ogromnymi zmianami (przebudowa Placu Kościuszki, przepiękny zestaw fontann) centrum miasta, z nostalgią wspominał nieistniejące miejsca z czasów swojej młodości, zajadając pod parasolem podane przez Monikę Fiszer smaczne porcje lodów.
Wspominane przez niego nieistniejące miejsca z czasów młodości, świetnie odtwarzała w Jego pamięci Monika (zna dobrze topografię „starego” Tomaszowa Mazowieckiego), podając Markowi, co raz to kolejną porcję, dobrze przyrządzonych lodów. Kiedy się żegnaliśmy, rozsmakowany w zimnych smakołykach, dziękował za poświęcenie mu czasu, zapraszając z wdzięcznością Monikę Fiszer, na warszawskie swoje włości przy ulicy Nowolipki.
Nikt z nas obecnych, nie przypuszczał po tomaszowskiej wizycie, że za tydzień otrzymamy smutną informację - Antek, Marek w swoim mieszkaniu złamał nogę, tę chorą nogę – poinformowała mnie telefonicznie Maryla Tejchman. – O Boże jak On będzie się przemieszczał: po mieszkaniu, do toalety czy kuchni. Przecież chora noga służyła Markowi do tak zwanej podpórki – pomyślałem sobie.
Muszę w tym miejscu wyznać, że postać Karewicza stała się swoistym spoiwem, jednoczącym wokół siebie stałą grupę przyjaciół (Tomaszowa Maz, Gdańska, Gdyni, Sopotu, Kozienic, W-wy czy Sztumu) spotykających się na wspólnych imprezach tak zagranicznych, jak i lokalnych, nierozerwalnie z udziałem Mistrza Fotografii. Marek stał się bliskim przyjacielem tak nazwanej "tomaszowskiej grupy". Stał się naszym towarzyskim guru.
A wszystko zaczęło się w sopockim Złotym Ulu przy ul. Bohaterów Monte Casino, podczas wręczania mi konkursowej, II nagrody za książkę - publikacja roku 2010 - "Moje miasto w rock'n'rollowym widzie". Co teraz będzie z naszą towarzyską grupą przyjaciół? Czy będziemy się spotykać, jeżeli tak to gdzie? Już w sierpniu miało dojść do zaplanowanego spotkania w naszym mieście, a na początku września w Sztumie a tu …. Marek w gipsie.
Na wrześniowe spotkanie, koncert Magdy Piskorczyk w Sztumie (4/5.09.2015r), pierwszy raz bez udziału Marka Karewicza jechaliśmy, zaproszeni przez Marylkę Michowską, seatem Maryli Tejchman z Warszawy, we troje - Maryla , Iwona Thierry i ja. Iwonka, kiedy byliśmy jeszcze w granicach wielkiej Warszawy rozpoczęła przez swoją komórkę serię połączeń z artystyczną, polską bohemą
- Dla Marka Karewicza, w związku z pogarszającym się Jego stanem zdrowia, chcemy zorganizować jesienią tego roku koncert charytatywny pt "Gramy dla Marka". Miejsce koncertu jeszcze nie ustalone. Czy w tym przedsięwzięciu weźmiesz udział? O wszystkim precyzyjnie powiadomimy w najbliższym czasie.
Iwonka na trasie z Warszawy do Sztumu wykonała blisko 30/40 telefonów. Kiedy zbliżaliśmy się do miasta, jeden z odebranych telefonów brzmiał - Ustaliliśmy już miejsce koncertu (Klub Stodoła w Warszawie) i jego datę (21 listopad 2015r godz.19.00), ustalona jest cena biletu za koncert - 100 zł.
Z taką wiedzą, informacją dotarliśmy do tak zwanych swoich i już podczas koncertu Magdy Piskorczyk umówiliśmy się na listopadowe spotkanie w Warszawie. Głównym organizatorem koncertu „Gramy dla Marka” stała się Polska Fundacja Muzyczna a pomagali w przedsięwzięciu (współorganizatorzy) Muzeum Jazzu, Klub Politechniki Warszawskiej "STODOŁA", Fundacja Jazz Jamboree ale wg mnie personalnie, największy wkład wniósł pan Marcin Jacobson (były wice Prezes Fundacji Sopockie Korzenie) oraz wymieniona powyżej, przyjaciel z naszej grupy, Iwona Thierry (emerytowany pracownik przedsiębiorstwa Polskie Nagrania MUZA).
Po dwudniowej, sztumskiej przygodzie u Maryli Michowskiej z udziałem Magdy Piskorczyk i grupy tomaszowskiej, nasze dziewczyny (Iwona Thierry, Maryla Tejchman, Hania Erez) podjęły, tak logistyczny jak i fizyczny wysiłek, by – pomóc Markowi Karewiczowi być sprawnym i by osobiście uczestniczył 21 listopada na swoim benefisie w warszawskiej STODOLE.
Kiedy w domu Jochanów we wsi Niebrów powstała koncepcja … a może by wystąpić do władz miasta o nadanie panu Markowi Karewiczowi honorowego obywatela miasta? Spowodowało to, wśród nas tomaszowian, przyjaciół artysty, pełną mobilizację. Pod koniec marca 2016r Krzysztof skonstruował pismo do Rady Miasta, po uprzednich uzgodnieniach z Prezydentem, o nadanie Karewiczowi w/w honorowego obywatelstwa. Do końca września musieliśmy uzbierać 300 podpisów mieszkańców grodu by były podstawy rozpatrywania przez Radę Miasta naszego wniosku.
Ponieważ w moich felietonach dużo poświęciłem miejsca panu Markowi, jego działalności zawodowej a w szczególności jego 11-letniego okresu zamieszkania w Tomaszowie (lata 1944/54), zobligowany zostałem dla potrzeb „młodej kadry” Rady Miasta przedstawić bliżej postać artysty fotografika związanym z jego tomaszowskim okresem. Taką publikację w tempie iście ekspresowym wykonałem o tytule „Marek Karewicz – Złoty Fryderyk w Tomaszowie Maz.” i po jej wydrukowaniu przekazaliśmy egzemplarz do Urzędu Miasta.
Trochę dłużej zeszło ze zbieraniem podpisów. Wykorzystałem do tych czynności moją, klubową koleżankę, Monikę Fiszer, wsparta moją publikacją o Karewiczu sama zebrała ponad 200 podpisów.
W tym czasie trwała rehabilitacja Marka Karewicza (zdjęcie gipsu, zabiegi), a co najważniejsze w jego mieszkaniu przebudowano łazienkę i toaletę (pozbycie się wanny a zainstalowanie natrysku). Kiedy odwiedziłem Marka, na tydzień przed zdjęciem gipsu, był w bardzo dobrej psychicznej formie, gorzej było z samodzielnym przemieszczaniem się po mieszkaniu, bez pomocy dwóch osób nie był w stanie zrobić przysłowiowego kroku.
Najważniejsze było przełamanie u niego istniejących przekonań, stereotypowych skostnień. Dziewczyny załatwiły specjalistyczne łóżko, do którego Marek nie chciał się nawet zbliżyć a co tu mówić o spaniu. Byłem w jego mieszkaniu jak dobrze życzące mu, sprawczynie tego łóżka (Maryla Tejchman z Iwoną Thierry) przekonywały Marka łamiąc w nim skostniałe stereotypy. Po długim czasie namawiania wreszcie zgodził na symulację, położenie się na nim i próbie wstania bez pomocy osób drugich.
Kiedy zaskoczony, sam uczynił próby położenia się i wstania, powtórzył to jeszcze kilka razy, zaakceptował nowy mebel łóżka. Taki jest Marek w swoim pokoju. Do domu zaczęli przychodzić rehabilitanci a nawet tydzień Karewicz przebywał na profesjonalnym, rehabilitacyjnym oddziale w podwarszawskim szpitalu. Marek, choć powoli, powracał do zdrowia, miał świadomość, że musi być sprawny na 21 listopada. Wszystkie zabiegi, ćwiczenia czynił z wielkim zaangażowaniem.
Kiedy rozpoczęła się internetowa sprzedaż biletów, tym zajął się Krzysiek Jochan, już w drugim dniu sprzedaży my, grupa tomaszowska, staliśmy się ich posiadaczami. Stanowiliśmy dziewięcioosobowy zespół.
Koncert „Gramy dla Marka”.
Do Warszawy przyjechaliśmy co najmniej na dwie godziny przed otwarciem drzwi wejściowych do STODOŁY, parkując dogodnie w pobliżu miejsca. Oplakatowanie STODOŁY afiszami „Gramy dla Marka” rzucało się w oczy każdemu, kto znalazł się w pobliżu obiektu. Wyczuwało się, że za chwilę odbędzie się szczególne wydarzenie, godne Mistrza Fotografii.
Zasiedliśmy wygodnie w tapicerowanych kanapach poczekalni głównej na godzinę przed koncertem, spijając smaczną kawę. Poczekalnia wystrojona została w fotogramy, rollapy prac Marka Karewicza najwybitniejszych postaci jazzu, rock’n’rolla czy projekty jego okładek płyt gramofonowych. Zaczęła się zapełniać przybyłymi przyjaciółmi, fanami, miłośnikami Karewicza, wieloma postaciami ze świata mediów (jak Marek Sierocki, Marek Gaszyński czy Marek Niedźwiedzki), polskiego show businessu (jak Wojtek Gąssowski).
Gdy w drzwiach ukazał się w swoim wózku beneficjent w asyście opiekuna Wiesia Śliwińskiego. natychmiast wokół Marka znalazła się grupa przyjaciół powtarzająca słowa, - Marku co słychać u Ciebie?, Jak zdrowie?. Świetnie wyglądasz! Rzucając się sobie w objęcia, tulili czule swoje korpusy niczym starzy kochankowie niewidzący się od wielu lat.
Częstotliwość zmieniających się „kolesi” czy przypadkowych „przyjaciół” była tak duża, robiąc sobie z nim zdjęcia, że Marek na długo przed koncertem poczuł duże zmęczenie. Zauważywszy zaistniały, powiększający się proceder, Wiesław szybko „wjechał” wózkiem na widowiskową salę, usadawiając się z nim tuż przy scenie. Choć nadal do Marka dochodzili znajomi, bliscy przyjaciele witając się z nim, to jednak wyglądało to inaczej niż miało to miejsce na poczekalni głównej.
W międzyczasie dołączyli do nas znajomi; Hania Erez z Tadeuszem z Kozienic, Staszek Kasperowicz z Oleśnicy czy Marek Włach z Wrocławia. Grupa tomaszowska miała miejsca w trzecim i czwartym rzędzie od brzegu, tak, że Marek w wózku wraz z opiekującym się nim Wiesiem dołączył do nas. Byliśmy przez cały koncert blisko siebie, na wyciągnięcie dłoni. Mogliśmy obserwować przez ponad cztery godziny jego zachowania, emocje, wzruszenia i łzy, uczucia, bo każdy wykonawca poprzedzał swój występ kierując do niego ciepłe słowa, - Marku dla Ciebie śpiewam i życzymy Ci ….
Tomasz Tłuczkiewicz powitał widownię i … tomaszowskim akcentem charytatywny koncert rozpoczął, tomaszowianin z Krakowa znany w kraju i za granicą, puzonista Marek Michalak. Tym razem siadając za pianinem, w ręku trzymając trąbkę śpiewał własnej kompozycji utwór „Krakowski Blues”. Był taki moment w czasie występu Michalaka, że muzyk śpiewając, przerywał wokal, dmuchał w trąbkę a jednocześnie drugą ręką uderzał w klawisze w rytmicznym bluesie za co otrzymał od zebranych gromkie brawa a sam jubilat znający bardzo dobrze Michalaka (często grywał w TYGMONCIE kiedy Karewicz tej jazzowej instytucji dyrektorował) dziękował mu za wspaniale rozpoczęcie muzycznego benefisu, wykrzykując w kierunku sceny, - Dziękuję Marku!
Nie będę relacjonował występów wszystkich (ponad 60 artystów) a skoncentruję się na recitalach tylko tych, którzy zaskoczyli nie tylko mnie swoimi wykonaniami.
Tomasz Stańko na trąbce, cudownie „wydmuchał” (trąbka to instrument Karewicza, na którym to podejmował w młodości próby zostać muzykiem) swoją kompozycję. Marek bardzo przeżywał grę Stańki.
Magda Piskorczyk może nie zaskoczyła swoim występem Marka (był dwukrotnie na jej koncertach w ostatnim czasie w naszym Tomaszowie) ale jej song „Cler Achel” zadedykowany Karewiczowi był tak sugestywnie, przepięknie wykonany, że Marek w swojej sprawnej lewicy trzymał chusteczkę nieustannie ocierając policzki by na zakończenie wykrzyczeć, - Dziękuję Ci Magdo!
Kolejny akcent tomaszowski to wykonanie utworu Bogusia Meca „Jej portret” duetu Włodek Nahorny (kompozytor utworu) przy fortepianie z saksofonistą Henrykiem Miśkiewiczem. Prawdziwy majstersztyk, sala dziękowała wykonawcom na stojąco.
Również Stanisław Soyka po mistrzowsku wykonał dwie swoje kompozycje uzbrajając je w kilka ciepłych słów przesyłając je z ukłonem w kierunku beneficjenta wywołując u Marka kolejną radość, wzruszenia i łzy.
Przez cały czas trwania koncertu układałem w swojej głowie ranking wykonawców plasując każdego po odbytym wykonaniu, na którymś tam miejscu. Co chwila lokaty artystów zmieniały się w mojej głowie, jak w kalejdoskopie ale …do czasu. Kiedy na scenie ukazała się gwiazda nad gwiazdy, pani Hanna Banaszak, kiedy tylko otworzyła usta, z których wypłynęła najwyższej klasy, jazzująca wokaliza, sala zamarła. by w jej ciszy słychać było tylko bicia serc.
Spojrzałem kątem oka na Marka, był w ekstazie wzruszenia. Na policzku były ślady spływających łez. Wpatrzony w stojącą na scenie Banaszak, która śpiewając skierowała wzrok ku Markowi machając doń dłonią, a on powtarzał słowa jak do ukochanej osoby, - Haniu, Haniu, Haniu! Jej występ zburzył w mojej głowie układany ranking, ponieważ koncert miał się po jej występie ku końcowi, nie byłem w stanie od początku układać kolejnej listy. Zresztą nie było sensu, Hanna w mojej głowie zburzyła wszystko.
Po zakończeniu widowiska muzycznego „Gramy dla Marka” wielu muzyków, wykonawców oraz przyjaciele, najwytrwalsi fani i miłośnicy Karewicza oraz sam bohater w asyście swoich opiekunów stworzyli w poczekalni głównej STODOŁY niezapomniane swojskie kuluary, o których będę długo, bardzo długo pamiętał.
Również wśród wielu kuluarowych grup, podgrup znalazła się nasza, tomaszowska, bliska i przyjazna Markowi. Po gwarnej ponad godzinie, obfitującej w wykonanie tysiąca FOTEK nie tylko z samym bohaterem ale również z innymi, i nie tylko, artystami niekoniecznie występującymi w zakończonym koncercie, odbyło się Wielkie Show, o czym mogą świadczyć załączone zdjęcia. Kiedy zbliżyliśmy się całą grupą do Marka, on wykrzyknął w naszym kierunku.
- Hej tomaszowianie, za godzinę widzę was wszystkich w moim domu przy Nowolipki. Zaznaczam! Obecność obowiązkowa, nie ma żadnych usprawiedliwień, z nieobecności będę wyciągał konsekwencję – z uśmiechem drwiącym zakończył prawdziwie w swoim stylu Karewicz.
Około pierwszej w nocy zajechaliśmy naszą ekipą na włości Marka Karewicza przy ul. Nowolipki gdzie krzątały się po mieszkaniu, przygotowując kolacyjny poczęstunek Maryla Tejchman i Iwona Thierry. Nad całością czuwał „gospodarz”, Wiesław Śliwiński. A tymczasem Marek rozebrany z wyjściowych szat króla, jak zwykle, tradycyjnie zajął miejsce w swoim fotelu, wygłodniały oczekiwał na zasłużony poczęstunek. Na jego twarzy widać było radosne zmęczenie.
Kiedy jednak zapełniliśmy pokój wokół Jego osoby a na stół „wjechały” starannie przygotowane, ułożone w egipskie piramidy kanapki, twarz bohatera dnia wypełniła się charakterystycznym dla niego uśmiechem. Przez ponad dwie godziny, nocnej konwersacji, konsumując wspaniałe kanapki, przepijając je kawą, herbatą czy przygotowanymi drinkami dzieliliśmy się przeżyciami jakie doznaliśmy podczas tego, szczególnego koncertu.
Iwona nie mniej zmęczona niż Marek, podzieliła się swoimi wrażeniami z przygotowań (dla mnie, jak wcześniej wspomniałem na początku tego felietonu, najważniejszymi osobami, które wniosły największy wysiłek w przygotowanie dzisiejszego koncertu to bez wątpienia Iwona Thierry z Warszawy i Marcin Jacobson z Sopotu) muzycznego widowiska „Gramy dla Marka”. Około czwartej nad ranem, już w sobotę 22 listopada 2015r, choć zmęczeni wydarzeniami dnia, opuściliśmy przyjazne mieszkanie Marka Karewicza udając się w drogę powrotną do Tomaszowa. Kiedy wsiadaliśmy do samochodu zauważyłem, że zostawiłem na stole w mieszkaniu Karewicza swój komórkowy telefon. Kiedy po niego wróciłem, wychodząc z mieszkania, Marek szczęśliwy jak nigdy, krzyknął do mnie, - Antku ukochaj ode mnie cały Tomaszów!!
Około 5.00 nad ranem dotarliśmy do swoich domów. Kiedy zmęczony położyłem się w swoje kojo, nie mogłem zasnąć. W moich uszach ciągle brzmiały dźwięki instrumentów, wykonawców głosy, szczególnie Hanny Banaszek i cudowna atmosfera w warszawskiej STODOLE. W głowie zaś utrwalił się widok radosnej, szczęśliwej a zarazem pogodnej, choć schorowanej twarzy mistrza światowej fotografii Pana MARKA KAREWICZA. Z takim obrazem, również zmęczony minionym dniem, oddałem się w objęcia Morfeusza.
Napisz komentarz
Komentarze