Wszyscy wiedzą, że mamy utalentowaną młodzież, ale z jakichś niezrozumiałych względów ci młodzi gracze gdzieś giną, stają się przeciętnymi piłkarzami. Jak tego uniknąć? – pisze w Swoim felietonie dla Przeglądu Sportowego Dariusz Dziekanowski.
Od wielu lat głowimy się nad jednym problemem polskiego futbolu: dlaczego w grupach młodzieżowych potrafimy odnieść sukcesy, które potem nie przekładają się na wyniki dorosłych drużyn. Wszyscy wiedzą, że mamy utalentowaną młodzież, ale z jakichś niezrozumiałych względów ci młodzi gracze gdzieś giną, stają się przeciętnymi piłkarzami. Jak tego uniknąć? Jak wyciągnąć ich na ten „international level”? Wbrew pozorom odpowiedź jest bardzo prosta: nikt za nich tego nie zrobi. Jeśli ci młodzi zawodnicy nie zaczną sami w siebie inwestować. Inwestować przede wszystkim czas, nieraz również pieniądze.
Kilka lat temu byłem na stażu w Barcelonie. Przyglądałem się przez kilka dni zajęciom pierwszej drużyny. Obserwowałem, jak każdego dnia jeden z podstawowych zawodników zarówno Barcelony, jak i reprezentacji Hiszpanii, codziennie zostawał po zajęciach, by jeszcze chwilę popracować. Pomagał mu jeden z lepszych ekspertów w dziedzinie przygotowania fizycznego. Jego usługi kosztowały duże pieniądze. Tym zawodnikiem był Carles Puyol. Wydawałoby się, że zawodnik kompletny, ale on wciąż widział w swojej grze mnóstwo braków.
U nas wciąż piłkarze nie zdają sobie sprawy, że, aby wspiąć się na najwyższy poziom, muszą zadbać o wszystkie szczegóły. Niby wiedzą, bo słyszeli, albo gdzieś przeczytali, że Cristiano Ronaldo pracuje nad sobą całymi dniami. Rano siłowania, potem trening, a po treningu jeszcze zajęcia indywidualne. O tym się mówi, o tym się pisze, ale naszym zawodnikom wydaje się, że to jest inny świat, że mowa o kosmosie. Nie myślą o tym, że nic nie stoi na przeszkodzie, by popracowali nad sobą, żeby coś poprawić. A te detale są niezwykle istotne. Tak jak dobre przyjęcie piłki, odpowiednie ustawienie się na boisku, dobre podanie powinno wykonywać się automatycznie.
W niedziele oglądaliśmy hit ekstraklasy, czyli mecz Lecha z Legią. Legioniści powinni go wygrać dwoma, trzema golami. Wyjechali z remisem, bo w kilku sytuacjach pod bramką „zabrakło im szczęścia”. To najczęstsze i najbardziej banalne tłumaczenie, jakie słyszymy w pomeczowych wywiadach. A tak naprawdę nie o szczęście tu chodzi, a o umiejętności. O to, że dany zawodnik nie zadbał, by nauczyć się tego, jak zachować się w danej sytuacji. Trener powinien motywować, wskazywać niedoskonałości i starać się je korygować, ale nie zmusi nikogo do pracy po godzinach. Nie zmusi profesjonalnych zawodników, by o siebie dbali, bo każdy powinien wiedzieć, że to jest w jego interesie. Mówimy przecież o dorosłych ludziach. Szkoleniowiec powinien ich zmusić, by zastanowili się nad sobą. Nie jest przesadą stereotyp polskiego piłkarza, dla którego dzień pracy kończy się po półtoragodzinnym treningu. Jednym z niewielu, którzy zrozumieli, że tak być nie powinno, że PlayStation nie rozwija ich umiejętności, jest Robert Lewandowski.
Oglądamy Legię w pucharach i nagle Jakub Kosecki, który w ekstraklasie jest gwiazdą, nie może poradzić sobie z średniej europejskiej klasy piłkarzami Trabzonsporu, odbija się od nich, jak od muru.
Nie zgadzam się z ekspertami, którzy twierdzą, że jeśli zawodnik nie wyrobi sobie automatyki za młodu, to potem nie jest w stanie nadrobić zaległości. Bzdura! Wiem to, bo doświadczyłem tego na własnej skórze. Kiedy przeniosłem się z Gwardii Warszawa do Widzewa przeżywałem trudne chwile. Pierwsza runda była dla mnie kiepska. Zapłacono za mnie ogromne pieniądze i spodziewano się cudów. Sam wiedziałem, że nie gram tak, jak oczekiwałbym tego od siebie. Potem jeszcze udzieliłem wywiadu, za który mnie w Łodzi znienawidzono. Zanim to zrobiłem, założyłem się z pewnymi ludźmi o duże pieniądze, równowartość niezłego samochodu, że wiosną będę najlepszym piłkarzem. W przerwie zimowej, gdy wszyscy zawodnicy byli na urlopach, zostałem w Łodzi. Przez sześć dni w tygodniu wieczorami razem z Mirkiem Jaworskim (były piłkarz Widzewa - przyp. red.) chodziliśmy na halę sportową i ćwiczyliśmy. Dawaliśmy stróżowi paczkę papierosów Marlboro, by nas wpuścił i włączył światło. Spędzaliśmy tam półtorej godziny i harowaliśmy. Pamiętam jedno zdanie, które usłyszałem od Mirka na jednym z treningów: „Darek, ty prowadzisz piłkę, czy oglądasz sobie genitalia?”. Oburzyłem się, ale po jakimś czasie zrozumiałem o co mu chodzi. Zorientowałem się, że, gdy biegnę z futbolówką, prawie cały czas na nią patrzę. „Rób to jak najlepsi piłkarze świata: zerkaj na nią od czasu do czasu, ale przede wszystkim patrz na to, co się dzieje na boisku” – podpowiadał mi Mirek. Gdy w styczniu wyszliśmy na boisko z drużyną, śmialiśmy się z kolegów z drużyny, których piłka nie chciała słuchać. Jaki z tego wniosek? Taki, że błędy można eliminować cały czas, tylko trzeba nad sobą pracować. Aha, po zakończeniu sezonu oczywiście dostałem pieniądze za wygrany zakład.
W Polsce wciąż zachwyt budzi informacja, że jakiś zawodnik pracuje z psychologiem. „Wow! Ale z niego profesjonalista” – czytamy komentarze. Dziennikarze piszą elaboraty na temat tego, jak ważne w sporcie jest przygotowanie mentalne. To wszystko prawda, bo sportowcy poddawani są dużej presji. Ale wysoką samoocenę i pewność siebie zdobędziemy najskuteczniej, gdy doprowadzimy się do dobrej formy fizycznej. Dlatego zanim piłkarz pójdzie do psychologa, proponuję, by zastanowił się nad sobą, nad tym, co mógłby poprawić, czy jest w stanie zmusić się do większego wysiłku, by poprawić wydolność, szybkość, technikę itd. Od tego trzeba zacząć. Niestety większość szuka dróg na skróty, liczy, że ktoś znajdzie za nich rozwiązanie.
Mam wrażenie, że polscy piłkarze wciąż czerpią najgorsze wzory z Zachodu. Inwestują głównie w tatuaże, fryzury i samochody. Pod tym względem są na bieżąco z europejskimi trendami. W tej dziedzinie od dawna jesteśmy w Lidze Mistrzów.
Od redakcji: umieściłem ten tekst na portalu, bowiem uważam, iż każdy człowiek w naszym zajmujący się w naszym mieście piłką nożną, powinien zapoznać się z niezwykle celnymi refleksjami naszego znakomitego piłkarza.
Napisz komentarz
Komentarze