PAP: Dużo się mówi o tym, że Polacy są agresywni za kierownicą. Podziela pan tę opinię?
Andrzej Markowski: Polski ruch drogowy nacechowany jest w znacznym stopniu zachowaniami agresywnymi. To wiąże się z pewną sytuacją kulturową w krajach, w których jest system autorytarny albo w tych krajach, które wychodzą z systemu totalitarnego do systemu demokratycznego.
Ważne jest określenie, jak wysoko jestem w hierarchii społecznej, a ponieważ w miejscu pracy, w szkole, w domu - trudno to ustalić, bo tam jest trwała, już ustalona hierarchia, to swoją pozycję można poprawić w ruchu drogowym.
W jaki sposób? A właśnie w taki, że będę się agresywnie zachowywać na drodze, bo agresywne jest jechanie slalomem między samochodami, agresywne jest trąbienie, migania światłami, jeśli ktoś blokuje nam drogę, pukanie się palcem w czoło, czy pokazanie środkowego palca komuś innemu, kto zrobił błąd.
PAP: Czy agresję wśród kierowców można zmniejszyć". Lekiem może być restrykcyjne prawo?
A.M.: Bardzo często słyszę, że "tylko nieuchronność, dotkliwość kary zmieni nasze zachowanie w ruchu drogowym". Otóż nie. Gdyby nieuchronność i dotkliwość kary była jedynym i podstawowym elementem zmieniającym zachowanie, to najbezpieczniejsze drogi w Europie byłyby w Rosji. A tak przecież nie jest. Przyczyny agresji leżą w naszej mentalności, a ta mentalność jest produktem sytuacji kulturowej, w której jesteśmy.
PAP: Co więc może spowodować zmianę?
A.M.: Podstawowym czynnikiem jest umiejętność spojrzenia na siebie w lustrze. Im więcej będziemy mieli informacji, wiedzy o własnym zachowaniu na drodze, o przyczynach tego agresywnego zachowania, tym łatwiej będziemy mogli się z nim uporać.
Przykładowo, jeśli przy ograniczeniu prędkości do 50 km/h, jadę 70, 80 km/h, to co to oznacza? Choć oczywiście racjonalizuję to tym, że jadę szybciej, bo mi się spieszy, to w rzeczywistości mówię innym takim zachowaniem: "mi wolno, a wy jesteście ode mnie gorsi".
PAP: Czy edukacja, kampanie społeczne mogą pomóc?
A.M.: Przykładowo, w zeszłym roku po raz pierwszy pojawiły się w Polsce obywatelskie zatrzymania pijanych kierowców, a przecież wcześniej "to nie była nasza sprawa". Kiedy przykładowy pan Iksiński wypił i wsiadł za kierownicę, to była to jego sprawa. Teraz okazuje się, że jest inaczej.
Pomału uświadamiamy sobie - jako społeczeństwo, tak jest w każdym systemie demokratycznym - że po to, żeby czuć się bezpiecznie, musimy zrezygnować z części swojej swobody. Paradoks - wolność to nie jest to samo co swoboda. Wolność to jest uświadomienie sobie pewnych warunków krańcowych, których przekroczyć mi nie wolno, bo mógłbym komuś innemu zrobić krzywdę, coś złego.
Tylko wtedy, kiedy sobie to uświadomię, mogę się czuć bezpiecznie, bo tylko wtedy mogę żądać też od innych tego samego.
W ciągu ostatniego roku spadła też przeciętna prędkość na naszych drogach, a każdy kilometr mniej to wiele uratowanych istnień ludzkich. Wielu z nas zaczyna się zastanawiać: "Czy muszę tak pędzić? Bo przecież szybciej nie dojadę, wystarczy jedno zakorkowane skrzyżowanie, by mnie przystopować". Uczymy się patrzeć, widzieć siebie w ruchu drogowym.
Rozmawiała Patrycja Rojek-Socha (PAP)
Źródło: Kurier PAP - www.kurier.pap.pl
Napisz komentarz
Komentarze