E.W.: Czy Twoja księgarnia jest podobnie jak tamta z filmu (Masz wiadomość) czymś zagrożona?
B.G.: Ta księgarnia powstała pod szyldem Domu Książki w 1950 roku. Teraz jestem jej właścicielką, ale wiele się zmieniło przez te lata. Lokal jest mniejszy, ceny książek o wiele za duże dla przeciętnego człowieka, zmieniło się nastawienie ludzi do czytelnictwa – istnieje internet, Empiki – oto co może stanowić konkurencję dla małej księgarni, nawet zagrożenie. Na dodatek nasz Plac Kościuszki poddano rewitalizacji. Pan Marek Karewicz powiedział mi nie tak dawno: „Basiu, nie martw się, masz księgarnię w wymarzonym miejscu”. To prawda, ale chyba nie wiedział wtedy, że przeróbkę Placu zaplanowano na dwa lata.
E.W.: Jakie były początki tej Księgarni?
B.G.: Pierwsza kierowniczka, pani Eugenia Hejmowa, woziła na rowerze deski na regały i wraz ze swoją córka rozkręcała ten interes. Ja trafiłam tutaj zupełnie przypadkowo, prawdę mówiąc pomogły mi w tym niesprawnie działające telefony. Pani Hejmowa rozprowadzała podręczniki szkolne po mieście i przypadkowo zapytała pana Srokę z Wydziału Oświaty, czy nie miałby kogoś znajomego, człowieka odpowiedniego do pracy w jej księgarni, gdyż sobie już nie może poradzić. Pan Sroka odrzekł, że kogoś takiego ma, a miał na myśli mnie. Podobnie jak on, ja z moją rodziną mieszkaliśmy w dzielnicy robotniczej – Kaczka. Po kilku telefonicznych kontaktach, powodujących raczej nieporozumienia, wybrałam się do niego osobiście i zostałam po małym interview zaakceptowana. Widocznie tak musiało być. Byłam bezpośrednio po maturze i niezdanym egzaminie na Wydział Biologii Uniwersytetu Łódzkiego. I tak to ja, skromna dziewczynka ubrana w granatową spódniczkę, białą bluzkę z czarną aksamitką, niebieski sweterek, czarne buciki i białe skarpetki, na dodatek 1 kwietnia, przyszłam tutaj do pracy. Był rok 1970. Od pierwszego dnia mojej księgarskiej kariery wiedziałam, że dobrze się stało, że nie przyjęto mnie na tę biologię. Już od pierwszego września zaczęłam edukację na Zaocznym Studium Księgarskim w Warszawie.
E.W.: Musiało ci się w tej księgarni spodobać…
B.G.: Pierwsze wrażenie było fantastyczne. Przede wszystkim zastałam wspaniałą atmosferę do pracy, a to wiązało się z tym, z jakimi ludźmi zaczęłam mieć bezpośrednie kontakty, a mam na myśli klientów naszej Księgarni. Nauczyciele, lekarze, prawnicy. Na początku stałam z boku, przyglądałam i przysłuchiwałam się, podziwiając sposób, w jaki prowadzili rozmowy o książkach z moją szefową. Odkrywałam w ten sposób całkowicie nowy dla mnie świat, świat ówczesnej inteligencji, elit kulturalnych i intelektualnych naszego miasta. Przyjacielem Księgarni był pan Andrzej Ulikowski, pasjonat i bibliofil, człowiek wszystkowiedzący. Na początku mojej pracy bardzo się go bałam, taki był poważny i budzący respekt swoją wiedzą i sposobem zachowania. Stali klienci wiedzieli o co pytać, Przychodzili adwokaci: pan Dębowski i pan Kaściński i zadawali pytania, na które nie zawsze byłam w stanie od razu odpowiedzieć. Takie wyzwania były dla mnie prowokacją do zgłębiania biografii pisarzy i treści dzieł. Uczyłam się od nich.
E.W.: A zwyczajni ludzie?
B.G.: W tej księgarni wszyscy byli traktowani jednakowo. Prawdę mówiąc, wszyscy stali klienci zaczęli być dla mnie zwyczajnymi ludźmi, niezależnie od stopnia wykształcenia. Do nas przychodzili ludzie bardzo skromnie się prezentujący, a jednocześnie wielcy duchowo. Bardzo dużo ludzi. Wymagało to powiększenia personelu. W 1971 roku przyszła do pracy Ula Rajska, z domu Kozar. Jeśli ja trafiłam tutaj po znajomości, to Ula z wyboru. Po skończeniu Szkoły Podstawowej Nr 7 już wiedziała, że idzie do Technikum Księgarskiego. I jesteśmy razem przez te wszystkie lata, do dziś. Podziwiam Ulę.
E.W.: Jak wyglądała księgarnia w tamtych latach?
B.G.: Lokal był ogromny. Jeszcze przed moim przybyciem, bo w roku 1968, przeżył dużą metamorfozę. Pani Hejmowa lubiła budować, powiększać, przerabiać. Miała wielkie plany i marzenia, niestety, w bardzo młodym wieku została wdową z córką i pasierbem na utrzymaniu. Księgarstwo, jej wielka pasja życia, pozwoliło jej przetrwać tragedię.
E.W.: Studium Księgarskie, a potem studia?
B.G.: Na Studium poszłyśmy razem z koleżanką, Danusią Stolarską – Jarosz. Tam nauczyłyśmy się zawodu księgarza od wspaniałych wykładowców. Był pan Tadeusz Husak – wykładowca od reklamy, pan Pękala – od ekonomii księgarstwa, był pan Rzewuski – od historii księgarstwa i wielu, wielu innych. Szkoła była przy ulicy Żeromskiego na Żoliborzu. Wtedy po drugiej stronie ulicy pasły się krowy. Kiedy odwiedziłam to miejsce po dwudziestu latach budynek owszem, poznałam, jest tam obecnie Technikum Księgarskie i Księgarnia imienia K.K. Baczyńskiego, ale za jezdnią wyrosło wielkie, nowe osiedle. Po ukończeniu Studium wybrałam kierunek Księgarstwo na Wydziale Bibliotekoznawstwa I Informacji Naukowej Uniwersytetu Warszawskiego. Studiowałam ze wspaniałymi ludźmi, urodzonymi księgarzami, miedzy innymi z Tadeuszem Dąbrowskim, obecnie właścicielem księgarni w Zgierzu, którego ja nazywam wcale nie żartem – Księgarzem Rzeczypospolitej. Była z nami Ola z Księgarni Naukowo-Medycznej z Kielc, szalony wielce Tadeusz Prześlakiewicz, prowadzący wtedy Księgarnię Muzyczną przy ulicy Moliera w Warszawie, a obecnie jest właścicielem księgarni Atlas, Krysia Dołoszyńska z nieistniejącej już Księgarni ORWN PAN w Pałacu Kultury. Nieocenionym wykładowcą był dr Andrzej Skrzypczak. Nosił w klapie znaczek Białego Kruka. Jeden z naszych kolegów zapytał, co to za ptaka pan docent nosi w klapie, a ten odpowiedział: „Nie jestem ornitologiem, jestem miłośnikiem książek”. Pracę magisterską pisałam u docenta Radosława Cybulskiego.
E.W.: Zaraz, zaraz…Praca, studia, to kiedy zdążyłaś wyjść za mąż, urodzić dziecko, wychować?
B.G.: Kiedy kończyłam Studium Księgarskie to wyszłam za mąż i urodziłam Kasię. Zmieściłam się z tym wszystkim w jednym roku. Wyszłam za mąż za Czesia Goździka, człowieka, którego pokochałam z całego serca. Ten „karpaciorz” ujął mnie swoim zachowaniem, prawdziwą kindersztubą. Kiedy po raz pierwszy mnie pocałował, ja po powrocie do domu płakałam, aż zaniepokoiło to mojego tatę. To, że dzisiaj mam księgarnię, zawdzięczam Cześkowi i Kasi. Powiedzieli mi wprost: „Matka musi mieć Księgarnię, nie wyobrażamy jej sobie siedzącej w domu”. Dlatego też wydałam tobie książkę. Dzięki Cześkowi. Podziwiam go za to, że zafundował mi kilka lat wspaniałych studiów, wyjazdów, podczas których nie tylko się chodziło na wykłady. Były to czasy wspaniałych spotkań i zabawy. Czasy prosperity starych warszawskich kultowych miejsc na Starym Mieście, jak: Bazyliszek, Fukier, kamienne Schodki, Krokodyl – to wszystko było nasze. Bywaliśmy tam także z naszymi wykładowcami. Między innymi z panem Jerzym Pękalą, który nawiasem mówiąc, oblał mnie na absolutorium. Koledzy zaśmiewali się podczas oblewania (imprezy) ich zdanych egzaminów (ja jedna nie zaliczyłam), że Pękala chce się jeszcze raz ze mną spotkać, ale żebym uważała, bo jest chory na serce. Za jakiś czas zdałam bez problemu i mogłam zacząć pisanie pracy. A pracę napisał mi Czesiek w Dziwnowie. Zdobył maszynę do pisania w swoim zakładzie pracy w Bełchatowie i na tej maszynie przepisał mi całą pracę magisterską. Sąsiedzi – wczasowicze pukali się w czoła, mówiąc: „Co za czub zabiera maszynę do pisania na wczasy? Chyba że to jakiś pisarz? – A to był mój mąż przepisujący moją pracę magisterską.
E.W.: Czy fakt ukończenia studiów miał wpływ na twoją pracę zawodową?
B.G.: W pracy nic się nie zmieniło. Studia były okazją do rozwoju, do spotkania wielu ciekawych ludzi. Między innymi dzięki warszawskim kontaktom wspomnianego już tomaszowskiego bibliofila, pana Andrzeja Ulikowskiego, poznałam pana Jerzego Kordowicza, znanego z Radiowej Trójki. Odwiedziłam go kiedyś na prośbę pana Andrzeja w jego mieszkaniu na Nowym Świecie. Otwiera, ja do niego mówię, ale widzę, że on nie rozumie, co ja do niego mówię. A on mnie wysłuchał i powiada: „Ależ pani ma wspaniały radiowy głos!” Teraz, kiedy od kilku lat prowadzę stały program o książkach w lokalnej telewizji („Książka na weekend”), ludzie mówią mi to samo na temat głosu, dodając jeszcze co nieco pochlebnego na temat prowadzenia i zawartości mojej audycji.
E.W.: Jak Księgarnia przeżyła zmiany ustrojowe?
B.G.: Księgarnia była państwowa aż do 1991 roku. Przeżyła czasy, kiedy tak jak wszystkiego, brakowało również książek. Co się ukazywało, było od razu sprzedawane. Nawet jak była później pod szyldem Dom Książki SA, jakoś jeszcze szło. Księgarnie zaczęły się prywatyzować. Nasza sprywatyzowała się dopiero w roku 2001, o wiele za późno. Jest nasza dzięki pastorowi Pawlasowi, do którego parafii należy budynek. Niestety, na nowe czasy była za duża, musieliśmy z wielu powodów zadowolić się mniejszym lokalem, na szczęście w tym samym miejscu.
E.W.: Co teraz usłyszysz, nie jest to tylko moją opinią. Twoja Księgarnia ma i serce i duszę i jest jedynym takim ośrodkiem kultury w naszym mieście, stworzonym przez Ciebie, Twój personel, ale i czytelników książek, czyli klientów, a także dzięki innym zaprzyjaźnionym z Księgarnią osobom.
B.G.: Jest mi ogromnie miło to słyszeć. Myślę, że masz rację, że my wszyscy razem to stworzyliśmy. Przez te lata na to zasłużyliśmy, żeby mieć przyjaciół. Nasza Księgarnia ma nie tylko front, czyli sklep, gdzie się sprzedaje książki. Nasi klienci odczuwają potrzebę rozmowy z nami. Babcia opowiada nam o swoich wnukach, mama o dzieciach, Przychodzi dziecko, ogląda, pożera wzrokiem książeczkę, no to ją dostaje w prezencie. A na zapleczu kwitnie ożywione życie towarzyskie. Nasze zaplecze nazywamy żartobliwie „Klubem”. Spotykamy się my, wszyscy przyjaciele Księgarni, opowiadamy sobie o swoich zainteresowaniach, sukcesach i kłopotach, dzielimy się plotkami (ale tylko w pozytywnym znaczeniu). Bo każdy z nas ma coś nowego, ciekawego do powiedzenia. Cieszę się, że coś takiego można było stworzyć, że tak często się spotykamy, że się o siebie dopytujemy, że ludzie z tomaszowskimi korzeniami porozrzucani po świecie mają tutaj swoją „skrzynkę kontaktową”. Księgarnia przyciąga ludzi, wy przychodzicie do nas jak do siebie. Edek Wójciak ma tu nawet swój kubek do kawy (śmiejemy się). Do „Klubu na Zapleczu” zaglądają: Marek Karewicz – fotografik, kocha Księgarnię, Emilka Tesz – poetka, Janek Pampuch – dziennikarz, Marysia Dębicka – polonistka, pastor Pawlas, Leszek Wysocki – prezes Ceramiki Paradyż, Danusia Mec – siostra naszego wielkiego formatu artysty, nieodżałowanego Bogusia Meca, Janek Pyska – ekspert od jazzu i rocka, Antek Malewski – ten od Herosów Rock’n’Rolla i felietonów na tym portalu, pani Zagozdon – mama prezydenta miasta, Zuzia Sęk – przyjaciółka Księgarni, pani Basia Borowska – matematyczka, Stanisław Olczak – znawca historii Tomaszowa, Andrzej Kędzierski z Muzeum, Ula Trochowa z Towarzystwa Przyjaciół Tomaszowa, Krysia i Tadeusz Czekalscy – wielcy przyjaciele Księgarni, Jacek Bilski – miłośnik Kresów, Jerzy Bunzel – poeta, Andrzej Kobalczyk – dyrektor Skansenu Rzeki Pilicy, historyk, dziennikarz i pisarz, Andrzej Kuc – przyjaciel ze Spały, Maria Bunzel – malarka, Włodek Votka – piosenkarz, Wiesiek Fiszbach – malarz, Wojtek Rybak – przyjaciel Księgarni, Zbyszek Tarnawski – jak przyleci z Seatle, Wiesia Stachowicz – jak przyleci ze Szwecji, Andrzej Kossakowski – jak przyjedzie z Niemiec, Edek Wójciak – jak przyleci z Kanady. Księgarnię kochają Jaga Hafner i Ania Rutkowski z Wiednia. I wiele innych osób, które tylko przez roztrzepanie mogłam pominąć i za to je przepraszam. Namiętnym „Klubowiczem” był pan Olek Kaściński – warszawski adwokat z tomaszowskimi korzeniami, który już odszedł, ale na zawsze pozostanie w naszej pamięci.
E.W.: Muszę o to zapytać: jak się sprzedają książki w obecnych, trudnych czasach?
B.G.: Boleję nad tym, że książka stała się produktem, i to produktem elitarnym. Ale kto kocha książki, nawet jak pracuje za małe pieniądze, może nawet chodzić w podartych butach, ale książkę kupi. Nie da się małym księgarniom konkurować z Empikami, właśnie takim molochem sieciowym, jak we wspomnianym filmie Fox Books. Ja lubię nastrój EMPIK-ów, lubię patrzeć, jak młodzież przesiaduje na podłodze i czyta książki. Ale Empiki potrafią przecenić książkę z 40 złotych na 5 złotych, a u mnie ona musi kosztować dalej 40. Nikt nie wie, że sama przesyłka kosztuje 15. Jest coraz trudniej, bo cenami manipuluje wolny rynek.
E.W.: Czego można życzyć Basi Goździk, kobiecie mającej serce i prowadzącej już 43 lata „Księgarnię z duszą” przy Placu Kościuszki 22 w Tomaszowie Mazowieckim?
B.G.: Przede wszystkim, żeby ludzie nas odwiedzali i kupowali książki. Żeby już jak mnie nie będzie, znalazł się ktoś taki sam, co by zwariował w temacie książka tak jak ja i moja Ula. Żeby każdy klient czuł się u nas jak u siebie w domu. Żeby wiedział, że tutaj spotka zawsze kogoś, kto się do niego uśmiechnie i podtrzyma na duchu. Żeby młodzież czytała nie tylko ściągi z lektur.
Basia Goździk dokonała rzeczy, które rzadko się zdarzają w innych księgarniach, albo nie zdarzają się w ogóle. Zdecydowała się żeby sama być wydawcą. W roku 2007 wydała moją książkę – „Siwy dym”. Później, kiedy Antek Malewski zaczął pisać swoje kroniki rock’n’rolla, poczynając od „Tomaszów w rock’n’rollowym widzie” a potem dwie kolejne, Basia była również jego wydawcą. Trzeba mieć dużo hartu ducha, wyobraźni i kochać książki oraz mieć ogromne serce dla przyjaciół, żeby w dzisiejszych czasach podejmować takie działania.
Już od dzisiaj w Księgarni na Placu można będzie zakupić moją nową książkę – „Piętno Anioła”. Poza tym w tej Księgarni z Duszą są do nabycia wszystkie moje książki, a do tej pory ukazało się ich już pięć. Przypomnę: Akademia Politury, Zupa z Króla, Siwy Dym, Krótka Historia Spodni w Tomaszowie Mazowieckim i ostatnie moje „dziecko” – Piętno Anioła. Niebawem na tym portalu ukaże się recenzja książki. Planuję też dla Piętna Anioła bardzo uroczystą promocję, która prawdopodobnie będzie miała miejsce w pięknym lokalu Społeczności Chrześcijańskiej TOMY, po Świętach, data jest uzgadniana. Podczas tej promocji postaram się przygotować dla mieszkańców Tomaszowa fajną niespodziankę.
Barbara Goździk w roku 2007 została uhonorowana Złotą Odznaką Księgarską. Byliśmy na tej wspaniałej uroczystości razem, dołączył do nas nieżyjący, nieodżałowany nasz przyjaciel, Marek Koprowski z łódzkiej ANGORY. Poznałem tam większość przyjaciół Basi – księgarzy z takim samym jak ona wielkim stażem, z takim samym wielkim sercem do książki i do ludzi. Bo to, że te dwie miłości idą w parze, widać było jak na dłoni. Księgarnie - ostatnie ogniwo w dystrybucji książki niech pozostaną ośrodkami kultury, niech nam żyją cisi bohaterowie, skromni, ale wielcy ludzie, niech księgarstwo zostanie i się rozwija, niech książka szeleści kartkami i pachnie marzeniami, niech rozbudza emocje i kształtuje wyobraźnię. Nic jej w tym nie zastąpi, tego jesteśmy pewni razem z Nasza Basia Kochaną.
Napisz komentarz
Komentarze