Autostop, to swobodne poruszanie się, przemieszczanie przez nasz przepiękny kraj, dowolnie zatrzymanym samochodem. Pewne sformalizowania tego przedsięwzięcia nastąpiły już w 1957 roku, ale tak naprawdę rozpoczął całą gębą swoją przygodę na polskich szosach w wakacje 1958 roku.
Codziennie przez nasze miasto przemieszczało się w okresie wakacji setki dziewcząt i chłopców z plecakami na ramionach, z małą książeczką w ręku ze znakiem STOP. Grupy autostopowiczów komasowały się na wylotowych ulicach miasta; Ujezdzka (kierunek Łódź), Warszawska za przejazdem kolejowym (kierunek Warszawa), Mireckiego (kierunek Kielce, Kraków), Spalska (kierunek Radom, Lublin), Piłsudskiego (kierunek Katowice, Wrocław).
Dzisiaj, gdy wspominam ten szczególny okres z mojej młodości twierdzę, że nie było nic piękniejszego w moim 68-letnim życiu, jak ten sposób podróżowania i poznawania kraju oraz ludzi. Za jedyne 50 złotych, skończywszy 16 lat i posiadając zgodę rodziców na turystyczne zwiedzanie kraju, można było nabyć w PTTK (mieściło się przy Placu Kościuszki za dzisiejszym zakładem fotograficznym pani Sulej a kawiarenką internetową róg Polnej/Plac Kościuszki) książeczkę „Autostop” (format egzemplarza–A6) z aktualną mapą drogową Polski i kupony na 25 tysięcy kilometrów o nominale 25, 50, 100, 200 i 250 km.
Kuponami płaciło się za przejechane kilometry kierowcom, którzy nas zabierali. Każdy z nich zbierał kupony, by późną jesienią, bodajże do końca listopada, wysyłać je do wojewódzkich punktów PTTK. W pierwszym kwartale każdego roku, zebrane kupony uczestniczyły w losowaniu nagród.
Ponieważ w tamtym okresie w PRL-u praktycznie wszystko było reglamentowane, więc kierowcy zatrzymując się machającym książeczką autostopowiczom, poważnie podchodzili do tego przedsięwzięcia. Nagrody były nie byle jakie: motocykle (SHL, WFM, skuter Osa), pralki (SHL, Frania), sprzęt gospodarstwa domowego (młynki, miksery, roboty), sprzęt turystyczny (składane kajaki, łódki wędkarskie) i inne wartościowe i pożądane przez wszystkich przedmioty. Teraz zapytacie zapewne: co miał wspólnego autostop z rock’n’rollem? Otóż miał i to wcale nie mało.
Był rok 1962, początek wakacji (czerwiec/lipiec), otrzymałem telegram z Gdańska od przyjaciela, tomaszowianina, Andrzeja Tokarskiego, który tuż po zakończeniu roku szkolnego wyjechał na Wybrzeże do starszego brata Czesława. Andrzej często swój wolny czas w ferie czy wakacje (wiosna, lato, zima) spędzał w Trójmieście. Treść telegramu brzmiała: W kinie „Leningrad” premiera filmu „Rio Bravo” stop kupiłem w przedpłacie trzy bilety na dzień 8 lipca stop czekam na ciebie i Wojtka Szymona stop. Z telegramem pędzę co sił do Szymona. Jest godzina 10.00, szybka, męska decyzja i… jedziemy. Nie mamy pieniędzy. Wojtek daje mi do ręki dwa longpleye, Swinging On A Rainbow Frankie Avalona i Rockin’ The Oldies Billa Haleya, kierując do mnie słowa - Tolek pędź co sił stopem do Piotrkowa, spylaj te płyty i wracaj jak najszybciej. Jeszcze dziś po południu walimy do Gdańska.
W Piotrkowie, miałem sporo przyjaciół, muzyków z lokalnych zespołów rock’n’rollowych oraz kolegę, Pawła Siennickiego, który prowadził naprawcze usługi radiowo telewizyjne. Swój warsztat miał przy ulicy Wojska Polskiego, za wiaduktem na rogu pierwszej po lewo ulicy, na wysokości ryneczku, od którego w prawo odchodziła ulica wylotowa na Łódź (dzisiaj miejsce to nie istnieje). Paweł ze swojego warsztatu mógł odtwarzać (miał zezwolenie z Urzędu Miasta) na zewnątrz zakładu muzykę, która nadawana przez głośniki przyciągała wielu fanów rock’n’rolla. Punkt naprawczy Pawła, był moją, stałą bazą handlową, gdzie upłynniałem wszystkie nadwyżki płytowe, które powstawały w Wojtkowym magazynie. Były przypadki, że zostawiałem u Pawła płyty z ustaloną ceną, a rozliczaliśmy się po powtórnym przyjeździe. Częściej wypłacał mi „od ręki” gotówkę.
Po kilku telefonach przybyło sporo chętnych do nabycia płyt. Ponieważ krążki były mocnozjechane, a zależało mi na szybkiej gotówce, więc podałem cenę (po 250 zł/sztuka) dość śmieszną, nawet za niską, co stworzyło podejrzenia o ich jakości. Operacja w warsztacie Pawła Siennickiego nie trwała dłużej jak 15 minut. Mając w kieszeni 500 zł udałem się szybko w drogę powrotną. Kwadrans przed 14.00, ku wielkiemu zaskoczeniu obecnych na zwyczajowym rock’n’rollowym seansie, zjawiłem się u Wojtka na Placu Kościuszki. Szymon był spakowany. Jego torba, niezbyt wypchana stała w rogu pokoju. Ja szybko udałem się do domu by się spakować. Umówiliśmy się w Starzycach około godziny 16.30.
Dlaczego western Rio Bravo wywoływał takie reakcje i emocje wśród polskiej młodzieży, fanów rock’n’rolla? Powód był prosty i jedyny. W roli głównej obok Johna Wayne, Deana Martina, Agnie Dickinson grał Ricky Nelson. Jego wielki przebój Hello Mary Lou, aktualnie był na topie, na wielu światowych listach przebojów zajmował niezagrożenie, pierwsze miejsce. O nim mówiło się i słuchało jego utworów we wszystkich klubach, na prywatkach świata.
Właściwie to dla Ricky Nelsona jechaliśmy do Gdańska. W tamtych czasach, filmowe premiery najpierw odbywały się w kurortach i w wielkich miastach jak Warszawa, Łódź, Kraków, Poznań, Szczecin czy Wrocław, a w następnej kolejności filmowe kopie przekazywane były Polsce powiatowej i gminnej. W wakacje przewagę zawsze miały kina wielkich miast leżących nad morzem. Tak właśnie było latem 1962 roku.
Film Rio Bravo do Tomaszowa dotarł dopiero późną jesienią. Prawdziwy fan rock’n’rolla, nie mógł czekać tyle czasu by zobaczyć swojego idola. Wiele osób kochających swoich bohaterów - a takim był przystojny, śpiewający Ricky Nelson - skorzystało z dobrodziejstwa jakie stworzył polskiej młodzieży, autostop. Ja również stałem się beneficjentem najszlachetniejszego w Polsce Ludowej przedsięwzięcia.
Około godziny 17.00 w dniu 5 lipca 1962 roku wyszliśmy z Wojtkiem na wylotową trasę, za przejazd kolejowy w Starzycach, kierunek Warszawa. Rodziców nie było w domu, pracowali na drugą zmianę, więc zostawiłem na stole kartkę z informacją, - Pojechałem z Wojtkiem „Szymonem” do Gdańska, do Andrzeja Tokarskiego. Jak dotrę nad morze, wyślę pocztówkę, w której wam wszystko opiszę.
Była to pierwsza w życiu, moja wyprawa nad morze. Jedynym mankamentemautostopu w Polsce w tamtych czasach była zbyt mała liczba samochodów ciężarowych (Państwo stawiało na tańszy transport, jakim wówczas była kolej), a co za tym idzie, była jeszcze mniejsza częstotliwość ich jazdy po szosach naszego kraju. Choć przez centrum Tomaszowa (ulicami Piłsudskiego, Św. Antoniego, Warszawska) przechodziła główna, euroazjatycka trasa Lizbona, Madryt, Paryż, Berlin, Wrocław, Tomaszów, Warszawa, Moskwa, Władywostok (nie było jeszcze trasy szybkiego ruchu tak zwanej gierkówki, objazdów miast), to jednak przez długi czas nie mogliśmy wyjechać z Tomaszowa. Wielki przebój Karin Stanek, Autostop, opowiada o tym beztroskim przemieszczaniu się młodzieży po polskich drogach.
- Jedziemy autostopem, jedziemy autostopem, w ten sposób możesz bracie przejeżdżać Europę. Gdzie szosy biała nić, tam bracie wyjdź i nie martw się co będzie potem. Rusza wóz, rusza wóz, będzie wiózł nas dziś ten wóz. Cóż dla nas znaczy pociąg na spółkę z samolotem. Autostop, autostop wsiadaj bracie dalej, hop …
Podróżowanie po kraju autostopem było czymś tanim i przyjemnym, choć nie zawsze było wygodne. Częstotliwość jadących pojazdów, jak wcześniej wspomniałem, była znikoma, nie porównywalna do czasów współczesnych. Rzadko która ciężarówka posiadała plandekę, trafić na taki samochód graniczyło z cudem. Drogi wąskie, wyboiste, prawie wszystkie wymagały remontów.
Niejednokrotnie byliśmy przemoknięci w deszczu, sprażeni słońcem, na otwartych skrzyniach zdezelowanych i rozklekotanych ciężarówkach Star. Nie liczyły się wygody, choć podróżując często modliłem się do Boga, by szczęśliwie dojechać do celu. Na otwartych kipach, często walczyliśmy o przestrzeń z legalnymi pasażerami – świnie, krowy, owce, kozy ale również przewożone były warzywa, ziemniaki, skrzynie, beczki z chemikaliami i innymi bliżej nieokreślonymi towarami.
W istocie nie miało to większego znaczenia z kim, czy z czym mamy zaszczyt podróżować. Dla nas zakochanych w rock’n’rollu, liczyło się w tym momencie, tylko szczęśliwe dotarcie do celu, by jak najszybciej zobaczyć swojego idola, w tym przypadku Ricky’ego Nelsona. Dwie spędzone noce i dni w podróży na samochodowych skrzyniach, choć były koszmarem, to trzeciego dnia, 7 lipca, kiedy dotarliśmy do Gdańska, mając świadomość, że jutro zobaczymy upragniony film Rio Bravo, poczuliśmy się z Szymonem najszczęśliwszymi ludźmi na świecie.
Napisz komentarz
Komentarze