Lider zespołu, Mietek Dąbrowski swoim sposobem bycia, image, miał duże poważanie i wiarygodność u pana Kotalskiego, więc by z zespołem zabrać mnie do Sławy Śl. wymyślił funkcję elektryka sprzętu muzycznego, którą oficjalnie przedstawił panu Marianowi. Choć z elektryką nie miałem nic wspólnego, zawsze przed występem te sprawy załatwiali gitarzyści podłączając się do wzmacniaczy, to pan Kotalski w trosce o dobre funkcjonowanie zespołu na prąd, zaakceptował funkcję i tym sposobem znalazłem się, ku swojemu, dużemu zaskoczeniu w ekipie.
Zanim nastąpił wyjazd na Ziemię Lubuską, pan Kotalski na okres 4/5 dni, zaproponował zespołowi i załatwił krótki pobyt w Wiśniowej Górze k/Łodzi, w celu przetestowania na gorąco nowego repertuaru, na trwającym od tygodnia młodzieżowym obozie ZMS (szkoleniowo – wypoczynkowym) dla członków z byłego województwa łódzkiego. Była tu również grupa aktywistów z naszego miasta. Zespół miał w swoim programie, poza codziennym przygrywaniem do tańca uczestnikom obozu, również jeden, pełnowymiarowy koncert.
Właśnie na ten koncert, miały przyjechać władze wojewódzkie wizytujące polityczną działalność obozu i inni goście z wojewódzkiegoświecznika. By zadośćuczynić panu Kotalskiemu za zabezpieczenie nam wspaniałych wakacji, również miał przybyć na ten dzień do Wiśniowej Góry, Mietek Dąbrowski i jego koledzy z zespołu, jak to się kolokwialnie mówi, dali z siebie wszystko.
Podczas koncertu doszło do dziwnego i zaskakującego wydarzenia, którego nie zapomnę do końca swoich dni. Kiedy Romek Jędrychowski zakończył swoją wokalną rundkę utworem The Young Ones z repertuaru Cliffa Richarda, gitarzyści rozpoczęli swoją, instrumentalną część spotkania. Jako pierwszy zabrzmiał utwór, będącym wówczas na topie list przebojów, Hava Nagila. Po kilku wykonanych przez zespół taktach, na scenę wbiega chłopak o ciemnej karnacji skóry (był to przebywający gościnnie, jak się później okazało, student z Cypru uczący się w Łodzi), wykonuje dziwne, taneczne ruchy zmierzające ku Mietkowi wykonującemu na prowadzącej, główny temat utworu. Andrzej basista, z Michałem na rytmicznej na moment zamarli zaprzestając gry, a Andrzej Kuźmierczyk przestał uderzać w bębny, szykując się do obrony (myślał, że to atak) Mietka Dąbrowskiego.
Tymczasem Mietek zorientował się, że utwór jest orientacji wschodniej, jeszcze mocniej uderzał w struny, wprowadzając Cypryjczyka w taneczną ekstazę a pozostali członkowie zespołu po chwilowym zastoju, przyłączyli się grą do gitary prowadzącej, tym samym stwarzając niepowtarzalne widowisko, jakiego już nigdy w swoim życiu nie widziałem. Tańczącym krokiem student zszedł ze sceny pociągając do tańca swoich przyjaciół, by po chwili cała sala połączona przyjaznym, tańczącym orszakiem trzymając się za dłonie przemieszczała się wzdłuż i wszerz pomieszczenia, utrzymując rytm i taneczny krok, wciągając w ten proceder zaproszonych i wielce zaskoczonych notabli. Zespół nieustannie podtrzymywał podkład muzyczny. Trwało to blisko dziesięć minut. Po zakończeniu wszyscy z ulgą odetchnęliśmy zajmując siedzące miejsca a zespół dalej kontynuował swój, zakłócony koncert.
Hava Nagila (Radujmy się) – to ludowa pieść żydowska śpiewana w święta, między innymi Chanukę. Pierwszy raz nagrał ją w 1915 roku Abraham Zewi Idelsohn w Jerozolimie a słowa do tej melodii uwspółcześnił w 1918 roku na znak zwycięstwa Brytyjczyków i utworzenia w Palestynie państwa żydowskiego. Utwór ten wykonywały i miały w swoim repertuarze największe, światowe gwiazdy piosenki; Bob Dylan, Connie Francis, Dalida, Scooter, nasza Justyna Steczkowska czy Harry Belafonte. Również zespoły instrumentalne miały ten utwór w swoim muzycznym menu, jak; Duan Eddy, The Ventuares czy The Shadows. W cudownych latach 60-tych ubiegłego wieku, utwór Hava Nagila, ze względu na swoją przepiękną linię melodyczną, stał się wielkim, światowym hitem.
Ośrodki wypoczynkowe przepięknie położone w lasach nad jeziorem sławskim to jedno z najatrakcyjniejszych krajobrazowo regionów Polski. Moim zdaniem cała Ziemia Lubuska kandyduje do miana największych skarbów polskiej przyrody. Miszkańcy centralnej Polski wyrażali się o tym regionie, tej ziemi, że jest ona jak bibilijny raj. W dawnym województwie łódzkim (przed gierkowskim podziałem Polski) niektóre obiekty wokół miasta Sława Śląska i wzdłuż jeziora sławskiego, podlegały administracyjnie województwu i miastu Łodzi. Sławskie ośrodki stały się główną bazą szkoleniowo – wypoczynkową dla aktywu i członków ZW ZMS, województwa łódzkiego.
Przez całe lato trwały tu dwutygodniowe obozy szkoleniowo – wypoczynkowe, zetemesowska młodzież reprezentowana była przez aktyw wszystkich miast województwa. Na polu namiotowym w lesie iglastym, rozstawionych było kilkanaście, dwunastoosobowych namiotów z drewnianym budynkiem nad brzegiem jeziora, w którym mieściła się stołówka i obozowa świetlica. Około 150 metrów dalej, idąc w kierunku centrum miasta, w głąb jeziora wcinał się w wodę jeziora półwysep, na którym stał, wokół oszklony, pawilon z bufetem, stolikami i krzesełkami z małą scenką i dużym (drewniana podłoga) miejscem do tańca. Była to słynna Szklanka, lokal o którym było głośno we wszystkich miastach województwa. Odbywały się tu wszystkie, obozowe wieczorki poznawcze i taneczne zabawy, zwane fajfami.
Do Sławy przyjechaliśmy pociągiem wczesnym rankiem. Zakwaterowaliśmy się w jednym z obozowych namiotów. Po krótkim odpoczynku, późnym popołudniem, w Szklance odbyła się pierwsza próba zespołu, na której to zebrała się duża grupa młodzieży, nie tylko z naszego obozu. O przyjeździe na turnus do Sławy tomaszowskiej, gitarowej grupy mówiło się głośno w obozowych kuluarach, stąd taka frekwencja ciekawskich na pierwszej próbie. Późnym wieczorem w tym lokalu odbył się wieczorek zapoznawczy (stały fragment wszystkich zgrupowań większej liczby osób). Po krótkich przemówieniach Komendanta obozu, oficjalną, taneczną część spotkania zespół rozpoczął utworem z repertuaru The Shadows, Shadoogie. Utwór ten stał się muzycznym logiem zespołu, od tej chwili wszystkie koncerty, muzyczne spotkania zespołu z Barlickiego 9, rozpoczynały się tym hitem.
Zaczął się taneczny szał trwający nieustannie do północy, co było jednorazowym ewenementem. W pozostałe dni fajfy kończyły się kwadrans przed 22.00, bo o tej godzinie wg obozowego regulaminu obowiązywał capstrzyk (cisza nocna). Kiedy chłopcy zagrali utwór z repertuaru The Diamonds, oparty na motywach muzyki ludowej Japonii, Sukiyaki (japońska potrawa z ryżu) z miejsca stał się przebojem obozu. Podśpiewywany, nucony był codziennie przez wszystkich obozowiczów w okresie trwania turnusu, wieczorem na tanecznych fajfach, bisowany był bez przerwy.
Na tańce do Szklanki przychodziła młodzież nie tylko z naszego obozu ale również innych zakotwiczonych wokół jeziora sławskiego, także zagranicznych (z Czechosłowacji, NRD, Węgier). O wydarzeniach w kawiarni rezonansem rozeszła się fama w centrum miasta. Do końca naszego pobyty było bardzo tłoczno na parkiecie tanecznego pawilonu. O zespole wyrażano się w samych superlatywach, co bardzo nas wszystkich, tomaszowian podbudowywało. Dziś, po latach stwierdzam, że był to najbardziej profesjonalny zespół, którego nie powstydziłby się ojciec chrzestny polskiego rock’n’rolla, pan Franciszek Walicki.
Zapraszani byliśmy do innych obozów na spotkania przy ognisku (pieczenie kiełbasek), gdzie nasz mistrz gitary, Mietek Dąbrowski przygrywał do wspólnie śpiewanych obozowych szlagierów. Wakacje w Sławie Śląskiej uważam za jedno z najpiękniejszych przeżyć swojej młodości, a zespół z tomaszowskiego Klubu ZMS rozsławił nasze miasto do tego stopnia, że jeszcze we wrześniu na fajfy przy Barlickiego 9 przyjeżdżali uczestnicy sławskiego obozu z Łodzi, Zgierza, Piotrkowa Trybunalskiego, Pabianic czy Skierniewic. Wrzesień był ostatnim miesiącem działalności zespołu. Od października jego lider, Mietek Dąbrowski rozpoczął studia na Uniwersytecie Wrocławskim, na Wydziale Prawa.
Mija blisko 50 lat od tamtych wydarzeń z lata 1964 roku, miałem jeszcze okazję trzykrotnie w swoim życiu służbowo przebywać w zakochanej do bólu Sławie Śląskiej, mieście przepięknie położonym w lasach wokół jeziora o tej samej nazwie. Za każdym służbowym pobytem moje uczucia, pamięć, wracały z łezką w oku do tych przepięknych chwil, do pięknie opalonych dziewczyn, seksownie wabiących nas w czasie rock’n’rollowych szaleństw na parkiecie pawilonu Szklanka.
Na zawsze w mojej pamięci pozostaną dwa wielkie, wakacyjne przeboje, które dominowały przez lato 1964 roku, jeszcze przez następne lata można było je usłyszeć w polskich klubach i domach, to; Hava Nagila i Sukiyaki. Jedyny pozytywny akcent tomaszowski, jaki pozostał w tym mieście, to ten, że założył tu rodzinę i mieszka do dzisiaj mój pierwszy idol rock’n’rolla ze starzyckiej jedenastolatki, Gienek Kowalski.
Napisz komentarz
Komentarze