Teren parku to kilkadziesiąt starych, blisko dwustuletnich drzew liściastych, wśród których rosną przeróżne odmiany krzewów, traw i roślin oraz staw (niegdyś mocno zarybiony z pływającymi po nim łabędziami, które miały na środku swój domek). Codziennie o świcie, gdy budzi się dzień, ptasia orkiestra wprowadza odwiedzających park w dobry nastrój, przypominając nam, wszystkim, że na świecie oprócz nas są jeszcze inni korzystający z dobrodziejstw tej ziemi. Dzikie alejki z ustawionymi ławkami, stojącymi w głębokim cieniu koron starodrzewia, nadają temu miejscu szczególnej, baśniowej tajemniczości, powodującej mrowienie ciała, dreszcze, najbardziej służące zakochanym.
Na południowej skarpie Parku, tuż przy głównym wejściu, po lewo, stanął parterowy pawilon (dziś rozbudowany Miejski Ośrodek Kultury) z ogromnym tarasem z widokiem na park, fontannę, muszlę koncertową czy rzekę Wolbórkę, a w nim mieściła się młodzieżowa kawiarnia Zacisze. Dzisiejsza kubatura, powierzchnia kawiarni Muzyczna, to stare Zacisze. W lokalu było kilkanaście stolików z krzesełkami i bufetem wypełnionym napojami (również piwo), słodyczami, gdzie można było także przekąsić coś na gorąco. Na dwu poziomowym tarasie ustawionych było kilkanaście stolików z parasolami w liczbie zbliżonej do istniejących we wnętrzu kawiarni. Obecny, piętrowy budynek MOK nie istniał, wybudowany został i połączony z kawiarnią, w latach późniejszych. Zacisze stało się kolejnym, kultowym miejscem spotkań, punktem zbornym - po Lilipucie w Parku Rodego (późniejsza Klubowa), pod kasztanem vis a vis dzisiejszego Domu Towarowego Tomasz, gwieździe wdzięczności przy Placu Kościuszki, kawiarni Literacka - tomaszowskiej młodzieży. Późną jesienią, zimą czy wczesną wiosną, ze względu na słoty, roztopy i niskie temperatury, zborne miejsca dla naszej młodzieży przejmowały poczekalnie kin, Mazowsza i Włókniarza.
Dziś mogę powiedzieć, że otwarcie parku XX-lecia a na jego terenie powstanie kawiarni Zacisze, spowodowało, że wydłużył się w mieście o 200/250 metrów deptak dla pieszych (kiedyś martwy na spacery) w kierunku wschodnim. Nie tylko matki z dziećmi, spacerowicze, zakochani, emeryci, wagarujący uczniowie, przypadkowi przechodnie ale przede wszystkim nasza awangardowa młodzież (lato, zima), miała wydeptany w tym kierunku swój szlak prowadzący bezpośrednio do kawiarni Zacisze.
W lokalu znajdował się niezły sprzęt (jak na tamte czasy - doskonały) nagłośnieniowy z przeznaczeniem do odtwarzania muzyki, również na zewnątrz, na tarasie, co było głównym magnesem przyciągającym młodzież w to cudowne miejsce. Latem, w wakacyjne ciepłe, bezdeszczowe dni, przybywali do lokalu ci, którzy w tym czasie z różnych powodów nie uczestniczyli w opalankach, kąpielach na nadpilicznych plażach czy nad starzyckim stawem w mojej dzielnicy.
Taras kawiarni Zacisze służył nie tylko na randki dla zakochanych czy towarzyskich spotkań ale również przychodzili tu lokalni rockmani przynosząc z sobą najnowsze, muzyczne zdobycze. Można było tu zawierać płytowe transakcje, a na miejscu, by nie kupić kota w worku, wysłuchać nagrań z krążka. Sam zakupiłem na tarasie Zacisza singla Johnny Tillitsona, z utworem będącym wówczas na szczycie list światowych przebojów, Poetry In Motion. Taras Zacisza dla znajdujących się osób, nie zawsze przypadkowych, był muzycznym eldoradem. Niejednokrotnie przy dźwiękach rock’n’rolla, niejedna para wyżywała się w tańcu, kołatając (a było tu sporo miejsca) między stolikami.
Pamiętam piękne, słoneczne przedpołudnie, gdy Marek Głowacki (wrócił od ciotki mieszkającej w Wiedniu) przyniósł longpley, Hello Johnny, Johnny Hallydaya zakupiony w Austrii. Słuchaliśmy tej płyty aż do zmroku, do jej zdarcia (była to pierwsza, najbardziej rock’n’rollowo ekspresyjna płyta długogrająca, francuskiego piosenkarza) przyciągając na taras, co jakiś czas, wiele osób, przypadkowo znajdujących się na spacerze czy skrótem przechodzących do ulicy Nowowiejskiej (przy moście) przez teren parku. Topograficzne usytuowanie kawiarni Zacisze w mieście, daleko od szosy, było idealne dla spokojnego spędzenia czasu tomaszowskiej młodzieży, nie kolidujące z nikim i nikomu.
Wieści o tego typu płytowych transakcjach przy równoczesnym odtwarzaniu muzyki, rozeszła się po mieście głośnym echem, przyciągając do lokalu wielu posiadaczy kolejnych płyt, fanów i miłośników tego stylu. Były to czasy, kiedy każdy właściciel płyty chciał się nią pochwalić, tym samym być w mieście znanym i bardziej popularnym, być na ustach innych posiadaczy rock’n’rollowych krążków.
Odbywały się tu również wymiany płyt co z braku pieniędzy w kieszeniach (ogromnie duże czarnorynkowe ceny) tomaszowskiej młodzieży było czymś zrozumiałym w tamtych czasach. Prowadziliśmy również pamięciowy katalog płyt, kto jaką płytę, jakiego wykonawcy posiada, po to tylko by, w razie potrzeby organizujący prywatkę, mogli pożyczając od właściciela dany egzemplarz, wzbogacić domowe, taneczne spotkanie. Do Zacisza miłośników dobrej muzyki przyciągała także możliwość spędzenie czasu przy dobrej, będącej na czasie, muzyce.
Wojtek Szymon również przynosił swoje płytowe zasoby. Pamiętam tomaszowską, muzyczną "prapremierę" LP Presleya Elvis Golden Records vol.3, odtworzoną na kawiarnianym adapterze. Na spotkanie przybyły tłumy fanów (wcześniej zapowiedzieliśmy jej przesłuchanie), gdy rozległy się dźwięki utworów znajdujących się na tej płycie, Good Luck Charm, Little Sister, Are You Lonsome Tonight, His Latest Flame czy I Feel So Bad na tarasie Zacisza zrobiło się zupełnie koncertowo. Niektórzy tańczyli, inni w miejscu swingowali a jeszcze inni bili brawa i wznosili okrzyki typowe dla rock’n’rollowych występów. Było wielokrotne bisowanie płyty, które trwało do późnych godzin wieczornych. Również bardzo ważny longplay z płytowego archiwum Wojtka w twórczości Elvisa, Blue Hawaii, znajdował często swoje miejsce na gramofonowym talerzu kawiarni Zacisze. Często utwory z tej płyty emitowane były w radiowym Koncercie życzeń czy w Radio Louxemburg a znajdowały się na niej wielkie hity tamtych lat jak tytułowy Blue Hawaii, Rock-a-hula Baby, Can’t Halp Falling In Love czy Beach Boys Blues.
Była pierwsza dekada września, rozpoczął się już rok szkolny, na zewnątrz panowała iście wakacyjna (bardzo ciepło) pogoda. Z istniejącego vis a vis I LO, wejścia do parku, młodzież tej szkoły, tuż po zakończonych lekcjach tłumnie przychodziła do Zacisza. Dla tych, którzy wakacje spędzali poza Tomaszowem, kawiarnia (oddana do użytku mieszkańcom miasta, jak cały park, w lipcu 1964 roku) była czymś nowym, egzotycznym. Dlatego do późnej jesieni lokal w Parku XX-lecia okupowany był przez młodzież nie tylko z I LO i II LO ale również z innych, tomaszowskich szkół gdzie wszyscy uczestnicy przychodzili raczyć się odtwarzanym z płyt rock’n’rollem.
Andrzej Tokarski, który wakacje spędził u brata w Gdańsku, przywiózł z sobą z jego płytoteki, czwórkę zespołu The Everly Brothers z przecudnym utworem Ebony Eyes oraz dublet (dwa nagrania) Johnny Raya z hitem Just To Walking In The Rain. Te dwa utwory spowodowały, że za każdym przyjściem do Zacisza, musiał mieć przy sobie te płyty. Przychodząca tu młodzież, w innym przypadku nie dałaby mu spokoju. Utwory te stały się jesienią tego roku największymi przebojami w mieście. Nie było prywatki (we wszystkich domach w których odbywały się tańce odtwarzano muzykę z magnetofonu), na których nie znalazłyby się te dwa przepiękne, migdałowe hity. Zacisze w drugiej połowie lat 60-tych odgrywało bardzo ważną funkcję w rozpowszechnianiu i utrwalaniu rock’n’rolla w naszym mieście.
Napisz komentarz
Komentarze