Przyczyną zgonu prawdopodbnie było przegrzenie organizmu zawodnika. Jak relacjonuje Łukasz Byśkiniewicz dziennikarz TVN Turbo - zmęczony trudnami wyściugu Michał zatrzymał się w trakcie etapu, położył na słońcu, po czym zasnął...i zmarł. Prościej pisząc po prostu się "ugotował".
W Internecie rozgorzała niezwykle ciekawa polemika w której forumowicze zastanawiają czy warto dla swoich pasji poświęcić dom i rodzinę. Michał Hernik był bowiem ustabilizowanym społecznie człowiekiem, o Dakarze ponoć marzył od lat. Od dwóch przygotowywał się do rajdu. Dzisiaj motocyklista osierocił trzy córki.
Przykład ten jest dla nas doskonałym ile można stracić w jednej chwili, ile jesteśmy w stanie poświęcić, aby znaleźć pełne spełnienie.
Część internautów jest zdania, iż 40-letni człowiek powinien darować sobie „start”, gdyż był ojcem. Kontrargumentem drugiej części, jest zdanie, iż lepszy rodzic z pasją, niż z piwem na kanapie. Kolejni użytkownicy sieci uważają, iż gdyby istniała w nas ciągła myśl o śmierci, to by na ulice nie wychodzili.
Prawda zapewne leży gdzieś po środku. Życie to jednak jeden wielki kompromis. Sporty ekstremalne m.in. typu alpinistyka, spadochroniarstwo, czy choćby wspomniany rajd wymagają od nas refleksji tj. tzw. „rachunku sumienia”, bowiem po jednej stronie do zyskania jest prestiż i szacunek wielu ludzi, z drugiej stawką jest „życie człowieka” – w tym przypadku mającego bardzo wiele do stracenia.
Biorąc udział w tak trudnej i wytrzymałościowej imprezie Michał zapewne brał pod uwagę fakt, iż może z niej nie wrócić. Śmierć Hernika była siódmą uczestnika- motocyklisty w ciągu ostatnich 9 lat. Dzisiaj jednak trzem dziewczynkom ojca nikt nie zwróci. Przez dłuższy motocykl może kojarzyć się tym dzieciom z jednym. Śmierć anonimowego jeszcze kilka dni temu Michała Hernika, rozpaliła w wielu z nas pomarańczowe światełko ostrzegawcze – a to już bardzo dużo znaczy.
Napisz komentarz
Komentarze