Przyznam się, że jestem wyjątkowo podłym neofitą. Jest we mnie zerowy poziom tolerancji dla palaczy. Przez kilkanaście lat oszukiwałem sam siebie, próbując rzucać palenie i tłumacząc sobie każdego kolejnego dnia, że coś mnie zdenerwowało, ktoś mi zajechał drogę, że miałem problem, że do piwka lubię papieroska, że może dzisiaj się nie dało rady ale jutro na pewno się uda.
W ten sposób doszedłem do magicznej liczby 3 paczek papierosów dziennie. Myślicie, że ja je wypalałem? Nic bardziej mylnego. Część oczywiście wciągnąłem do swoich płuc wrz ze smołą i innymi rakotwórczymi substancjami, których wymienić nawet nie jestem w stanie. Większość jednak ulatywała w powietrze, bo papierocha w ręku częściej trzymałem niż się nim zaciągałem. Do tego dochodzili Ci, co zawsze papierochy zostawiali we własnym biurku lub samochodzie albo akurat im się skończyły (to też jakaś jest metoda, palić „cudzesy”). W końcu przyszło opamiętanie. Pomogło proste działanie matematyczne 3x10x30= 900. Prawie tysiąc złotych ciężko zarobionych pieniędzy wypuszczanych z dym i ze szkodą dla własnego zdrowia. Pomysłem sobie: koniec! No i trwa on szczęśliwie do dzisiaj.
To co mi najbardziej dokuczało w pierwszym okresie abstynencji to nie był żaden głód nikotynowy ale przyzwyczajenie. Po prostu w niektórych sytuacjach zwykłem po prostu sięgać po paczkę. Normalnie „pies Pawłowa” a nie istota rozumna, która podejmuje świadome decyzje.
Nie trzeba było czekać dużo czasu, by odczuć pozytywne skutki. Przede wszystkim finansowe (nigdy nie rozumiałem ludzi, którzy żałowali przysłowiowej złotówki na lizaka dla dziecka równocześnie samemu paląc wstrętne papierosiska). Zniknęła też zadyszka, jaką łapałem przy wchodzeniu po schodach już w okolicach pierwszego piętra. Zacząłem też czuć zapachy i zwiększyła się moja wrażliwość na barwy i oczywiście wszystkie potrawy zaczęły inaczej smakować. Okazało się, że piwko jest lepsze bez „dymka” (i nie boli głowa). Pięknie jest rzucić palenie na wiosnę, gdy wszystko zaczyna się zielenić. Nie wierzycie? Sprawdźcie sami.
Przywrócone do zwyczajnego użytku powonienie pozwoliło mi też zrozumieć, jak bardzo musiały ze mną męczyć się osoby, które chcąc lub nie chcąc zmuszone były ze mną obcować. Jeśli same nie były palące, to musiał być to dla nich prawdziwy koszmar. Publicznie więc przepraszam za swoje zachowanie. Wiem, że dymem śmierdzą nie tylko palce, czy oddech ale też włosy i ubranie przesiąkają tym niemiłym „aromatem”.
Pozostaje jeszcze jeden aspekt, którym jest kultura. Otóż palacz to najczęściej osoba mało kulturalna. Rzuca niedopałki gdzie popadnie. Często wylatują one przez okna samochodów i mogą trafić w oko rowerzystę, motocyklistę, czy zwykłego przechodnia.
Napisz komentarz
Komentarze