Nie do wiary, że aż tyle lat upłynęło od daty ukazania się pierwszego singla z brawurową aranżacją utworu „Come On". Następny, z utworem „I Wanna Be Your Man" (napisanym przez Lennona i McCartneya i sprzedanym Stonesom (podobno) w toalecie klubu w Richmond) ugruntował pozycję grupy jako jednej z najciekawszych na Wyspach Brytyjskich. Ich pierwszym singlem, który dotarł na pierwsze miejsce listy przebojów był „It's All Over Now". Na początku Stonesi nie śpiewali własnych utworów, bo ich po prostu nie mieli. Wykonywanie obcych bez wyjątku kompozycji, równa gra gitarzystów - Richardsa i Jonesa, a nade wszystko śpiew samego Jaggera, umiejętnie naśladującego wokal czarnoskórych śpiewaków, zapewniły duże powodzenie singli. Zadecydowało ono o dalszej karierze i wkrótce porzuceniu wykonywanych dotychczas przez członków zespołu zawodów lub studiów, na rzecz poświęcenia się w całości muzyce.
Mój przyjaciel, Antek Malewski, nie zapomniał o jubileuszu artystów i zorganizował w moim mieście w odpowiedniej dla rangi wydarzenia scenerii spotkanie w ramach swojego cyklu Herosi Rock & Rolla. Antek spieszy się, by zamknąć swoje rock and rollowe swawole w specjalnym albumie pod roboczym tytułem: „Herosi Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim. Nie tylko dla fanów - 100 Rock’n’Rollowych spotkań w Galerii Arkady”. Oto skrót opisu spotkania poświęconego 50 rocznicy powstania zespołu The Rolling Stones, zamieszczony w brudnopisie Albumu Antka..
„– Spotkanie Nr 92. Po pięciomiesięcznej przerwie w swoich cyklicznych spotkaniach Herosi Rock’n’Rolla, mój powrót na scenę nastąpił w sobotę 13 października 2012 roku. Równe sześć lat temu, w piątek, wraz z Basią Goździk w Galerii ARKADY przygotowaliśmy naszemu koledze, Edwardowi Wójciakowi (dzień jego imienin), pisarzowi, który przybył z Kanady, spotkanie promujące jego drugą książkę Zupa z Króla, o czym ze szczegółami opowiedziałem w Tomaszowskim Tryptyku. (…) W 2012 roku mija równe 50 lat od powstania, działającego do dziś super zespołu (rekord Guinessa) The Rolling Stones. Ten fakt zadecydował, żeby po długiej przerwie w swoich Herosach poświęcić czas nie żadnej innej gwieździe, jak tylko zespołowi The Rolling Stones. (…) Na ten szczególny, jubileuszowy wieczór w SCh TOMY, chciałem przybyłym tomaszowianom przybliżyć wczesne nagrania grupy. Znalazłem się w posiadaniu koncertu The Rolling Stones z roku 1978, Live in Texas. Mówi się, że był to w trasie koncertowej po Stanach Zjednoczonych promującej płytę Some Girls, najlepszy koncert w historii istnienia zespołu. Film na płycie DVD pochodzi z koncertu z Will Rogers Center w Fort Worth w Texasie. Na scenie znajdują się piękni i młodzi, trzydziestokilkuletni członkowie zespołu: Mick Jagger, Charlie Watts, Keth Richards, Ron Wood, Bill Wyman, Ian Stewart, Ian McLagen, Dough Kershaw. Rozpoczynają bardzo mocno utworem Let It Rock, z repartuaru Chucka Berry’ego, podlizując się teksańskiej publiczności. Na widowni już do końca koncertu panowała iście rock’n’rollowa ekstaza. Jagger i jego przyjaciele szaleją na scenie, a każdy kolejny utwór w ich wykonaniu to przedłużenie tego stanu. Happy, Honky Tonk Woman, Miss You, Respectable, Far Away Eyes czy Sweet Little Sixteen, są tego najlepszym dowodem. Finał, jak w większości w tego typu koncertach, eksploduje przy dużej energii tak zespołu jak i publiczności, rozpalając ją do białości utworami Brown Sugar i Jumpin’ Jack Flash. Mick roznegliżowany do pasa, z kilkoma podanych mu na scenę kubłami wody, wylewa ją na rozpalone głowy publiczności, gasząc ogień jaki sam rozpalił”.
Tyle Antek Malewski, a my wracamy do jubileuszu. — Na jubileusz 50-lecia naprawdę mamy czas. Przecież Charlie Watts nie dołączył do nas w 1962 r., kiedy powstał zespół, tylko w 1963 r. Nie jesteśmy gotowi na globalną trasę — powiedział przed rokiem Keith Richards magazynowi „Rolling Stone". Po raz pierwszy w karierze tego najstarszego rockowego zespołu świata, taka informacja wyglądała na dobrym news, bowiem po ukazaniu się autobiografii gitarzysty Stonesów, w której znalazło się wiele krytycznych uwag na temat Micka Jaggera, ten zapowiedział, że już nigdy nie zaśpiewa z Keithem. Nie wiadomo co było ważniejsze: działanie czasu, który ostudził pierwsze porywy emocji czy porażka kolejnego projektu wokalisty poza macierzystym zespołem, czyli stosunkowo słabe przyjęcie albumu grupy SuperHeavy, w którą się zaangażował przed rokiem. Nowa grupa lansowała się teledyskiem „Worker Miracle" nakręconym według formuły „wszyscy jesteśmy braćmi, wyjdźmy na ulicę i tańczmy". (Grupa SuperHeavy: Joss Stone, Mick Jagger, Dave Stewart, A.R. Rahman, Damian Marley).
Faktem jest, że muzycy już się spotkali.
Jeśli o Richardsa chodzi, naprawdę zmalował grupie, a szczególnie samemu Mickowi Jaggerowi niezły prezent niejako „w przeddzień 50. urodzin” zespołu. „Życie” – taki tytuł nosi autobiografia Keitha Richardsa. Żeby ją streścić, wystarczą trzy słowa – alkohol, kobiety i rock’n’roll. Z publikacji można dowiedzieć się o pracy w grupie The Rolling Stones, o relacjach z Mickiem Jaggerem, życiu łóżkowym i wszystkim, co było częścią życia Keitha Richardsa. Książka została napisana z pomocą dziennikarza - Jamesa Foxa. Legendarny i nieco ekscentryczny gitarzysta The Rolling Stones – opowiada o swoich początkach, przyjaźniach i założeniu zespołu. Mówi otwarcie o seksie, narkotykach i alkoholu, od których był uzależniony. Historia, którą można znaleźć w książce „Życie", to w gruncie rzeczy historia wzlotów i upadków, sukcesów i niepowodzeń. Wszystko zostało napisane z rozbrajającą szczerością, bez owijania w bawełnę. Autobiografia Keitha Richardsa odniosła ogromny sukces marketingowy w Stanach Zjednoczonych. Książka rozeszła się w przeszło milionowym nakładzie, a sam muzyk otrzymał za jej napisanie (podobno) 7 milionów dolarów. Mówi się o ekranizacji tego wydawnictwa.
Jak wspomniałem, muzycy się spotkali. W czwartek, 11 października 2012 roku, po raz pierwszy od siedmiu lat zabrzmiało nowe nagranie studyjne grupy The Rolling Stones, a dokładnie 25 października w pękającym w szwach klubie La Trabendo na Polach Elizejskich w Paryżu (tylko 15 Euro za bilet) Stonesi zgotowali niewielkiej grupie wybrańców prawdziwą niespodziankę. Zagrali dla 600 fanów wszystkie wielkie przeboje oraz dwa nowe utwory, mające promować nowy album oraz wielkie wydarzenia muzyczne, czyli zapowiedziane na 25 i 29 listopada w London 02 Arena oraz 13 i 15 grudnia w Newark Prudential Center, koncerty z okazji 50-lecia zespołu, na żywo!
Album „GRRR!" będzie 17. albumem studyjnym Rolling Stones i ich 49. płytą w 50-letniej karierze. To kolejny z wielu sposobów, w jaki grupa świętuje swój wielki jubileusz, trwający już właściwie od kilku miesięcy. Najnowszy album Rolling Stones ukaże się 12 listopada. Znajdą się na nim największe przeboje zespołu i – tylko dwie nowe piosenki. „Doom and Gloom" i „One More Shot". Trwają spekulacje, czy "GRRR!" nie będzie ostatecznym pożegnaniem Rolling Stones ze studiem nagraniowym i czy właśnie w związku z obchodami 50-lecia zespół nie zagra swojego ostatniego koncertu. - Wszyscy czterej muzycy są zgodni, że przyszły rok to odpowiedni moment na zagranie koncertu ich życia - mówił pół roku temu informator "Sunday Mirror".
Najwięksi spece od rock and rolla trzykrotnie koncertowali w Polsce. Po raz pierwszy – 13 kwietnia 1967 roku dali dwa koncerty w Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki, następnie 14 sierpnia 1998 roku na Stadionie Śląskim w Chorzowie i ostatni, 25 lipca 2007 roku w Warszawie na Służewcu.
Z największą przyjemnością i dumą przyznaję się do bycia fanatycznym wielbicielem Rolling Stonesów. Do tego stopnia, że historie opowiadane w mojej książce „Zupa z Króla – Ballada o kochaniu”, toczą się według kalendarza ukazujących się kolejnych płyt moich idoli, a sens przeżyć podmiotów lirycznych z tłumaczonych przeze mnie wierszy - tekstów piosenek Stonesów, współgrają z aktualnymi stanami psychicznymi bohatera, Filipka Krawca. Mało tego, mój bohater musiał być, i był, na pierwszym koncercie Stonesów w komunistycznej Polsce. I tak go relacjonował na kartach powieści:
„Nadchodził czas matur, ale my mieliśmy całkiem co innego w głowie. Pierwszy raz w swojej historii zespół The Rolling Stones wybierał się z koncertami za żelazną kurtynę. Z niecierpliwą nadzieją żyliśmy tylko jednym - czy zahaczą o Warszawę. I stało się, nasze marzenie zostało zmaterializowane. Nasi ulubieńcy dawali koncert w Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki. Pojechaliśmy całą naszą bandą. Niestety, nie wszystkich było stać na drogie bilety. Setki młodych ludzi, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji, toczyły długotrwałe uliczne boje z milicją. Nie dawałem za wygraną. Miałem przecież nie lada doświadczenie, wyrobione w trakcie omijania bramki pana Brzozy na Przystani. Uciekłem z tłumu, z piekącymi bananami pał na plecach. Z naderwanym uchem obserwowałem ruchy bramkarzy. Wyczaiłem moment, kiedy pałowali grupkę nastolatków, rozpędziłem się i jak burza, jak torpeda, wbiłem pomiędzy ten skotłowany tłumek. Nie pamiętam, ile razy przewracałem się, koziołkowałem bity pałami, tłuczony pięściami. Była już chyba połowa koncertu, kiedy nie wiadomo w jaki sposób znalazłem się w huczącej niczym gigantyczny ul, zwariowanej sali. Słychać było wyłącznie wycie publiczności, za to nic nie było widać, oprócz fruwających marynar oraz nakryć głowy. Nastrój udzielił mi się szybko. Za chwilę fruwała i moja marynara, do niedawna własność inżyniera Bystrego. I to z takim skutkiem, że już jej nigdy nie odnalazłem. Jak zresztą większość z nas, fanatycznych idiotów.
Jakimś cudem, niesiony na fali pleców rozjuszonej publiki, dotarłem trochę bliżej sceny. Zobaczyłem Micka Jaggera, jak ubrany w białe, obcisłe dżinsy i wypuszczoną na nie jaskrawoczerwoną koszulę, wykrzykuje słowa piosenki, która aktualnie zajmowała pierwsze miejsce w Anglii oraz docierała do szczytu amerykańskiej listy przebojów magazynu Billboard. Był to utwór Get Off Of My Cloud. Właśnie strącił z Billboardu królujące tam od miesiąca Yesterday Paula McCartneya, czyli Beatlesów. Teraz szokował nadwiślańską, uciemiężoną przez komunę młodzież:
Telefon dzwoni - kto mówi? - pytam marszcząc twarz
Nieznany głos wydziera się - cześć, jak się masz?
Dobrze raczej! - jak nie wrzasnę
Na to on - jest trzecia rano, hałas straszny,
Czy wy się nigdy spać nie kładziecie?
Czy sprawa ta,
Że się dobrze bawicie
Głowę mi rozwalić ma?
Ja na to - hej, hej, ty, ty - spadaj z mojej chmury!
Mówię
Hej, hej, ty, ty - spadaj z mojej chmurki!
Powtarzam
Hej, hej, ty, ty - spadaj z mojej chmurki!
Nie kręć się tu
Bo nie ma miejsca dla dwóch.
Dwóch nas robi tłok niebywały
Na mojej chmurce, mały.
Jeszcze sińce od pałowania nie zlazły z moich pleców, kiedy paradowałem po Tomaszowie ubrany identycznie, jak Mick Jagger na warszawskim koncercie. Białe levisy i czerwoną koszulę dżinsową tej samej firmy, przysłał mi z Londynu Bartek. Kiedy wszedłem do Literackiej, Lokator zbliżył się do mnie, padł na kolana i pocałował mnie w rękę. Taki jajcarz był z tego Lokatora”.
Po lekturze Zupy z Króla wielu moich znajomych sądziło, że ja sam byłem na tym koncercie. Kolejny dowód na to, jak fikcja literacka zamienia się często w prawie – rzeczywistość. Janusz Głowacki rzekł kiedyś w wywiadzie: „Nie wiem doprawdy, ile prawdy z życia jest w mojej fikcji literackiej, a ile fikcji jest w moim życiu…” czy coś w tym stylu. Przyznam się bez bicia: Niestety, nie dane mi było uczestniczyć w tym wielkim wydarzeniu. Po prostu nie było mnie na to stać. Ale z upływem czasu coraz więcej osób przyznawało, że byli na słynnym koncercie. „Liczba tych, którzy dziś twierdzą, że widzieli Stonesów, przekracza siedmiokrotnie pojemność Sali Kongresowej” - śmieje się fotograf Marek Karewicz, który pracował dla Polskiej Agencji Artystycznej, czyli Pagartu, i towarzyszył Stonesom podczas ich pobytu w Polsce. Niełatwo też dziś zweryfikować mity i historie narosłe wokół pierwszej wizyty tej wielkiej grupy rockowej za żelazną kurtyną.
I ja zakończę mitem, chociaż jak niektórzy przysięgają do dziś, był to fakt najprawdziwszy. Legenda opowiada historię honorarium dla Stonesów. Według niej pracownik Pagartu Zdzisław Michorowski przyniósł do hotelu walizkę, w której było 600 tysięcy złotych. Na pytanie zespołu, co można za to kupić, Michorowski rozłożył ręce i rozbrajająco wyznał: „Wiecie, u nas niewiele jest". Perkusista Watts zakomenderował: - Kup za to wódkę. Michorowski pojechał więc na Pragę i kupił w gorzelni na Ząbkowskiej cały wagon wódki. Kiedy dostawa dotarła w końcu do Wielkiej Brytanii, cło okazało się tak wielkie, że wagon z powrotem odesłano do Polski. Ponoć jeszcze dwa lata po koncercie Stonesów w Warszawie w Pagarcie można było usłyszeć: - Masz chwilkę? Pozwól no, na „stonesówkę".
Napisz komentarz
Komentarze