Latem 2008 roku trzech mieszkańców Trójmiasta – Wojciech Korzeniewski, Marcin Jacobson oraz Wiesław Śliwiński – świadomi zbliżającej się 50 rocznicy pierwszego, rock’n’rollowego koncertu zespołu Rhythm and Blues (Gdańsk – Klub Studencki „RUDY KOT”) zmobilizowani by przypomnieć to historyczne wydarzenie w Polsce, również przybliżyć kolejnym pokoleniom postać Franciszka Walickiego (zwanego jcem chrzestnym polskiego rock’n’rolla), założyciela wyżej wymienionej grupy, postanawiają uruchomić coś na wzór instytucji, która profesjonalnie zajmowałaby się archiwizowaniem muzyki rock’n’rollowej. W taki właśnie sposób powstaje trójmiejska fundacja, która przybrała nazwę Sopockie Korzenie. Prezesem Fundacji został pan Wojciech Korzeniewski a jego zastępcami dwaj pozostali założyciele.
Podstawową koncepcją działalności fundacji było zorganizowanie w 2009 roku Ogólnopolskiego Konkursu pt WSPOMNIENIA RÓWIEŚNIKÓW ROCK’N’ROLLA, który to konkurs już w 2010 roku zmienił nazwę na WSPOMNIENIA MIŁOŚNIKÓW ROCK’N’ROLLA. Ta nazwa obowiązuje do dzisiaj.
Zasadniczym celem Konkursu jest ocalenie i promowanie skromnego wycinka naszego dziedzictwa narodowego, jakim jest muzyka rock’n’rollowa i gatunki jej pochodne. Konkurs to również gromadzenie dokumentów, pamiątek, gadżetów, wspomnień uczestników tych wydarzeń, oraz wszelkich innych materialnych świadectw, które mogą pomóc w udokumentowaniu zdarzeń mających wpływ na polską kulturę współczesną.
Całe, logistyczne przedsięwzięcie jakim zajęła się Fundacja ma być hołdem dla wykonawców, twórców i animatorów rock’n’rolla. Dotychczasowy dorobek utwierdził kierownictwo Fundacji w przekonaniu, że warto było podjąć się tego dzieła, gdyż w końcowym założeniu Fundacji, jest myśl główna, by w Sopocie powstało (trwa poszukiwanie odpowiedniego lokalu) na wzór amerykańskiego muzeum w Cleveland (w stanie Ohio) Rock’n’Roll Hall Of Fame, muzeum Polskiego Rocka i Muzyki Rozrywkowej.
Jak twierdzi prezes, pan Wojciech Korzeniewski, archiwa fundacji są przepełnione. Zgromadzono w nich tysiące dokumentów, wydawnictw, nagrań audio i video, płyt winylowych, CD, DVD, kaset, plakatów, druków pamiątkowych, wspomnień artystów, muzyków, dziennikarzy, uczestników koncertów, animatorów rock’n’rolla.
Nieskromnie powiem, że wśród archiwalnych zasobów znalazło się kilka moich publikacji, między innymi pierwsza napisana przeze mnie książka Moje miasto w rock’n’rollowym widzie, która w 2010 roku zdobyło II nagrodę. Druga publikacja, A jednak Rock’n’Roll czy wyróżnione przez jury dwie kolejne prace; Rodzina Literacka ’62 (2011r) czy Marek Karewicz – Złoty Fryderyk w Tomaszowie Maz. (2012r). Wiele eksponatów, gadżetów sopocka Fundacja otrzymuje od uczestników konkursu, prywatnych kolekcjonerów z kraju i z zagranicy, instytucji czy przypadkowych osób.
Wszystko o czym powyżej piszę nie byłoby możliwe do zrealizowania gdyby nie pomoc ludzi dobrej woli, wolontariuszy, darczyńców oraz wielu innych zakręconych pozytywnie szaleńców, kochających rock’n’rolla.
Osobiście z Fundacją Sopockie Korzenie na trwale, jestem związany od 7 listopada 2010 roku. W tym dniu w restauracji Złoty Ul przy ulicy Bohaterów Monte Casino, punktualnie (zupełnie jak w amerykańskim filmie W samo południe) o godzinie 12.00 zakończona została II Edycja Konkursu Wspomnienia Miłośników Rock’n’Rolla. Mojej wydanej, pierwszej książce, Moje miasto w rock’n’rollowym widzie jury pod egidą przewodniczącego, redaktora muzycznego Piotra Metza, przyznało II nagrodę.
Po zakończeniu uroczystości nagradzania uczestników konkursu, wszyscy udaliśmy się do Krzywego Domku gdzie w Dream Barze, o godzinie 18.00 Czerwone Gitary na 45-lecie istnienia grupy, dali wspaniały koncert. Był to ostatni występ jednego z najwybitniejszych gitarzystów basowych, Henryka Zomerskiego. Henryk zmarł 16 kwietnia 2011 roku.
Był to moment zwrotny w moim życiu. Ten dzień będę pamiętał do końca swoich dni, gdyż w siermiężnych czasach PRL-u właśnie 7 listopada nasz kraj z przymusu, do dziś nie wiem dlaczego w listopadzie, obchodził kolejne rocznice Wielkiej Rewolucji Październikowej. Tym samym stałem się dla Fundacji osobą, która systematycznie otrzymuje na swoją pocztę mailową zaproszenia na koncerty, wszelkiego rodzaju imprezy organizowane przez sopocką instytucję.
Pierwsze zaproszenie z 8 kartami wstępu otrzymałem w lipcu, jeszcze przed finałem II Edycji konkursu, na jubileuszowy koncert (50 lat od założenia) zespołu Czerwono Czarni, który odbył się w Filharmonii Bałtyckiej w Gdańsku. Dokładnie w tym samym dniu, o tej samej godzinie jak 50 lat temu (1960 roku), w Studenckim Klubie ŻAK w Gdańsku, to jest w piątek 23 lipca.
Na ten koncert do Gdańska wybrałem się wspólnie z tomaszowskimi kolegami, Jackiem Buczyńskim i Mirkiem Orłowskim. Pozostałe bilety podarowałem, byłym mieszkańcom naszego grodu, państwu Henryce i Czarkowi Francke (którzy gościli nas w swym mieszkaniu zabezpieczając wikt i nocleg), ich córce Darii z partnerem a ósmą kartę wstępu otrzymał gdańszczanin z Tomaszowa, Włodek Votka. Było to wspaniałe, retrospektywne spotkanie, o którym wszyscy obecni na koncercie, opuszczając Filharmonię, byli jednomyślnie zgodni – WSPANIAŁE. Część koncertu poświęcona była śmiertelnie chorej byłej gwieździe Cz-Cz, Kasi Sobczyk. O ironio, zmarła pięć dni później, w środę 28 lipca.
Charakterystyczne jest to, że wszystkie spotkania, imprezy, koncerty otwierane i kończące je przez prezesa Fundacji Sopockie Korzenie, pana Wojtka Korzeniewskiego, wywoływane są okrzykiem – Niech żyje Rock&Roll (Hail, hail Rock&Roll). Hasło to stało się LOGO Fundacji.
Jedno z najpiękniejszych wydarzeń organizowanych przez sopocką Fundację, w których miałem zaszczyt być zaproszonym i w nich uczestniczyć, to uroczyste obchody w kwietniu 2011 roku, w XXX-lecie śmierci idola polskiej młodzieży lat 60/70-tych, Krzysztofa Klenczona. Uczestniczył w nich razem ze mną tomaszowski gdańszczanin, Czarek Francke.
Jubileuszowe uroczystości składały się z trzech części. O godzinie 16.10 przy stacji kolejowej Sopot-Wyścigi (miejsce III Non Stopu) odbyła się pierwsza uroczystość, nadanie ulicy imieniem Krzysztofa Klenczona. Zebrało się grono blisko 100 osób, wśród których znaleźli się przyjaciele Krzysztofa (Grzegorz Andryszkiewicz, Piotr Stajkowski członkowie zespołu Trzy Korony), prezesi Fundacji, rodzina (siostra Hanna i kuzyni z żonami ze Szczytna), redaktor Dariusz Michalski, pani Iwona Thierry reprezentująca Polskie Nagrania MUZA, Marek Karewicz, reżyser Helena Giersz, twórczyni kontrowersyjnego filmu o Klenczonie, 10 w skali Beauforta wraz ze swoją filmową ekipą, vice prezes Stowarzyszenia CHRISTOPHER, Wiesław Wilczkowiak, zaproszeni goście (wśród których znalazła się moja skromna osoba) oraz duża liczba mieszkańców Trójmiasta.
Wielu uczestników pierwszej części uroczystości została o godzinie 16.50 przewieziona, specjalnie przez organizatorów wynajętym autokarem (autobus był „nabity” do ostatniego miejsca, wśród nich i ja się znalazłem) w widły ulic Traugutta, Chopina, Drzymały (tu w latach 60-tych znajdował się taneczny II Non Stop). Na uroczyste odsłonięcie muralu z wizerunkiem Krzysztofa Klenczona przybyła większa liczba ludzi niż miało to miejsce przy nadaniu ulicy jego imieniem przy Sopot-Wyścigi. Za nim nastąpiło odsłonięcie czas oczekiwania wypełniły okolicznościowe przemówienia gospodarzy, organizatorów imprezy oraz zaproszonych gości (głos zabrali między innymi Wojtek Korzeniewski, Helena Giersz, Dariusz Michalski, Marek Karewicz oraz Iwona Thierry).
Gdy do ściany budynku zbliżyły się (delegacja) wybrane, honorowe osoby by odsłonić twarz Klenczona, nastąpił zaskakujący, bardzo sugestywny happening. Na balkon domu (willa), na której to ścianie widoczna była, jeszcze zasłonięta postać Krzysztofa, w biegła kobieta, niczym z PRL-u (jak skeczowa Pelagia), ubrana w klasyczny fartuch sprzątaczki, w trzewikach z chustką na głowie zawiązaną w kokardę pod szyją, z wiadrem w ręku wrzeszcząc na całe gardło; - Panie co mi tu pan pod balkonem za propagandę sieje, to moja chałupa i proszę mi natychmiast opuścić plac!!! – Proszę pani – odrzekł prezes fundacji Wojtek Korzeniewski – ja mam pozwolenia od Prezydenta Miasta i my tu chcemy propagować rock’n’roll, odsłonić postać … - Jaki prezydent, jakie miasto, jaka postać, ja wam dam rock’n’roll, co mnie tu pan bajcuje – wyperswadowała baba – wynocha z stąd … ale już.
W czasie trwającej kłótni, rozległy się; syrena milicyjnej suki i wiele pistoletowych wystrzałów naboi z gazem. Zrobiło się ciemno od dymu, w tym czasie grupa 5-6 ZOMO-wców z pałkami w ręku, na czele której, jako dowódca biegł Krzysztof Skiba, rzuciła się w tłum gapiów. W tym dopiero momencie zorientowałem się, że jest to świetnie wyreżyserowane widowisko, happening, pozorujące niechętne władzy wydarzenia ze zgromadzeń ludzi, zupełnie jak za czasów komuny. Do mikrofonu podszedł dowódca drużyny, Krzysztof Skiba zachowujący się jak klasyczny ZOMO-wiec. Jak zwykle swoim słonym dowcipem z tamtych lat, rozbawił uczestników odsłonięcia muralu, - Moi drodzy, tak było pięćdziesiąt lat temu, tak interweniowała milicja jak rock’n’oll w naszym kraju przedzierał się do różnych miejsc, klubów, świetlic, kawiarni. My dzisiaj, nasza interwencja wygląda zupełnie inaczej. W tym czasie, chłopcy z jego drużyny zamiast przysłowiowego pałowania rozdawali, przeważnie kobietom, o barwach narodowych, biało czerwone goździki. Zaskoczeni zachowaniem milicjantów widzowie, z uśmiechem niepewności, bili brawa za zaskakujący finał. Było to fantastyczne widowisko, o którym przy nadarzającej się okazji opowiadam swoim rozmówcom i, o którym długo będę pamiętał. Kolejne, trzecie wydarzenie tego dnia, związane z pamięcią o Klenczonie, miały miejsce w Dream Barze Krzywego Domku. Wszyscy zebrani przy nadaniu ulicy, odsłonięciu muralu Klenczona, spacerkiem udali się w pobliski sopocki montciak, do Krzywego Domku, gdzie miała odbyć się część trzecia jubileuszu.
Wypełnione po brzegi pomieszczenie Dream Baru, z wielkim ekranem na jednej ze ścian lokalu, z niecierpliwością (ponad 200 osób) oczekiwało na prapremierę filmu 10 w skali Beauforta, Heleny Giersz, który to film miał być, nie tylko w Trójmieście, wydarzeniem roku.
I tak też się stało. Na sali znaleźli się koledzy Krzysztofa Klenczona, członkowie „starego zespołu” Czerwonych Gitar (Jerzy Kosela, Jerzy Skrzypczyk, Bernard Dornowski) jak również koledzy z Trzech Koron Grzegorz Andrian Andryszkiewicz i Piotrek Stajkowski, władze wojewódzkie Gdańska, władze miast; Gdańsk, Gdynia, Sopot. Był też sam Franciszek Walicki, legenda polskiego rock’n’rolla i jego rock’n’rollowe dziecko, Wojtek Korda z małżonką Aldoną. Oczywiście, że wśród gości znalazł najsłynniejszy polski artysta fotografik, Marek Karewicz. Nie dotarła ze Stanów (choć zapowiadała swój przyjazd) małżonka Krzysztofa, Alicja Klenczon Corona
Za nim na ekranie ukazały się pierwsze kadry filmu, głos zabrał gospodarz Wojtek Korzeniewski. Opowiedział krótką biografię Klenczona związaną z życiem w Trójmieście po czym mikrofon przekazał Helenie Giersz (córka słynnego animatora filmów kukiełkowych i rysunkowych, Wiktora Giersza) twórcy filmu, mieszkającą od ponad 20 lat w USA. Helena opowiedziała po krótce historię, jak powstawał ten film (część filmu w Stanach, część w Polsce), kończąc swój monolog powiedziała, że jako mała dziewczynka uwielbiała Klenczona. Była jego idolem. Gdy zginął powiedziała sobie, - Muszę zrobić film o Krzysztofie.
W trakcie projekcji i po jej zakończeniu sala została podzielona na zwolenników Krzysztofa i zwolenników Seweryna Krajewskiego. Tymczasem na scenie lokalu Bernard Dornowski ze swoją, gitarową grupą, grał najwspanialsze covery z repertuaru Czerwonych Gitar. Po raz pierwszy zobaczyłem jak bardzo podzieleni są fani, zwolennicy, działacze czy dziennikarze zespołu wszechczasów. Nigdy nie przypuszczałem, mieszkając w centralnej Polsce, że tak bardzo podzielone jest Trójmiasto. W trakcie projekcji filmu siedziałem obok Czarka Francke, mieszkaniec Wybrzeża, który wiedział sporo o konflikcie ale nigdy nie przypuszczał, że do tego stopnia zacietrzewienie opętało ludzi. Po filmie przy muzyce z repertuaru Krzysztofa, nastąpiły na wysokich stołkach Dream Baru, kuluarowe rozmowy - wsparte kieliszkiem alkoholu - w grupach, podgrupach, które wywoływały u niektórych osób agresywne zachowania.
Ja zatrzymałem się przy Wojtku Kordzie z małżonką (poznaliśmy się wcześniej w Tomaszowie na corocznym koncercie TPD, Serce na Dłoni) i bardzo rozsądnym w zaistniałym konflikcie, Wiesławie Wilczkowiaku, prezesie Stowarzyszenia CHRISTOPHER im. Krzysztofa Klenczona, dzięki czemu nie musiałem brać udziały w lokalnej pyskówce, kto jest lepszy? Kto jest winien rozłąki Klenczona z ojczyzną? Czy chwilowym rozpadem zespołu? Moja obecność na przedstawionych powyżej wydarzeniach, organizowanych przez Fundację Sopockie Korzenie, odmieniły moje życie. Co roku (od 2009), wielokrotnie mam zaszczyt uczestniczyć w imprezach, przeróżnych jubileuszach, dzięki którym poznałem wielu wspaniałych ludzi, historycznych miejsc mojej, muzycznej formacji jakim dla mojego życia stał się rock’n’roll. Z niektórymi z polskiego, rock’n’rollowego świecznika, jestem zaprzyjaźniony do dzisiaj. O kolejnych, sopockich imprezach opowiem w kolejnych felietonach poświęconemu tej ważnej dla polskiej kultury instytucji.
Napisz komentarz
Komentarze