Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 22 stycznia 2025 21:59
Reklama
Reklama

Tajlandia (Mae Sot) - Azja w pigułce?

Chiang Rai i Chiang Mai potraktowałem sobie trochę jako kulinarno-kulturowe wprowadzenie do Tajlandii. Po zupkowo - naleśnikowo - kanapkowej monotonii Laosu, oglądając przez kilka pierwszych dni ofertę ulicznych straganów oferujących małe porcje wszystkiego co da się strawić, czułem się trochę jak Pawlak i Kargul w Chicago. Dzięki Fon, dowiedziałem się, że na tajskich weselnych bufetach nie ma zamkniętej listy gości, określiłem moje preferencje smakowe w nowym kraju, spróbowałem restauracyjnego jedzenia z prawdziwego zdarzenia, nacieszyłem podniebienie smakiem espresso ristretto z porządnego, dwukolbowego ekspresu La Cimbali, popisując się przy tym znanymi mi sposobami przyrządzania kilkuwarstwowej kawy i poszperałem w znajdującej się na zapleczu lodówce, w której światło przysłonięte było ciekawie wyglądającymi owocami, warzywami i gotowymi przysmakami. Do tego, Fon dbała od czasu do czasu żebym nie przepełnił żołądka.
Kliknij aby odtworzyć
Drogi użytkowniku! Wykryliśmy, że korzystasz z programu blokującego reklamy w przeglądarce (AdBlock lub inny). Dzięki reklamom oglądasz nasz serwis za darmo. Prosimy, wyłącz ten program i odśwież stronę.

 

Mój następny punkt był bliżej nieokreślony. Kryteria, które przyjąłem podczas wyszukiwania kanapy to:

 

     - kierunek południowy (wypadałoby wreszcie jakoś konkretnie pojechać)
     - ciekawa osoba (w krajach gdzie można znaleźć tanie zakwaterowanie stałem się 
       wybredny w poszukiwaniu hostów)
     - czas na dojazd: jeden dzień (nie ma się co spieszyć).

 

Włączając couchsurfingową opcję wyszukiwania według mapy, wybrałem prowincję o bardzo ciekawie i śmiesznie brzmiącej nazwie TAK - jedynego miejsca w Krainie Uśmiechów, którego nazwę mogłem bez żadnych problemów wymówić..... Pobożne życzenie. Tajowie mogliby być mistrzami przekonującego potakiwania. Nasze rodzime, krótkie "tak, tak", czy nawet TAK, jakby nie patrzeć, brzmi nieco zdawkowo. Co innego w Tajlandii - nazwę TAK, wymawia się tutaj bardzo mocno przeciągając środkową samogłoskę i dając do tego ton "w dół", co skutkuje, że brzmi ona mniej więcej TAAaaak.

 

 

W drodzę do miejsca, którego nazwę da się wymówić.... taaaaaa(k).

 

Miałem szczęście - praktycznie od razu po wysłaniu pierwszej kanapoprośby, odezwał się pochodzący z Indonezji Freddie, którego poznałem jeszcze na jednym ze spotkań couchsurferów w Chiang Mai. Ciekawa osoba z ciekawego kraju. Pierwszą rzeczą było jednak dostanie się do Mae Sot, w którym Freddie pracuje jako etatowy wolontariusz.

 

Po czułych pożegnaniach z Fon, Christinne, Sky'em i Victorem, zszedłem sunącą stromo w dół drogą. Przez chwilę pomyślałem sobie, że fajnie byłoby tędy zjechać zimą na nartach. Tyle tylko, że dawno nie jeździłem na nartach. Poza tym, większość Tajów nie ma pojęcia co to zima. Nie mówiąc już o wiośnie, lecie czy jesieni. W tej części świata jedyne pory, które się rozróżnia to sucha, deszczowa i obiadowa. Na superhighway'u łączącym Chiang Mai z Bangkokiem, stałem w jednym miejscu chyba z 3 godziny. Pomimo czterech pasów i dużego ruchu, wszyscy, którzy się zatrzymali,wjeżdżali do miasta. Nikt nie chciał mnie zabrać nawet do następnego zjazdu.

 

Super highway numer 1 byłby na prawdę super gdyby omijał miasta.

 

Jeden ze starszych panów, który zjechał na pobocze, otworzył szybę i zapytał skąd jestem. Po usłyszeniu odpowiedzi, że z Polski, powiedział, żebym sobie poszedł na autobus i odjechał. Nie powiem - trochę mnie to zakłopotało. W jeszcze większą konsternację wprawiło mnie to, że pan wrócił po kwadransie i zaoferował, że jednak podwiezie mnie ten kawałek. Może pojechał do sklepu z mapami zapytać się gdzie jest Polska..... Niestety, podobnie jak inni kierowcy, zjechał do miasta. Znowu musiałem poczekać kilkanaście minut. Zatrzymała się para jadąca na lotnisko. Kierowca, stwierdził jednak, że wywiezie mnie znacznie dalej - poza rogatki. Kiedy wyskakiwałem z samochodu, dostałem butelkę wody i bardzo entuzjastyczne życzenia na drogę wypowiedziane w taki sposób jakby autostopowy dojazd do Mae Sot był porównywalny z autostopową misją na Marsa. 

 

Za wylotem, nie musiałem już długo czekać. O ile, w Chiang Mai, wydawało mi się, że autostop w Tajlandii nie jest jednak taki łatwy, o tyle już poza miastem, praktycznie od razu zatrzymał się stary Nissan pickup z trzema młodymi facetami, którzy podwieźli mnie do Lamphun. Tam, stojąc na rozwidleniu dróg, zaraz za światłami, znów, praktycznie od razu, zatrzymał się kolejny, nowszy pickup z rodziną siedzącą w środku. Na pacę, przetoczyłem się kolejne kilkadziesiąt kilometrów do Lampang, gdzie napotkałem malutką powódź, która powstała po króciutkim, ale dość obfitym deszczu. Łapanie za światłami w wodzie po kostki nie wchodziło w grę. Musiałem odejść kawałek albo..... wejść na pas zieleni między jezdniami. Trochę nie po tej stronie, ale dzięki temu, nie miałem problemu z wdrapywaniem się na pakę kolejnego pickupa.

 

Powodzi się w Tajlandii od czasu do czasu.

 

Tym razem, kierowca jechał do Bangkoku. Zastanawiałem się przez chwilę czy nie ściąć sobie od razu drogi konkretnie na południe - do stolicy. Sęk w tym, że w Mae Sot, czekał na mnie już Freddie. Kierowca podrzucił mnie do Tak i po upewnieniu się, czy chcę zostać w stolicy prowincji czy odbić w stronę Birmy, odstawił mnie na właściwe skrzyżowanie. Dalszy autostop był już pestką. Tym razem, zatrzymałem kolorową ciężarówkę. Patrząc na niektóre autobusy, tuk-tuki, puszkobusy (songthaewy), gołym okiem widać, że Tajowie mają w sobie coś z Hindusów. W sumie, Azja Południowo-Wschodnia to taki południowy, dalekowschodni i trochę Pacyficzny misz-masz.

 

Pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy po przyjeździe do ciemnego już Mae Sot był ogromny meczet zbudowany niedaleko chińskiej świątyni. Zanim skontaktowałem się z Freddiem, znalazłem knajpkę, w której za 30 bahtów (3 zł.), dostałem wielką porcję smażonego ryżu. Przy okazji, na zapleczu, mogłem zrobić sobie też tatuaż. Kolejny przykład misz-maszu pomiędzy Azją Południową a Dalekim Wschodem - multibiznes. Nie zdziwiłbym się gdyby oprócz jedzenia i malowania rozmaitych części ciała, właściciel oferował również pranie pojazdów, mycie ubrań i jednodniowe wycieczki na księżyc.

 

Wiekszość osób w Mae Sot to birmańska mniejszość muzułmańska.

 

Freddie, pracujący dla organizacji VSO (Volunteering Overseas) , swój 6-miesięczny kontrakt w Tajlandii spędza na obsłudze systemu komputerowego w ośrodku dla uchodźców z Birmy. Na noc, schodzi do swojego drewnianego domku zbudowanego na palach, który w odróżnieniu od wielu innych tego typu konstrukcji w tej części świata, posiada zabudowaną łazienkę z podgrzewanym prysznicem, kuchnię i router z superszybkim wifi. Podobnie jak ja, Freddie lubi podróżować i jeść. A, że mamy podobne gusta, na śniadanie, zostałem zabrany do muzułmańskiej knajpki, gdzie pierwszy raz od kilku miesięcy dostałem chleb - prawdziwy, wypiekany na miejscu chleb typu naan. Do tego samego miejsca wróciłem w porze drugiego śniadania. Niestety, jakby się mogło wydawać, bardzo tani "chleb powszedni" (15 bahtów za kilka kawałków ciepłego naanu i dobrze przyprawionego curry), okazał się być towarem nie takim powszednim, a wręcz luksusowym. Muzułmanie w Mae Sot, naan, ciapati i roti pieką i spożywają na potęgę. tyle, że można go dostać niestety jedynie pomiędzy 6 a 9 rano. Przez kolejne dni, z Freddiem widziałem się jedynie rano i wieczorem.
 

Życie "o chlebie i wodzie", może czasem oznaczać bardzo luksusowy styl życia.

 

Podczas dnia, miałem jednak inne towarzystwo w postaci imigrantów i uchodźców z Birmy, dzięki którym, skupiające na malutkiej powierzchni żyjących obok siebie przedstawicieli wielu różnych kultur, Mae Sot, okazało się być moim ulubionym miejscem w Krainie Uśmiechów. Gdzie indziej, obok południowoazjatyckiej świątyni, stoi świątynia chińska i meczet? Gdzie indziej, ulice zdobią nie tylko kolorowe kokardki, ale do tego tradycyjny makijaż birmańskich kobiet i mężczyzn? Gdzie indziej, widząc białego przechodnia, nikt nie krzyczy "falang"? Nie to, żebym miał coś przeciwko podejściu Tajów do obcokrajowców, ale słowo "falang" czasem brzmi dla mnie nieco jak "nigga". Po prostu, mimo braku złych intencji, nadal podkreśla ono odmienność a po dłuższym czasie w Azji, przychodzi czasem ochota by zniknąć choć na chwilę w tłumie. Mae Sot, mimo, że małe rozmiarowo, z pewnością jest tego typu miejscem.

 

W Mae Sot, nawet jakby założyć piuropusz wodza i lateksową mini-spódniczkę Jolanty R., możnaby wmieszać się w tłum.


O dziwo, większość uciekinierów doskonale mówi po angielsku. O dziwo też, większość z nich jest w Mae Sot nielegalnie. Pierwszego dnia poznałem Ismaila - byłego więźnia politycznego, obecnie przebywającego w Królestwie Uśmiechów na naciąganych prawach uchodźcy (pracuje za 100 dolarów miesięcznie i przeważnie nie mieszka w obozie), który w towarzystwie swojego wnuczka oprowadził mnie po miasteczku. Szukając organizacji zajmującej się pomocą więźniom politycznym (AAPP), na straganach zajmujących całe centrum Mae Sot, udało mi się kupić nowy sarong.

 

Praktycznie całe centrum Mae Sot to jeden wielki targ.

 

Stary, zostawiłem niestety u Fon, w Chiang Mai. Z kolei, Ismail, rozglądał się za jakimś używanym rowerem za rozsądną cenę. Po kilku godzinach poszukiwań, znalezieniu organizacji i długiej rozmowie z jedną z jej pracownic, która opowiedziała mi o dawnej i obecnej sytuacji aresztowanych podczas licznych rewolucji w Birmie, udało nam się dostać mało używany jednoślad w najbardziej rozsądnej cenie - zero bahtów.

 

Ismailowi udało się dostać za darmo prawie nowy rower.

 

Usłyszałem też w jaki sposób przekracza się tutaj granicę - nie mogło mi się to pomieścić w głowie. Chyba cały czas mam klapki na oczach, które sprawiają, że zwykły czerwony "dzienniczek ucznia" z orzełkiem w koronie na okładcę wydaje mi się być rzeczą nieodzowną podczas podróżowania a nie zwykłym mini-albumem na kolorowe pieczątki i naklejki.

 

 

 

 

Musiałem podjechać na przejście i na własne oczy zobaczyć tragiczne i groteskowe zarazem sceny. Życie obywateli Birmy nie należy do najmilszych. W Tajlandii, również nie czeka na nich spełnienie Asian Dream. Z drugiej strony, przynajmniej mają zajęcie i szanse na jako takie utrzymanie rodzin. Niektórym, dzięki pomocy organizacji międzynarodowych, udaje się nawet wybić spoza tłumu. Legalnie, z jednego kraju do drugiego przechodzi się przez Most Przyjaźni. Mimo, że może on spokojnie wytrzymać nacisk kilkudziesięciu ton, nie daje mu się na codzień możliwości pokazania pełnych jego możliwości. Większość osób wybiera drogę na skróty - w przeładowanej, kursującej zaraz obok liczących bahty i kyaty strażników łodzi.

 

Zawsze chciałem zostać celnikiem. Tyle, że liczenie by mi tak dobrze jak niektórym nie wychodziło - zbyt kiepski byłem z matematyki.

 

Zasada jest prosta: 20 bahtów dla birmańskiego celnika, 20 bahtów za łódkę, głowa w dół i przejście na stronę tajską. W przypadku przyłapania nielegalnego imigranta grozi mu albo deportacja, tydzień przymusowych wakacji w domu i powrót łódką za 40 bahtów łącznie, albo 300 bahtów (30zł. łapówki). Dzięki temu, Mae Sot jest jednym z ulubionych miejscem pracy dla tajskich funkcjonariuszy służby celnej. Samo miasto jest również swojego rodzaju kotem syjamskim. Z jednej strony, wjazd do Tajlandii bez paszportu jest surowo zabroniony. Z drugiej, kraj ten, potrzebuje taniej siły roboczej, która za 100 dolarów miesięcznie podejmie się każdego, nawet najbardziej niebezpiecznego czy brudnego zadania. Może dlatego, sama granica jako tako strzeżona jest jedynie po stronie birmańskiej. Po stronie tajskiej, zamiast strzeżenia, stawia się na strzyżenie..... trawy. Za to, na wszystkich drogach wylotowych z miasteczka ustawione są celne i policyjne checkpointy, na których funkcjonariusze sprawdzają paszporty wszystkich osób znajdujących się w autobusach i wyrywkowo zatrzymanych pojazdach prywatnych.

 

Zakupy na bezcłówcę. Zasady jak w koszykówcę - nogi na ziemi, ręce za linią - nie ma outu. Jest out? 20 bahtów i nie ma outu.

 

Przez kilka dni w Mae Sot, czułem jakbym znalazł się w Azji w pigułcę. Tutaj, zwykła szarość nabiera kilkusetbitowej głębi kolorów, prostota jest tak skomplikowana, że aż niezrozumiała, ogromna bieda przeplata się z bogactwem, a chowający się przed słońcem w cieniu palmy kokosowej żebrak z amputowanymi po wybuchu miny lądowej nogami zagaduje i opowiada jaki jest szczęśliwy bo, mimo że śpi na ulicy, nie musi przymierać głodem.

 


 

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Opinie
Igor MatuszewskiIgor Matuszewski Chce skutecznie kontrolować, czy jedynie więcej zarabiać? Radny Piotr Kucharski może to robić i nie trzeba do tego pełnić żadnej funkcji. Można być zwyczajnym radnym, ale może to też robić każdy obywatel. Takie prawo daje ustawa o dostępie do informacji publicznej. Więc pisanie o jakiejś próbie blokowania czegoś jest dość śmieszne i przypomina próbę udowodnienia, że ziemia jednak jest płaska. Jak widać za 350 złotych miesięcznie można wywołać burzę w szklance wody. Jednymi z najbardziej istotnych uprawnień, jakie posiadają radni samorządowi są możliwości sprawowania kontroli nad działalnością miasta lub powiatu. Można je realizować za pomocą organu ustawowego, jakim jest komisja rewizyjna w danym samorządzie, ale także indywidualnie. Co ciekawe zmiany w ustawodawstwie wprowadzone przez PiS dają większe uprawnienia kontrolne radnym indywidualnie, niże wtedy, kiedy działają oni w formie komisji. Każdy radny ma prawo wstępu niemalże wszędzie oraz żądania wszelkich dokumentów związanych z realizacją zadań nałożonych ustawami. Co ważne (bo część urzędników próbuje to robić) jedyne ograniczenia muszą wynikać bezpośrednio z ustawy. W tomaszowskiej Radzie Miejskiej funkcję przewodniczącego Komisji Rewizyjnej pełni Piotr Kucharski. Okazuje się jednak, że inni członkowie tego gremium mają go dosyć i zamierzają odwołać. Czy chodzi o to, że jak sam twierdzi, jest niewygodny dla Prezydenta? Czy tylko o 350 złotych diety więcej. Radny już w poprzedniej kadencji dał się poznać, jako główny samorządowy śledczy. Badał nawet kaloryczność węgla w spółce ZGC. Usilnie poszukiwał nieprawidłowości w TTBS, a następnie próbował załatwiać mieszkania dla własnych kłopotliwych lokatorów. Analiza aktywności radnego z ubiegłej kadencji pokazuje dużą liczbę interpelacji i małą liczbę konkretnych i merytorycznych wniosków.
Reklama
Reklama
Walentynkowe Ale Kino Walentynkowe Ale Kino Tuż przed walentynkami Miejskie Centrum Kultury w Tomaszowie Mazowieckim zaprasza do sali kinowej Kitka w MCK Tkacz na czarną komedię "Tylko kochankowie przeżyją". Będzie romantycznie, ale i trochę strasznie, bo tytułowi kochankowie, to... para wampirów. Projekcja odbędzie się 12 lutego o godz. 18. Bohaterowie „Tylko kochankowie przeżyją” to wampiry zmęczone setkami lat życia i zdegustowane tym, jak rozwinął się świat. Nie są jednak typowymi przedstawicielami swojego wymierającego gatunku: wprawdzie żywią się krwią i preferują mrok nocy, ale najważniejsza jest dla nich sztuka, literatura, muzyka – i trwająca od wieków miłość. To wyrafinowani smakosze życia, wytworni dandysi zatopieni w XXI wieku, wciąż pamiętający jednak intensywność romantyzmu.Adam (Hiddleston) jest unikającym rozgłosu i słonecznego światła undergroundowym muzykiem, skrzyżowaniem Syda Barreta i Davida Bowiego z Hamletem. Mieszka w odludnej części Detroit, kolekcjonuje gitary, słucha winyli i tworzy elektroniczną muzykę końca świata. Melancholijną samotność rozjaśnia długo oczekiwany przyjazd jego ukochanej, Ewy (Swinton). Razem jeżdżą nocami po wyludnionym Detroit w hipnotycznym rytmie muzyki, celebrując każdą spędzaną razem chwilę. Jednak spokojne życie zakochanej pary zostanie wystawione na próbę, kiedy niezapowiedzianie dołączy do nich nieobliczalna i wygłodniała siostra Ewy – Ava (Wasikowska).Film Jima Jarmuscha to pytanie o nieśmiertelność, o siłę uczucia i moc obietnic w obliczu nieskończenie płynącego czasu. Piękne, wysmakowane zdjęcia nocnych miast w połączeniu z atmosferą melancholii, mroczną muzyką Black Rebel Motorcycle Club, ale i charakterystycznym dla Jarmuscha wyrafinowanym, subtelnym humorem, dają w efekcie stylową, dekadencką perełkę. (Opis filmu za Gutek Film.)Bilety w cenie 10 zł jak zawsze można kupić w sekretariacie Miejskiego Centrum Kultury przy pl. Kościuszki 18 lub online przez serwis Biletyna.pl (https://biletyna.pl/film/Sala-Kinowa-KiTKA-Cykl-ALE-KINO-Tylko-kochankowie-przezyja/Tomaszow-Mazowiecki). Zapraszamy. Data rozpoczęcia wydarzenia: 12.02.2025
Reklama
Reklama
Skarpetki zdrowotne z przędzy bawełnianej ze srebrem Skarpetki zdrowotne z przędzy bawełnianej ze srebrem Skarpetki nieuciskające DEOMED Cotton Silver to komfortowe skarpetki zdrowotne wykonane z naturalnej przędzy bawełnianej z dodatkiem jonów srebra. Skarpety ze srebrem Deomed Cotton Silver mogą dzięki temu służyć jako naturalne wsparcie w profilaktyce i leczeniu różnych schorzeń stóp i nóg!DEOMED Cotton Silver to skarpety bezuciskowe, które posiadają duży udział naturalnych włókien bawełnianych najwyższej jakości. Są dzięki temu bardzo miękkie, przyjemne w dotyku i przewiewne.Skarpetki nieuciskające posiadają także dodatek specjalnych włókien PROLEN®Siltex z jonami srebra. Dzięki temu skarpetki Cotton Silver posiadają właściwości antybakteryjne oraz antygrzybicze. Skarpetki ze srebrem redukują nieprzyjemne zapachy – można korzystać z nich komfortowo przez cały dzień.Ze względu na specjalną konstrukcję oraz dodatek elastycznych włókien są to również skarpetki bezuciskowe i bezszwowe. Dobrze przylegają do nóg, ale nie powodują nadmiernego nacisku oraz otarć. Dzięki temu te skarpety nieuciskające rekomendowane są dla osób chorych na cukrzycę, jako profilaktyka stopy cukrzycowej. Nie zaburzają przepływu krwi, dlatego też zapewniają pełen komfort przy problemach z krążeniem w nogach oraz przy opuchnięciu stóp i nóg.Skarpetki DEOMED Cotton Silver są dostępne w wielu kolorach oraz rozmiarach do wyboru.Dzięki swoim właściwościom bawełniane skarpetki DEOMED Cotton Silver z dodatkiem jonów srebra to doskonały wybór dla wielu osób, dla których liczy się zdrowie i maksymalny komfort na co dzień.Z pełną ofertą możecie zapoznać się odwiedzając nasz punkt zaopatrzenia medycznegoTomaszów Mazowiecki ul. Słowackiego 4Oferujemy atrakcyjne rabaty dla stałych klientów Honorujemy Tomaszowską Kartę Seniora 
bezchmurnie

Temperatura: 0°C Miasto: Tomaszów Mazowiecki

Ciśnienie: 1015 hPa
Wiatr: 10 km/h

Reklama
Kto zostanie nowym dyrektorem lub dyrektorką w TCZ? Borowski definitywnie odchodzi Kto zostanie nowym dyrektorem lub dyrektorką w TCZ? Borowski definitywnie odchodzi Kolejna osoba odchodzi ze szpitala. Już czwarta. Tym razem jest to Konrad Borowski, dyrektor ds. pielęgniarstwa w Tomaszowskim Centrum Zdrowia. Złożył już wypowiedzenie i obecnie przebywa na urlopie. Jak sam twierdzi na chwilę obecną nie widzi możliwości współpracy zarówno z Prezesem szpitala, jak i Starostą Mariuszem Węgrzynowskim. Pojawia się więc wakat na kolejne stanowisko. Kto je zajmie. Od dłuższego czasu mówi się o tym, że Starosta na tę funkcję chce powołać bliską mu politycznie Ewę Kaczmarek zastępca Pielęgniarki Koordynującej Oddz. Chorób Wewnętrznych. Na liście nazwisk pojawia się też córka radnego Szczepana Goski, która zdaniem pracowników TCZ ma zostać umieszczona w roli odchodzącego Borowskiego lub osoby koordynującej tomaszowskie ratownictwo medyczne. Zapewne wkrótce dowiemy się czy pogłoski ze szpitalnych korytarzy się potwierdzą. W ten sposób pełnię odpowiedzialności nad szpitalem przejmuje "ośrodek decyzyjny" w postaci Mariusza Węgrzynowskiego oraz Adrian Witczak, którego w spółce reprezentuje prokurent Glimasiński. Otwarte zostaje pytanie: kto następny: dyrektor - główna księgowa Alina Jodłowska? Z całą pewnością zostaną dyrektorzy, którzy sami nie wiedzą co w spółce robią.Węgrzynowski pozbył się Prezesa, bo szukał ośrodka decyzyjnego Węgrzynowski pozbył się Prezesa, bo szukał ośrodka decyzyjnego Wczorajsza sesja Rady Powiatu Tomaszowskiego zawierała co prawda tylko jeden punkt merytoryczny, ale dyskusja (jeśli można ją tak nazwać) trwa ponad 3 godziny. Jak opisać, to co się działo, by oddzielić własne opinie od prezentacji zdarzeń? Jest to w moim przypadku niezwykle trudne ponieważ sam byłem aktywnym ich uczestnikiem. Dlatego czytelnicy będą mieli możliwość przeczytania dwóch tekstów. Jeden z subiektywną oceną, w formie felietonu, mojego autorstwa. Drugi współpracującej z portalem dziennikarki. Gotowi?
Córki partyjnych kolegów zawsze znajdą pracę w Starostwie Córki partyjnych kolegów zawsze znajdą pracę w Starostwie Od kilku lat głośno krytykowana jest polityka kadrowa Starosty Mariusza Węgrzynowskiego. Mówi się nawet, że przerost zatrudnienia sięga ok 100 osób przy równoczesnym niedoborze profesjonalnej kadry urzędniczej wyspecjalizowanej w zakresie budownictwa, geodezji, gospodarowania nieruchomościami itd. Piotr Kagankiewicz szacuje, że nadmierne wydatki sięgają nawet czterech milionów złotych. Kolejne umowy miały być podpisywane z początkiem tego roku, a więc kolejne setki tysięcy złotych. Zatrudnienie znajdują członkowie rodzin polityków PiS. Dla przykładu do Wydziału Promocji trafiła córka wójta gminy Będków, Dariusza Misztala, podobnie jak Mariusz Węgrzynowski działacza PiS oraz bliskiej osoby Antoniego Macierewicza. Wójt w ubiegłej kadencji zatrudniał z kolei radnych przyjaznych Staroście. Informacja o tym, co robi konkretnie dany pracownik, okazała się być najbardziej strzeżoną przez wójta tajemnicą. Promocja pęka w szwach. Pracuje w niej kilka osób więcej niż 10 lat temu. Czy jakieś efekty działania można uznać za spektakularne? Chyba tak. Należą do nich niespotykane nigdzie indziej zakupy dewocjonaliówUmorzenie w sprawie Misiewicza bez poważnych zastrzeżeń. W tle prezydent Tomaszowa i jego małżonka Umorzenie w sprawie Misiewicza bez poważnych zastrzeżeń. W tle prezydent Tomaszowa i jego małżonka Prokuratura Okręgowa w Piotrkowie w 2016 roku wszczęła śledztwo w sprawie Bartłomieja Misiewicza, byłego rzecznika Ministerstwa Obrony Narodowej i szefa gabinetu politycznego szefa MON Antoniego Macierewicza. Sprawa dotyczyła tego, że 30 sierpnia tamtego roku w bełchatowskim starostwie podopieczny Antoniego Macierewicza miał obiecywać dobrze płatną pracę powiatowym radnym Platformy Obywatelskiej, w zamian za ich poparcie w głosowaniu nad powołaniem wicestarosty bełchatowskiego.
Reklama
Reklama
Reklama
Napisz do nas
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama