Kandydata na dzielnicowego roku mógł zgłosić każdy. KWP podkreśla, że publikacje w prasie o zasięgu wojewódzkim oraz w Internecie dają możliwość dotarcia do szerokiej rzeszy odbiorców stąd przychylne nastawienie do inicjatywy podjętej przez wydawcę gazety.
Komenda Wojewódzka Policji w Łodzi nie jest jedyną, która w podobnych akcjach bierze udział. Policyjni marketingowcy sami przyznają, że opierali się na doświadczeniach Komendy Wojewódzkiej Policji w Gorzowie Wielkopolskich i Gazety Lubuskiej czy też Komendy Wojewódzkiej Policji w Bydgoszczy i Gdańsku wraz z Gazetą Pomorską. Jednostki te od kilku lat wspierają podobne plebiscyty, w których głosowanie odbywa się także za pośrednictwem sms-ów. Udział w głosowaniu jest całkowicie dobrowolny. Konkursy nie są konsultowane z Komendą Główną Policji, natomiast Rzecznik KGP jest informowany o wszelkich działaniach związanych ze współpracą z mediami w ramach komunikacji ze społeczeństwem.
- Plebiscyt „Dzielnicowy Roku 2012” prowadzony przez gazetę ma przede wszystkim na celu popularyzację trudnej i specyficznej służby funkcjonariuszy tego pionu i wyłonienie zdaniem czytelników najlepszego dzielnicowego - odpowiada na nasze pytania podinsp. Joanna Kącka Rzecznik KWP w Łodzi. - Funkcjonariusze ci są często określani policjantami pierwszego kontaktu dlatego tak ważna jest popularyzacja roli jaką spełniają. Udział w takim plebiscycie jest formą docenienia przez przełożonych, innych funkcjonariuszy oraz mieszkańców regionu.
Takie jest oficjalne stanowisko Wojewódzkiej Komendy Policji w tej sprawie. Ma się ono jednak nijak do opinii specjalistów od marketingu oraz badania opinii publicznej. We wszelkiego rodzaju literaturze naukowej pogląd o wiarygodności sond SMS-owych jest raczej krytyczny. Nie dalej jak dwa tygodnie temu miał miejsce wykład dotyczący metodologii badań politologicznych, podczas którego prowadzący prof. Andrzej Chodubski wyraził stanowisko, z którym zgodzili się także obecni na spotkaniu profesorowie, że sonda SMS- owa w przeciwieństwie do badania sondażowego przeprowadzanego na określonej próbie badawczej, nie jest miarodajnym narzędziem do badania opinii publicznej. Tak uważają specjaliści. Nikt nie ma wątpliwości, że tego rodzaju głosowania mają tylko jeden cel. Jest nim wygenerowanie przychodu podmiotowi, który jest organizatorem i operatorem plebiscytu.
Podinspektor Joaanna Kącka podkreśla też, że aby wziąć zagłosować w konkursie nie trzeba wysyłać smsa - Alternatywą dla jest wypełnienie i przekazanie do Redakcji kuponu. - Rzecz jednak w tym, że kupony też dostępne są w papierowym wydaniu gazety, za które również należy zapłacić.
Rzecznik KWP zastrzega jednak, by zamieszczenia banerów na stronach oficjalnych komend powiatowych i wojewódzkich nie nazywać „akcją reklamową”. - Przez zamieszczenie na stronach komend odnośnika do plebiscytu, w którym uczestniczą reprezentanci poszczególnych jednostek powiatowych, chcieliśmy dotrzeć do większej liczby mieszkańców pozostawiając im suwerenną decyzję, co do wzięcia udziału w głosowaniu w takiej czy innej formie. Już samo zapoznanie się z listą kandydatów oraz opisem ich sylwetek jest moim zdaniem pozytywnym elementem promującym dzielnicowych służących w miejscu zamieszkania czytelników/internautów - przekonuje
Specjaliści przestrzegają. Takie sondy, wbrew panującemu powszechnie przekonaniu nie pozwalają nawet w przybliżony sposób zorientować się w zakresie trendów czy też ocen dotyczących badanego obszaru. Sonda jest niczym więcej jak tylko wyrazem opinii osób głosujących, które nie stanowią miarodajnej próby badawczej. W dużej mierze, jeżeli nie w stopniu decydującym, w tego typu sondach przeważają głosy osób i środowisk ocenianych. Te głosy wzmocnione są czasem przez aktywność grup mających interes w wykreowaniu określonego wyniku oraz inne przypadkowe osoby stanowiące niereprezentatywną mniejszość ale nigdy nie stanowią głosu ogółu i nie należy im przypisywać cech obiektywnej oceny dokonywanej przez całość społeczności.
- To jest dla nas wszystkich oczywiste -opowiada dziennikarz, jednego z regionalnych mediów. - Sondaże prowadzimy tylko dlatego, że generują one dla nas dochody. Z operatorem sms dzielimy się wpływami po połowie. Łatwo więc obliczyć, że jeśli w jakimś głosowaniu np. na dzielnicowego roku jest kilkudziesięciu kandydatów, to każdy z nich musi wygenerować od kilkudziesięciu do kilkuset smsów. Nasza redakcja ma z każdego złotówkę netto. Za każdym razem kiedy organizujemy podobne sondy mamy ubaw, bo przecież widzimy, że większość głosów na danego kandydata wysyłanych jest z tych samych numerów telefonów. Ale jeśli ktoś chce sobie poprawić samopoczucie i jeszcze za to zapłacić, to jego sprawa. Stąd m.in. duża rozbieżność między wynikami sondaży sms-owych a prawdziwymi wynikami wyborów o charakterze politycznym. W tym konkretnym przypadku żartobliwie mogę zadać pytanie, na które sam odpowiem. Który z policjantów wygra? Kawaler nie mający dzieci i żony na utrzymaniu, bo jego na wysyłanie sms-ów stać.
Oczywiście jak długo trzymamy się konwencji zabawy tak długo nie jest takie głosowanie niczym groźnym. Gorzej gdy wyniki tego typu zabawy stają się przedmiotem kreowania oceny przez przełożonych lub gdy organizatorzy zabawy przekraczają granicę dobrego smaku i zaczynają nadinterpretować wyniki swoich sond, próbując przedstawiać je jako pogląd ogółu lub wręcz terroryzować interpretacjami wyników by wymusić aktywność w wysyłaniu SMSów.
- Sondażom tego rodzaju przypatruję się z dużą uwagą - mówi pełnomocnik prezydenta Tomaszowa Mazowieckiego, Jakub Pietkiewicz. - W zeszłym tygodniu jedna z tomaszowskich redakcji zrelacjonowała prowadzoną przez siebie sondę SMSową tekstem: Są jednak i tacy, którzy zgromadzili dotychczas wyłącznie głosy na nie… i tu następuje wyliczanka osób, na które nie oddano jeszcze głosów w sondzie. Po tego typu tekstach rodzi się pytanie czy jest to jeszcze jedynie niegroźne zachęcanie mieszkańców miasta do zabawy czy już paraterroryzm SMSowy, realizowany jako próba wymuszenia aktywności na osobach poddanych ocenie oraz skłonienia ich środowisk do wysyłania słono płatnych SMSów. Prezydent Rafał Zagozdon zawsze uprzedza swoich współpracowników by nie dawali się wciągać w żadne SMSowe „rywalizacje”. Zamiast wspierać SMSami bogate redakcje lokalnego dziennika czy rozgłośni radiowej można te same pieniądze przeznaczyć na pomoc naprawdę potrzebującym.
Trudno odmówić racji tego rodzaju argumentacji. Istnieją liczne charytatywne akcje SMSowe prowadzone w szczytnych celach. Poparcie pomocy potrzebującym dzieciom, wielodzietnym rodzinom wydaje się cenniejsze choć na pewno mniej spektakularne niż pompowanie sztucznej popularności w konkursach i zdobywanie iluzorycznego poparcia.
Wątpliwości budzą też wzajemne relacje na linii Media - Policja, gdzie jedna ze stron na co dzień stanowić może podmiot krytyki, jako organ administracji państwowej, a druga (przynajmniej w teorii) powinna pełnić rolę recenzenta podejmowanych przez tę pierwszą działań. Czy nie można w takim przypadku podejrzewać, że pomoc w generowaniu przychodów finansowych dla wydawnictwa stanowi formę kupowania sobie jego przychylności?
Napisz komentarz
Komentarze