Kilka dni temu zatelefonował do mnie świeżo upieczony radny, Jarosław Feliński i zapytał czy nie mógłbym pomóc człowiekowi, którego grupa osiłków wyprowadziła z zajmowanego przez niego mieszkania.
Podobne telefony to u mnie żadna nowość i niestety często wykonywane są post factum, czyli w chwili, kiedy moje możliwości "pomocy" ograniczają się jedynie do zebrania materiałów mogących stanowić podstawę do przygotowania kolejnego reportażu lub napisania felietonu. Gdy jest pora na pisanie podań, wniosków, odwołań, pism procesowych ludzie zachowują się irracjonalnie i radzą sobie tak, jak potrafią, czyli kompletnie sobie poradzić nie mogą.
Przypadek wyrzucenia z mieszkania pana... nazwijmy go Jankiem, właśnie do takich należy. Jest on o tyle wart opisania, że pokazuje jak bardzo nieznajomość prawa szkodzi i że w stosunku do ludzi należy mieć ograniczone zaufanie.
Ustalmy już na samym początku, że pan Janek nie jest bez winy. Nikt inny, tylko on sam doprowadził do sytuacji, w której został z zajmowanego mieszkania wyrzucony razem z meblami na ulicę. Rzecz jednak w tym, że u podstaw naszej państwowości leży przyjęte przez reprezentujących nas posłów prawo. Nawet jeśli się z nim głęboko nie zgadzamy, to zobowiązani jesteśmy do jego respektowania. Inaczej znajdziemy się w sytuacji, jaka ma miejsce na Ukrainie, Białorusi, czy w Rosji, gdzie bez łapówki nie da się niczego załatwić a przy jej pomocy można zrobić niemal wszystko.
Kilkanaście lat temu pan Janek wspólnie z matką prowadzili drobną działalność gospodarczą. Handel obwoźny pozwalał im na utrzymanie się tak długo, aż starsza pani nie podupadła na zdrowiu. Syn, jak sam twierdzi, musiał się opiekować, nie mógł więc w dalszym ciągu zajmować się prowadzoną dotąd działalnością. Bardzo szybko pojawiły się długi, które zaczęły narastać. Matka w końcu zmarła, a mało zaradny życiowo syn pozostał sam, ze spiralą zadłużenia, do której doprowadził. Podejmował dorywcze zajęcia, wyjechał nawet za pracą na Śląsk.
Wybawieniem od kłopotów miał być przypadkowo spotkany na spacerze mężczyzna i jego żona. Kiedy dowiedzieli się, że pan Janek posiada działkę ze zrujnowanymi zabudowaniami gospodarczymi zaproponowali, że ją od niego odkupią. Ponieważ nie mieli odpowiedniej ilości gotówki zaproponowali zadatek. Spisano umowę i 60 tysięcy złotych trafiło do kieszeni pana Janka, który z pieniędzy pospłacał część zadłużenia.
Niestety podpisując umowę, zgodził się aby nie była ona umową przedwstępną zakupu nieruchomości ale umową pożyczki. To najpoważniejszy błąd pana Janka, ponieważ w ten sposób stał się pożyczkobiorcą a nie właścicielem działki, którą ktoś inny zadeklarował kupić.
Różnica jest znacząca. W przypadku prawidłowo sporządzonej umowy przedwstępnej (najlepiej w formie aktu notarialnego) mógłby dochodzić zawarcia umowy przyrzeczonej, bądź zatrzymać wpłacony zadatek. Stosunkowo szybko okazało się, że klienci zakupem zainteresowani już nie są. Korzystali z nieruchomości przez jakiś czas a następnie wystąpili z żądaniem spłaty pożyczki. Tylko jak ją spłacić, kiedy w całości została przeznaczona na spłatę innego zadłużenia.
Sprytni wierzyciele postanowili więc wystąpić do Sądu, w pozwie wskazali, że pan Janek posiada mieszkanie M5 i zażądali, aby stanowiło ono formę spłaty ich wierzytelności. Sąd wydał wyrok po myśli skarżących a po jego uprawomocnieniu stali się oni prawomocnymi właścicielami mieszkania.
Art. 16. ustawy o ochronie praw lokatorów
Wyroków sądowych nakazujących opróżnienie lokalu nie wykonuje się w okresie od 1 listopada do 31 marca roku następnego włącznie, jeżeli osobie eksmitowanej nie wskazano lokalu, do którego ma nastąpić przekwaterowanie.
Tyle, że pan Janek nadal w nim zamieszkiwał i był zameldowany. Zgodnie z obowiązującym porządkiem prawnym nowi właściciele powinni wystąpić do Sądu a nakaz eksmisji, co byłoby uzasadnione nie tylko wcześniej wydanym wyrokiem ale również faktem, że pan Janek przestał opłacać czynsz za zajmowany lokal.
Dopiero po wydaniu takiego wyroku (z orzeczeniem np. o prawie do lokalu socjalnego) mogłaby nastąpić faktyczna eksmisja z udziałem policji oraz komornika sądowego. Zamiast tego u pana Janka zjawił się ktoś, kto "zachowywał się" jak policjant i wymusił na nim podpisanie zobowiązania do opuszczenia mieszkania najpóźniej do dnia 15 stycznia.
Dokładnie tego dnia zjawili się więc pod drzwiami nowi właściciele i nie zważając na zimowy okres ochronny, razem z grupą osiłków wynieśli na ulicę wszystkie meble. Pan Janek próbował wezwać na pomoc policję, ale funkcjonariusze, którzy przyjechali na miejsce (z interwencji tomaszowska policja nie ma żadnej notatki, więc teoretycznie się nie odbyła), rozłożyli ręce i stwierdzili, że skoro się zobowiązał na piśmie do wyprowadzki, to musi się z tego zobowiązania wywiązać.
Napisz komentarz
Komentarze