"Nie ma pieniędzy brudnych ani czystych. Pieniądz jest pieniądz." (Lucky Luciano)
- To skandal, że Łódź nie miała dotąd żadnego spektaklu o... Łodzi. Teraz już ma i można go grać latami - mówił Jacek Głomb, dyrektor legnickiego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej, który w łódzkim Teatrze Nowym przygotował premierę o legendarnych przestępcach z Bałut. Mowa tutaj o ciekawym spektaklu zagranym na deskach Teatru Nowego, który miał premierę na niedawno zakończonym Festiwalu Czterech Kultur. Mój przyjaciel, Wojtek Droszczyński zadbał o to, bym dostał bilety. Wojtek jest utalentowanym łódzkim aktorem z pokaźnym dorobkiem.
"Kokolobolo, czyli opowieść o przypadkach Ślepego Maksa i Szai Magnata" wspomina "łódzkiego Al Capone" lub „łódzkiego Robin Hooda” i jego towarzyszy, którzy przed drugą wojną światową działali na Bałutach. To klasyczna sceniczna ballada, w której fakty mieszają się z miejską legendą, a kabaretowa piosenka wybrzmiewa obok rzewnej narracji Żyda kataryniarza. Właśnie tego Żyda Wiecznego Tułacza – zarazem narratora spektaklu, który przy akompaniamencie katarynki wygłasza swoje śpiewne monologi nadając sens i łącząc poszczególne akty sztuki w całość, znakomicie zagrał mój wspomniany kolega z lat licealnych (II Liceum Ogólnokształcące w Tomaszowie Mazowieckim), Wojtek Droszczyński.
W Łodzi nie ma już śladu po tytułowym szynku na rogu Pomorskiej i Wschodniej, w którym miała rezydować cała przestępcza bałucka grupa beztroskich żydowskich urwisów. Niewiele jest też w pełni wiarygodnych źródeł informacji o Ślepym Maksie, czyli Maksie Borensztajnie, postrachu całej Łodzi i bohaterze prasowych, przedwojennych kronik kryminalnych. A Maks miał przecież jeszcze nie mniej barwnych towarzyszy, jak Staszek Poneta, Szaja Magnat, Fajwel Bucik i Szmul Rozenberg. Losy Maksa twórcy połączyli z równie spektakularnymi i niezwykłymi kolejami żywota jednego z jego kompanów, Szai Magnata. Ten ostatni miał według relacji prowadzić jedyną w swoim rodzaju, kilkuletnią wojnę podjazdową z hitlerowskimi oprawcami z łódzkiego getta, wojnę, która skończyła się jego śmiercią w kazamatach gestapo.
Mówi Robert Urbański - kierownik literacki legnickiego teatru, który na zamówienie Nowego napisał dramat „Kokolobolo”: - Jaki był Ślepy Maks? Są cztery sprzeczne relacje i tylko dwa zdjęcia. - Tworzymy historię z życiorysów naszych bohaterów w, ale nie przygotowujemy dokumentu, bo teatr jest przecież od legend i mitologii.
O Ślepym Maksie wiadomo na pewno, że przed wojną mieszkał w Łodzi. Wcześnie stracił ojca, a gdy próbował go pomścić, stracił oko. Najpierw żebrał, potem dopuszczał się drobnych kradzieży, w czasie I wojny światowej czyścił już całe transporty kolejowe. Sławę zyskał nie tylko dzięki szeroko zakrojonej działalności przestępczej, ale przede wszystkim za sprawą stowarzyszenia, które zaczęło pełnić funkcję łódzkiej dintojry - sądu rozjemczego. Pomagało ono w odzyskiwaniu długów, rozwiązywaniu sporów, odnajdywaniu skradzionych przedmiotów. Tuż przed wybuchem II wojny Światowej Ślepy Max zniknął z Łodzi, żeby powrócić w roku 1946. Zamieszkał w kamienicy przy ul. Gdańskiej 26 na pierwszym piętrze. W 1958 roku wziął ślub z młodszą od siebie o czterdzieści dwa lata kobietą – Alicją. Oficjalnie pracował jako portier w spółdzielni odzieżowej Lewartowskiego. Według wdowy po nim miał podobno małą tkalnię. Zdaniem innych Maks miał mieć dość pieniędzy, aby nie pracować, odkopał przedwojenne złote dolary i handlował złotem w Grand Hotelu..
Spektakl ma urok starej pocztówki w kolorze sepii. Autorzy zadbali o przygotowanie autentycznego wnętrza starej, żydowskiej knajpy. Z przetartych dywanów unosi się autentyczny kurz, a w powietrzu wisi stęchły, kwaśnawy zapaszek wódki. Na plan pierwszy wysuwają się nie biograficzne detale, lecz klimat przedwojennych wojennych Bałut. To właśnie najpodlejsza ze wszystkich łódzkich dzielnic, której symbolem staje się nędzna, jednak wypełniona życiem speluna. Reżyser umieścił widzów na scenie, bardzo blisko aktorów. Udało mu się stworzyć uniwersalną przypowieść o powtarzalnych mechanizmach społeczno-ekonomicznych kształtujących relacje między ludźmi - łódzką „Operę za trzy grosze”, jak nazwano produkcję jeszcze przed premierą. Dominuje w niej nostalgia za światem, który bezpowrotnie przeminął. Za nieistniejącymi już ulicami i budynkami. Za ludźmi, po których nie zostały nawet fotografie. Za historiami, których szczegóły już prawie całkiem się zatarły i za szynkiem o nazwie, której sensu nikt już dziś nie rozszyfruje.
Nie mogę pominąć wynikającego ze sztuki morału, jeśli nawet, co bardzo możliwe - niezamierzonego przez reżysera. Uderzająca jest tragedia losów ludzkich wynikających z powtarzalności historii oraz coś, co spróbuję sformułować jako moralną zasadę niemożności uniknięcia kary za niecne uczynki. Proszę mi wybaczyć, ale to skojarzenie narzuciło się nie tylko mnie. Rozmawiałem po spektaklu z innymi widzami, w tym z kilkoma pochodzenia żydowskiego i wszyscy zgodnie przyznali się do podobnych odczuć. Oto świat beztroskich żydowskich bandytów, królów życia, dzielących i rządzących, bijących i nie gardzących zabijaniem, kończy się wraz z wtargnięciem weń jeszcze bardziej od nich brutalnych niemieckich bandytów. Dotychczasowi „władcy małego łódzkiego świata” muszą ustąpić miejsca innym „panom świata”. Złowieszczym i bezkompromisowym Niemcom, którzy nic sobie z nich nie robią, a tamci długo nie mogą uwierzyć w swój nagły upadek. Przykre to i bolesne, okrutne i nieludzkie doświadczenie, a jednak prawdziwe. I w przejmująco prawdziwy sposób zagrane przez aktorów spektaklu „Kokolobolo, czyli opowieść o przypadkach Ślepego Maksa i Szai Magnata”, granym na deskach Teatru Nowego w Łodzi.
Nazwa cyklu tych felietonów (Okrakiem) niejako wymusza na mnie opowiadanie historii dziejących się nie tylko w Polsce, także na kontynencie amerykańskim. I tak niechcący narzuca mi się przypomnienie innego gangstera, z pochodzenia także polskiego Żyda, wielce „zasłużonego” dla amerykańskiej mafii.
Meyer Lansky - naprawdę nazywał się Majer Suchowliński. Gangsterzy nazywali go „ministrem finansów”, dziennikarze i historycy „finansowym geniuszem podziemia”. To on razem z Charlesem „Lucky” Luciano zorganizował nowoczesną mafię w USA.
Ten pochodzący z Grodna amerykański gangster powołał do życia Narodowy Syndykat, który zaczął od bezkompromisowego pozbycia się przeciwników, a następnie zainicjował ścisłą współpracę między gangami. Lansky, kierując interesami Syndykatu, przynosił mafii niebywałe zyski. Pieniądze mafii potrafił dobrze inwestować w kasyna, prostytucję, pornografię, ale i legalne fabryki. Oszczędności trzymał na anonimowych kontach w bankach szwajcarskich. Oficjalnie był bez grosza. Kiedy organy ścigania zaczęły na poważnie deptać przestępcom po piętach, Lansky przeniósł część interesów na Kubę, gdzie zdołał skorumpować ówczesnego dyktatora, Fulgencio Batistę. Ale gdy władzę przejmie Fidel Castro i znacjonalizuje majątek, w tym kasyna i hotele, Lansky straci ponad 7 milionów dolarów. Ponoć wyznaczył wówczas milion dolarów nagrody za głowę Castro, ale interesy przeniósł na Karaiby i Haiti. W 1936 roku na 30-50 lat za sutenerstwo aresztowany został inny wielki gangster, przyjaciel Meyera, „Lucky” Luciano. Lansky nie zostawił go bez wsparcia. Mafia pokazała swoją siłę rządowi USA. Kilka tygodni po wybuchu wojny japońsko-amerykańskiej w porcie nowojorskim wybuchł pożar na okręcie "Lafayette". To była akcja mafii. Rząd szybko dostrzegł, że porty są newralgicznymi punktami, a armia nie jest w stanie zapewnić ich sprawnego funkcjonowania. Załadunek materiałów wojennych był wielokrotnie sabotowany, bo mafia kontrolowała związki zawodowe. Wystarczyło jedno polecenie, aby dokerzy zaczęli pracować bardzo powoli. W końcu rząd nie wytrzymał. Ugiął się i poszedł na układ z mafią, która wtedy zadeklarowała, że ochroni porty przed sabotażami. To nie wszystko. Aż trudno uwierzyć, ale faktem jest, że kiedy armia amerykańska miała lądować we Włoszech, mafiosi zorganizowali dla Amerykanów siatkę wywiadowczą. Ceną było uwolnienie Luciano. W 1946 roku został on amnestionowany za patriotyczną postawę. Musiał jednak opuścić Amerykę. Z Włoch kierował swoimi interesami w USA. Z Lanskim pozostali przyjaciółmi. Luciano zmarł w 1962 roku.
Lansky nie został nigdy skazany, mimo że został aresztowany na lotnisku w Miami. Prawnicy przewlekali postępowanie, a kiedy u ich klienta zdiagnozowano nowotwór stało się jasne, że Meyer Lansky uniknie kary. Minister finansów amerykańskiej mafii zmarł w swoim domu. Jego prywatny majątek oszacowano na 300 mln dolarów.
W roku 1999 w USA powstał film pod tytułem „Lansky”. Obraz przedstawia niebanalną historię bardzo błyskotliwego, żydowskiego chłopca, dorastającego w gettach dużych amerykańskich miast. Chłopca, który przyjaźniąc się z Bugsym Siegelem (w innym bardzo znanym filmie pod tytułem „Bugsy” pokazany jest również epizod z Lanskym) zaczynał jako hazardzista, a skończył jako morderca, tworzący dla swoich zbrodniczych czynów własną usprawiedliwiającą je filozofię. Postać grana przez Lee Strasberga w filmie „Ojciec Chrzestny II” (1974, rola nominowana do Oskara) była także wzorowana na Lanskym. Po premierze filmu Lansky zadzwonił do aktora i pogratulował dobrze zagranej roli, chociaż dodał, że mógł go zagrać w bardziej sympatyczny sposób. W filmie Sergio Leone „Dawno temu w Ameryce”, David Aaronson Klucha był luźno wzorowany na Lanskym. O Lanskym opowiada także serial HBO – „Boardwalk Empire”. Meyer Lansky grany przez Dustina Hoffmana jest jedną z głównych postaci monumentalnego filmu Andy'ego Garcii - „Hawana - miasto utracone” z 2005 roku.
Napisz komentarz
Komentarze