Powszechnie wiadomo, że Iron Maiden to firma, która koncertowo nie zawodzi. Zawsze można spodziewać się wulkanu energii i show na najwyższym poziomie. Tak było i tym razem. Nie zabrakło kultowego „Scream for me Polska”, efektownej scenografii i różnych wcieleń Edwarda na scenie. Jedyny mankament to tradycyjnie nagłośnienie stadionu, ale pod sceną dźwięk był ok. Setlista w niewielkim stopniu różniła się od zeszłorocznej, ale przy takim dorobku Ironi spokojnie mogą zagrać trzy różne koncerty z samymi hiciorami.
Supportami były Ghost i Slayer. Pierwszej kapeli niestety nie obejrzeliśmy, ponieważ bramka na autostradzie była nieubłagana, a kolejka długa jak w sklepie monopolowym przed 13-tą za czasów komuny ;)! Na szczęście nie było problemu z biletami i wejściem na stadion przy Bułgarskiej. Wielu było ciekawych występu legendy thrash metalu Slayera z nowym gitarzystą Garym Holtem, znanym z Exodusa. W moim odczuciu panowie nadal koncertowo dają radę choć 50-tka na karku, a dla wielu ortodoksów skończyli się na początku lat 90-tych ;)! Tym razem King, Araya i spółka nie zawiedli. Bez kombinacji polecieli tym co najlepsze. Usłyszeliśmy m.in. Mandatory Suicide, Captor Of Sin, War Ensemble, Seasons In The Abyss, Dead Skin Mask, Raining Blood, South Of Heaven i Angel Of Death. Nie zabrakło też hołdu, dla zmarłego rok temu Jeffa Hannemana.
Występ gwiazdy wieczoru tradycyjnie zasygnalizował numer Doctor,Doctor UFO. Po nim rozpoczął się monumentalny wstęp z topniejącymi lodowcami na telebimie i chłopaki (o ile tak można napisać o gościach dobrze po 50-tce ;) wyskoczyli na scenę!!! Na początek Moonchild i Can I Play with Madness. Dalej The Prisoner i 2 Minutes to Midnight. Przed dawno nie granym Revelations Dickinson wspominał „Kiedy graliśmy tu 30 lat temu, to był inny kraj okupowany przez inny kraj”.
W przerwie pomiędzy utworami nawiązał też do słynnego występu na poznańskim weselu uwiecznionego w dokumencie Behind the Iron Courtain. Para ta nawet była obecna na koncercie, choć związek nie przetrwał. Następnie klasyczna galopada The Trooper i The Number of the Beast, gdzie było goraco... Phantom of the Opera z pierwszej płyty i fantastyczny Run to the Hills z Eddim-kawalerzystą uganiajacym się po scenie za Janickiem Gersem.
Po Wasted Years usłyszeliśmy posągowy Seventh Son of a Seventh Son. Fear of the Dark to jedyny tym razem reprezentantnt lat 90-tych w repertuarze, który w połączeniu z chórkami, tym razem 25 tysięcznej publiczności robił wrażenie. Zresztą większość tekstów utworów ludzie śpiewali razem z Brucem. Podstawowy set zakończył Iron Maiden, a na bis zagrali Aces High, The Evil That Men Do i Sanctuary. Parafazując panowie są jak bohaterowie westernu Sergio Leone-Brzydcy, starzy…i nadal w świetnej formie;)!
Ps.Podziękowania dla Milenki i Wojtusia oraz Kuby, Mariusza i RockMetalHeart Kwasa ( Działoszyn).
Napisz komentarz
Komentarze