Alan Freed, właśc. Albert James Freed (ur. 15 grudnia 1921 roku w Windberg niedaleko Johnstown w Pensylwanii (zm. 20 stycznia 1965 roku w Palm Springs) – znany również jako Moondog. Amerykański discjockey, który sławę na arenie międzynarodowej zyskał dzięki promowaniu Afro-Amerykańskiej muzyki - rock’n’roll, rhythm and blues - w rozgłośniach radiowych Stanów Zjednoczonych.
W 1951 roku, pierwszy użył określenia jako muzyczny, nowy gatunek – Rock’n’Roll - wprowadzając tym samym do słownika w branży muzycznej, nieznany dotąd termin, dzięki czemu wszystkie odmiany amerykańskiej muzyki, pochodne temu stylowi znalazły swój DOM zwany odtąd rock’n’rollem.
Jego kariera została jednak zniszczona przez zarzut, postawiony mu na początku 1960 roku. Chodziło o udział w łapówkarskim skandalu nazwanym – payola – czyli branie pieniędzy od wykonawców za lansowanie ich utworów na antenie danego radia. Afera uderzyła w rozrywkowy przemysł gwałtownie, niczym grom z jasnego nieba. Wielu radiowych DJ-ów na tym ucierpiało, tracąc sławę, reputację, pracę ale szczególnie ucierpiał, nie tylko za łapówkarskie podejrzenia, a przede wszystkim za lansowanie na antenie muzyki czarnych piosenkarzy, Alan Freed. W 1986 został zrehabilitowany i wprowadzony do muzeum, Rock’n’Roll Hall of Fame w Cleavland, w mieście w którym zaczynał karierę radiowca.
* * *
Zanim jednak rozpocznę opowieść o człowieku, dzięki któremu muzyczny świat zawdzięcza wprowadzenie i medialne utrzymanie stylu, który wstrząsnął ziemskim globem i odmienił raz na zawsze ludzkość, winien jestem czytającym wyjaśnić pewne, osobiste spostrzeżenia jakie poczyniłem w czasie mojej „kronikarskiej”, pisarskiej przygody, to jest od dnia 12 grudnia 2012 roku.
Jest to dzień, w którym na portalu „nasz tomaszow” ukazał się pierwszy odcinek „Subiektywnej Historii R&R”. Skłoniły mnie do tej pisanej dygresji, niektóre komentarze krytyczne (choć nie tylko, a jest ich niewiele), za które ich autorom jestem wdzięczny. Tak się złożyło w moim życiu, że przypadło ono na czas kiedy zza Oceanu do Europy, do Polski, do mojego miasta z wielkimi bólami i przeszkodami, stawianymi przez rządzących, przenikał nikomu nie znany, muzyczny styl o dziwnej, egzotycznej nazwie - Rock’n’Roll.
Jako 14/15-letni chłopak tak bardzo „zaraziłem się” się tym stylem, o czym dość precyzyjnie opowiedziałem we wcześniejszych felietonach na łamach portalu czy w moich publikacjach zatytułowanych - „Tomaszowski tryptyk” („Moje miasto w rock’n’rollowym widzie”, „A jednak Rock’n’Roll”, „Rodzina Literacka–62”).
Nigdy nie grałem na żadnym instrumencie, nie śpiewałem w żadnym zespole, również nie jestem beletrystą, eseistą, pisarzem historykiem a raczej kronikarzem swojej epoki, bo przyszło mi żyć w samym epicentrum rock’n’rolla podczas jego światowej eksplozji. Czyli byłem i jestem do dzisiaj zwykłym fanem muzyki, obyczajów, stosunków międzyludzkich, mody z przełomu epoki lat 50/60-tych.
Na tym koncentruję swoje „opowieści”. Wszystko o czym piszę to osobiste przeżycia, doświadczenia, dlatego używam w moich felietonach terminu SUBIEKTYWNA HISTORIA.
Postanowiłem, przy namowie przyjaciół, „odkurzyć” tamtą epokę i… tak powstał w Galerii ARKADY cykl spotkań „Herosi Rock’n’Rolla”, trwający nieustannie od sierpnia 2005 roku do dzisiaj (111 spotkań). Nie powiem, że wszystkie wg mojej opinii zadawalały przybyłych na spotkania, ale frekwencja zawsze była przyzwoita, co świadczyć może o zapotrzebowaniu w mieście na ten rodzaj rozrywki i mojej „dobrej robocie”.
Również w moich felietonach chciałem kilku światowych „Herosów” przedstawionych w Galerii na łamach portalu dla nie uczestniczących w moich spotkaniach, przybliżyć. Jest to przecież moja aktualna działalność w temacie rock’n’roll. Nie wyobrażam sobie by kilku muzycznych herosów z ARKAD nie umieścić w moim pisarskim przedsięwzięciu na portalu „NaszTomaszow”.
Opowiadam o ludziach, których znałem, którzy tworzyli podwaliny „zakazanego owocu” w mieście, którzy narażali swój image rządzącemu establishmentowi, o muzykach (a było ich niewielu w tamtych latach), z którymi przebywałem na wspólnych imprezach, o wydarzeniach nie tylko muzycznych, kultowych miejscach (w większości już nieistniejących) mojej młodości. Nie tworzę fikcyjnej fabuły, bo nie jestem beletrystą a raczej „kronikuję” epokę, która na zawsze odeszła do lamusa historii.
W kolejnych latach, dekadach w naszym mieście żyło, tworzyło wielu wspaniałych ludzi, którzy pozostawili po sobie choćby tylko pamięć, wspomnienia, że wspomnę niektórych muzyków jak Marek Michalak, Wojtek Lubczyński, bracia Majzlowie, Heniek Lis czy starszy od wymienionych, tenor łódzkiej opery i operetki, pan Edward Kamiński i wielu, wielu innych z różnych dziedzin życia i sztuki. N
ie piszę, nie wspominam tych ludzi w swoich publikacjach, gdyż nie uczestniczyłem w wydarzeniach z ich udziałem, nie byli mi towarzysko bliscy więc wiem zbyt mało by pisać o nich felietony. Warto byłoby na tym portalu młodszym pokoleniom o nich opowiedzieć. Przecież to żywa historia Tomaszowa. Może wśród czytających znajdzie się ktoś, kto by to uczynił a nie tylko krytykował? Zniknęło by komentarzowe malkontenctwo a w rubryce KOMENTARZE znalazłoby się więcej sensownej treści, nie tylko krytykanctwo. Doczekalibyśmy się tomaszowskiego, coś na wzór londyńskiego HYDE PARK. Wykorzystajmy ten cudowny „wynalazek”, jakim jest Internet.
* * *
Swoją opowieść o najsłynniejszym DJ-ju, opartą na kanwie amerykańskiego, biograficznego, fabularnego filmu „American Hot Wax”, przedstawiłem w swoich Herosach Rock’n’Rolla dwukrotnie. Film ze wspaniałymi kreacjami; w roli Alana Freeda Tim McIntire, Fran Drescher (słynna niania z telewizyjnego serialu) w roli sekretarki Alana i Jey Leno (prezenter telewizyjnego Talk Show, w ubiegłym miesiącu odszedł na emeryturę) odtwarzający rolę osobistego kierowcy filmowego Freeda. W filmie zagrali samych siebie dwaj wielcy, Chuck Berry i Jerry Lee Lewis. To ważne dzieło dla popularyzacji rock’n’rolla i wspomnienie o najsłynniejszym DJ-u wyreżyserował Floyd Mutrux.
Zważywszy wrogie nastawienie w latach 50-tych w społeczeństwie amerykańskim, a szczególnie niektórych konserwatywnych kręgów, do rock’n’rolla, nie trudno się domyślić, że nagonka na radiowego DJ, pioniera propagującego nowatorski styl - rock’n’roll - była wielokrotnie silniejsza niż na wykonujących tę nową muzykę artystów.
Pomimo kłód rzucanych mu pod nogi, Alan Freed radził sobie całkiem dobrze w rozpowszechnianiu tego stylu. W 1952 roku zorganizował w Cleavland pierwszy koncert rock’n’rollowy o nazwie „Moondog Coronation Ball”. Jakiś czas później koncerty te zyskały popularność tak wielką, że przeniesiono je do Brooklyn Paramount Theatre a sam Alan Freed przeniósł się we wrześniu 1954 roku do nowojorskiej radiostacji WINS a następnie do WABC.
Właśnie w tym radio nastąpiła największa jego aktywność w branży rock’n’roll, rhythm’n’blues. To w tym radio na jego audycje nastąpiła niesłychana nagonka, w wyniku czego Alan całkowicie się załamał, stając się tym samym najodważniejszym, radiowym DJ-em. W swoich audycjach, pomimo obostrzenia, robił swoje. Lansował najlepszych z najlepszych, bez względu na kolor skóry a że byli to przeważnie czarni muzycy, narażał się na szykany jeszcze bardziej.
W 1957 roku stacja telewizyjna ABC zatrudniła go do prowadzenia stałego, ogólnokrajowego rock’n’rollowego show. W jednym z programów pojawił się młody, czarnoskóry piosenkarz Frankie Lymon (Why Do Fools Fall In Love?) tańczący z białą dziewczyną co wywołało niesamowicie ostre protesty i zgorszenie wśród białej publiczności, prymitywów i prostaków pochodzących głównie z rasistowskiego Południa USA.
Można przypuszczać, że od „rasistowskiego” przypadku w TV ABC, Alan Freed stał się obiektem „zainteresowań” dla konserwatywnego, rządzącego establishmentu i amerykańskich służby (FBI) federalnych. Czarę goryczy dopełniło na jego niekorzyść, lansowanie wielkich hitów (Lonely Teardrops, Higer and Higer) i przyjaźń z czarnoskórym wykonawcą tych przebojów, Jackie Wilsonem.
Do Galerii ARKADY (24 stycznia 2009r) i do restauracji ALABASTRO (18 października 2013r) przybyły tłumy chętnych obejrzenia opowieści o człowieku, od którego to wszystko tak naprawdę się zaczęło. Wśród nich było wielu uczestniczących w moim spotkaniu po raz drugi. Autorzy filmu wykorzystali blisko 30 największych, rock’n’rollowych przebojów z przełomu lat 50/60-tych co było główną atrakcją a zarazem przynętą dla widza kochającego ten muzyczny styl.
Fabuła, tempo filmu, wielce atrakcyjne niczym hitchcockowskie trzęsienie ziemi (film rozpoczyna się hitem nad hity, Tutti Frutti Little Richarda), to ostatni w studio WABC tydzień ciężkiej pracy (przedstawiono pięć gorących dni) Freeda w nowojorskim radio przed sobotnim finałem, rock’n’rollowym koncertem z udziałem czarnoskórego Chucka Berry i Jerry Lee Lewisa.
Codzienne podczas pracy intrygi z kierownictwem, by Alan unikał na antenie (wręcz zakaz) odtwarzania muzyki czarnoskórych wykonawców, jego niesubordynacja wobec przełożonych, co w konsekwencji doprowadziło do dramatycznego zakończenia tego filmu jak i kariery Alana Freeda jako DJ-a.
Kiedy Alan bardzo mocno przygotowuje się do sobotniego wydarzenia, kiedy wykupiono wszystkie bilety na koncert, kiedy potwierdzają swój udział najwięksi z największych, kiedy impreza zapowiada się nader imponująco, rządzący, nowojorski establishment w połączeniu z F.B.I. przygotowują podstępny zamach na imprezę skierowaną szczególnie w osobę Freeda.
Podczas gdy na scenie koncertowej Alan zajął się konferansjerką do jego garderoby włamują się fachowcy ze służb specjalnych podrzucając narkotyki. Komisyjna, obłudna rewizja była już tylko formalnością. W jej wyniku, przerwano koncert, zarekwirowano utarg ze sprzedanych biletów w konsekwencji czego, brakło na wypłaty dla wykonawców. Zwolniony z pracy, odszedł ze „złamanym sercem”, co historycznego „ojca” wszystkich disc jockeyów doprowadziło do całkowitego bankructwa. Stał się człowiekiem z marginesu.
Alan Freed jeszcze podejmował próby pracy jako DJ w innych radiach ale opinia, jaką mu wyrobiono, szła za nim. Rzucany i pomiatany przez ślepy los jak jakiś niepotrzebny liść na wietrze, człowiek legenda, najpierw uwielbiany przez wszystkich, potem zapomniany, opuścił ten świat dużo, dużo przedwcześnie. Rozgoryczony do bólu, brak środków na życie, bezsilność wobec przygotowanego zamachu na jego osobę, niemożność pogodzenia się z obłudą, popada w ciężki alkoholizm w wyniku czego w sześć lat po zaistniałym incydencie, umiera w Palm Springs, mając zaledwie 44 lata. Zrehabilitowany w roku 1968 trafia do panteonu rock’n’rolla by w 1991r władze miasta Los Angeles umieściły GWIAZDĘ Alana Freeda na słynnym, hollywoodzkim bulwarze.
Alan Freed był współtwórcą scenariuszy, dobierał wykonawców do pierwszych pięciu filmów o rock’n’rollu, jednocześnie występował w nich w epizodycznych rolach, to; Rock Around The Clock (1956), Rock Rock Rock (1956), Don’t Knock The Rock (1956), Mr. Rock And Roll (1957), Go, Johnny Go! (1958).
Wielu uczestników spotkań z Alanem Freedem byli wdzięczni, że w moim cyklu podjąłem się przedstawić tak ważną osobę w świecie rock’n’rolla. Nie wszyscy miłośnicy, fani wiedzieli, że w ogóle taki człowiek w amerykańskim show businessie istniał. Długo po zakończonych spotkaniach rozmawialiśmy o amerykańskich kłopotach w rozpowszechnianiu rock’n’rolla we wszystkich stanach Ameryki Północnej. Biorący udział w dyskusji jako pierwszy, Kaziu Cychner zagaił – Nigdy bym nie przypuszczał, że rock’n’roll miał takie problemy w Stanach, że zajmujący się rozpowszechnianiem tego stylu byli tak dyskryminowani jak chociażby Alan Freed. Wiem, że najszybciej i najłatwiej bez większych oporów przyjął się w Europie Zach. Szczególnie w RFN, w portowym mieście Hamburg. Szybciej jak w anglojęzycznej Wielkiej Brytanii. Zbyszek Kobędza również zabrał głos w dyskusji, - Wydawało się, że największą zaporą do przenikania rock’n’rolla w Europie, na świecie była komunistyczna „żelazna kurtyna”. Dziś patrząc z dystansu czasu na to co działo się w Stanach bazując na filmie „American Hot Wax”, jak uruchamiano służby specjalne przeciw ludziom zajmującymi się propagowaniem tego stylu, to śmiało mogę powiedzieć, że w Polsce, w naszym Tomaszowie, było lżej z rozpowszechnianiem rock’n’rolla. Brakowało tylko płyt. Z tym było nam bardzo źle.
Wszystkie pokolenia (XX/XXI wieku) słuchające muzyki tego stylu i późniejszych formacji, pochodnych temu stylowi, winni poznać początki tworzenia się rock’n’rolla, trudności na jakie napotykał, poznać osoby, które poświęciły swoje zdrowie i życie by te rytmy przetrwały dla przyszłej generacji. Takim właśnie człowiekiem, o którym nie można zapomnieć, był właśnie Alan Freed.
Napisz komentarz
Komentarze