Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
poniedziałek, 23 grudnia 2024 11:20
Reklama
Reklama

Tajlandia (Chiang Rai, Chiang Mai) - krejzolskie budowle i sposoby na darmowe jedzenie

Zainteresowanie rzeczami na literę "M" przeszło mi w drodze powrotnej do Chiang Rai. Na turystycznej mapce okolic tego, w miarę nowoczesnego, biorąc pod uwagę jego rozmiary, miasteczka, znalazłem kilka wodospadów, eko-plantacji, wiosek plemiennych i świątyń. Zmiana z "M" na "W" byłaby, jednak, zbyt drastyczna. Tym bardziej, że wodospadów się ostatnimi czasy naoglądałem i, przez najbliższe kilka tygodni, z pewnością żaden nie zrobi na mnie większego wrażenia niż woda płynąca z odkręconego kranu. Kontaktów z rolnictwem, po uganianiu się za głupimi kwiatkami przez bezkresne pola ryżowe i rzęsisty deszcz również miałem dosyć. Zdecydowałem się więc na odwiedzenie wioski plemienia Karen - jednej z rzekomych perełek niegdysiejszego Królestwa Lanna.

 

Kiedy dojechałem na miejsce, zastała mnie mało przyjemna i niecodzienna niespodzianka. Wiedziałem, że turystyka w Tajlandii jest bardzo ważną gałęzią przemysłu, ale że po przejechaniu kilku szutrowych dróżek znajdę się w miejscu przypominającym hotelowe lobby? Usiadłem na wygodnej kanapcę, próbując ogarnąć co się wokół mnie dzieje. Teoretycznie, powinienem być we wsi zamieszkałej przez plemie, którego kobiety znane są z dekorowania długich, łabędzich szyi złotymi obręczami.

 

Praktycznie, u bram wioski, zamiast totemu zastałem kawiarnię i kasę biletową. Nawet nie wiem ile kosztował wstęp do środka, ale zwiałem stamtąd jak najszybciej przekonany, że jakbym chciał obejrzeć sobie show to rozejrzałbym się za jakimś teatrem, lodowiskiem, czy..... poleconym mi przez znajomego w Sajgonie ping-pongiem ;-).

 

Zostały zatem świątynie. Zaintrygowała mnie szczególnie ta, która najprawdopodobniej, wkrótcę stanie się symbolem Chiang Rai. Wkrótcę ponieważ od 1997 roku, ponad 60-osobowa ekipa artystów, rzeźbiarzy, budowniczych, złotych rączek i tych, którzy chcą po prostu się przysłużyc dla dobra ogólnego, nadal pracuje nad jej ukończeniem. Ostatecznego terminu oddania obiektu do użytku nie ma. Biała Świątynia jest, jednak wyjątkowa w swojej wyjątkowości.

 

Wat Rong Khun - na pierwszy rzut oka nieco kiczowaty, ale...

 

To upust masochistyczno-hedonistycznej fantazji tajskiego artysty Ajarna Chalermchaia, który znudzony monotonią i staromodnością tajskiej sztuki, za cel życia, postawił sobie wybudowanie buddyjskiego pomnika przełomu XX i XXI wieku. Efekt, na pierwszy robi wrażenie kiczowatego, jakby odlanego z gipsu budynku skonstruowanego na zasadzie "tu przyklej, tam doklej". Po bliższym kontakcie, jednak, uderza już obrazoburczością. Dalej, w miarę przyglądania się poszczególnym elementom, stopniowo zaczyna zachwycać pomysłowością, bogactwem detali, symboliką, temperamentem i odwagą artysty.

 

... U nas diabeł kusił odrdzewiaczem. W Chiang Rai, jest on nieco bardziej wyrozumiały.

 

Co robi butelka whisky przyklejona do czerwonej głowy symbolicznego, wodzącego na pokuszenie demona? Dlaczego w elewacji głównego budynku brakuje tradycyjnych złotych akcentów? Zamiast tego, to właśnie bogato zdobione toalety pomalowane są na ten królewski kolor. Powolne wejście do samego ubosotu (głównej sali modlitw) wiodące przez las gipsowych rąk cierpiętników próbujących wydostać się z piekieł ma wywołać katharsis - tak potrzebny do oświecenia. Nie byłoby Nirvany bez walki, którą artysta obrazuje przy pomocy.... kreskówkowych postaci zmagających się z machinami i potworami gdzieś w kosmosie. Takie rysunki znajdują się właśnie w głównej sali modlitewnej naprzeciw spokojnie medytującego, klasycznego już, posągu Buddy.

 

Droga do Nirvany?

 

Niezależnie od tego czy ostateczne wrażenie przechyla się bardziej w stronę kiczowatości , profanacji czy zachwytu, dla większości mieszkańców Chiang Rai, Wat Rong Khun, stanowi powód do dumy. Wyjątkowości Białej Świątyni, dopełnia jeden szczegół - brak mnichów. Być może, spowodowane jest to właśnie faktem, że świątynia nie została jeszcze ukończona. Być może, misterne prace Chalermchaia pozostawią po sobie jedynie pomnik i pamiątkę cierpień poniesionych podczas dążenia do jego osobistej Nirvany. Być może, po prostu brakuje chętnych techno-mnichów, którzy widzieliby jakiekolwiek powiązanie pomiędzy Buddą a Batmanem.

 

Wstęp do Wat Rong Khun jest darmowy, ale.... trzeba minąć piekło.

 

Po wizycie w Wat Rong Khun miałem jeszcze trochę czasu by zdać motor. W końcu 24 godziny to 24 godziny. Dodać do tego kwadrans akademicki, albo ze trzy i zawsze można jakoś usprawiedliwić spóźnienie - np. tym, że wszyscy pod prąd jechali. Na śniadanie udałem się na targ. Bogactwo produktów mnie po prostu przytłoczyło. Nie mogłem się zdecydować na co mam ochotę. Do tego jak tu spokojnie, w takim tłumie wybrać najlepsze i najświeższe spośród egzotycznie wyglądających i jeszcze lepiej smakujących owoców? Jak tu wybrać tę właściwą babuszkę? Po degustacji liczi i bananów z kilkunastu straganów, nie byłem już głodny.

 

Sposób na darmowe jedzenie w Tajlandii nr 1 - spacer po targu i degustacja pojedynczych produktów.

 

Z drugiej strony, nie wypada wychodzić z targu z pustymi rękoma. Za zawrotną kwotę 15 bahtów (1.5 zł), zrobiłem więc zapasy na dalszą drogę w postaci prawie kilograma gumijagód (mangostanów) i kilku sapodilli. Trzy razy niższa cena spowodowana była niewyczuwalną w smaku wczorajszością owoców. I nic to, że kupował je falang - podobnie jak na innych straganach, i tutaj była metka zobowiązująca do traktowania Tajów i obcokrajowców na równi.

 

Prowiant na drogę - gumijagody (mangostany) i krzyżówki kiwi z kartoflem (sapodille)

 

[eklama]

 

 

 

Nie byłoby też śniadania bez kawy. Wśród wielu lokali, moją uwagę przyciągnął widoczny przez szybę starszy pan siedzący nad laptopem z wielkim napisem "Free tourist information". Po krótkiej rozmowie na różne tematy, pan zapytał czy nie chcę zostać w Chiang Rai i zająć się pracą w jednej ze szkół średnich. Pomyślałem - "dobre pieniądze w stosunku do cen, wszystko jest pod ręką - tak, Tajlandia mogłaby być moim domem". Nie potrafiłem, jednak dać natychmiastowej odpowiedzi. Mój rozmówca wręczył mi swoją wizytówkę, oraz numer telefonu swojej koleżanki zajmującej się lokalnym działem edukacji na wypadek jakbym się namyślił.


Z kontaktów nie skorzystałem. Nie to, że mi się w Chiang Rai nie podobało. Przeciwnie - byłem zachwycony, ale kiedy po oddaniu skuterka kierowałem się na główną drogę, przypomniało mi się, że takie podniecenie towarzyszy mi zazwyczaj przez kilka pierwszych dni w nowym kraju. Później przychodzą myśli typu "jeszcze tu wrócę", zupełnie przyćmione kolejnym zachwytem związanym w znalezieniu się w nowym świecie i nowej rzeczywistości.

 

Przez pierwsze dni w nowym kraju, prawie zawsze jestem na lekkim haju.

 

 

W odróżnieniu od mojego pierwszego dnia w Krainie Uśmiechów, tym razem, nie musiałem długo czekać na stopa. Od razu, zatrzymał się stary Nissan. Kierowca, który wielokrotnie podkreślał ekologiczne metody uprawy swoich ananasów, zaprosił mnie do środka. Po dwudziestu minutach jazdy, podczas której bardzo starał się mówić po angielsku i, wręcz przepraszał za mało wydajną klimatyzację (co akurat dla mnie było sporym plusem), zanim odbił w lewo, dał mi jeden ze swoich produktów rolnych do spróbowania.

 

Po krótkiej przerwie na drugie śniadanie, które było słodsze niż dostępne u nas, zapuszkowane i słodzone produkty, poszedłem za skrzyżowanie. Tam, długi czas nie mogłem nikogo zatrzymać. W końcu, kilku Tajów zapytało się co robię. Powiedziałem, że próbuję dostać się do Chiang Mai. Panowie byli tak mili, że zatrzymali dla mnie niebieskiego Songthaewa - muła w świecie motoryzacji, czyli kolorowego busa przypominającego skrzyżowanie tuk-tuka z pickupem. Na laotańskie hasło "bor mi ngen", kierowca popatrzył się przez chwilę, zapytał czy żartuję i zaprosił do środka.

 

Godzinę później byliśmy na terminalu w jakimś małym miasteczku, którego nie było na mojej mapie. Zostałem przekazany kolejnemu kierowcy Songthaewa - tym razem żółtego jak Pszczółka Maja, rechoczącego jak Kermit Żaba, diesla. Z kilkoma podskokami na nielicznych wybojach nieco zakręconej ale świecącej nowością i czystością drogi, dojechaliśmy do Chiang Mai.

 

 

Muł to mieszanka konia z osłem. Songthaew to taki mechaniczny muł.



Znów zaburczało mi w żołądku. Znów, dochodząc do budek z szybkim jedzeniem, nie wiedziałem na co się zdecydować. Podobnie jak podczas porannej wizyty na targu, próbując po trochu wszystkiego co nie było zupką od ulicznych kramikarzy, zafundowałem sobie darmowe śniadanie. Na deser, chciałem kupić kilka pomarańczy. Przypomniało mi się, że od kilku miesięcy, albo ich w ogóle nie widziałem, albo moja uwaga skupiona była głównie na bardziej kolorowych owocach o ciekawszych kształtach i kolorach innych niż zielony. Przez chwilę żałowałem, że nie zabrałem ze sobą choć jednej z 5-kilogramowych skrzynek, które dostałem z okazji Chińskiego Nowego Roku.

 

Przechodząc obok pani sprzedającej pomarańcze, zapytałem się o cenę. "One nie są na sprzedaż", usłyszałem. Zrobiłem krok i w połowie drugiego zrobiłem zwrot o 180 stopni. "To w takim razie, mogę prosić ze cztery?". Podziękowałem kramikarce za wręczone mi owoce. Skoro coś nie jest na sprzedaż a wystawione jest na straganie, to musi być za darmo! Znów robiąc krok do przodu zawróciłem i zapytałem z jakiej okazji pani się w tym miejscu wystawiła. "Ja sok sprzedaję" - i wszystko jasne. Może po prostu samych pomarańczy nie dało się nabić na dobrze ukrytą kasę fiskalną?

 

Skontaktowałem się z Fon z couchsurfingu. Nie mogłem trafić na lepszego hosta. Ta 27-letnia, drobna Tajka, komicznie wyglądająca za kierownicą swojej małej ciężarówki (Isuzu D-Max), nie tylko, wspólnie z rodzicami prowadzi stylową restaurację, ale jeszcze pierwszego wieczoru zaprosiła mnie na wesele. I choć najciekawsza kulturowo część zaślubin w Tajlandii odbywa się rano, a wieczorna impreza prawie niczym się nie różni od naszych polskich wesel, dla mnie, najistotniejszy w tym momencie był bufet.

 

Sposób na darmowe jedzenie w Tajlandii nr 2: ubrać się przyzwoicie i sprawdzić czy w którymś z pięciogwiazdkowych hoteli nie ma przyjęcia weselnego z bufetem. Nie ma listy gości.

 

Sam dom Fon okazał się być tak ciekawym miejscem, że nie miałem specjalnej ochoty na zwiedzanie ponad 700-letniego Chiang Mai, którego ścisłe centrum świetnie komponuje się ze średniowieczną fosą, murami obronnymi i zabytkowymi świątyniami. Trzeba przyznać, że tajscy architekci przestrzenni mają dobrą wyobraźnię. Niestety, patrząc na ogromne zwoje kabli zostawionych, jakby "na potem", odnosi się wrażenie, że elektrycy psują ich utopijne wizje. Do tego, ani mnie, ani Sky'owi z Korei, ani Victorowi z Meksyku, w żadnej z kilkudziesięciu ustawionych obok siebie wypożyczalni nikt nie chciał wypożyczyć bez zostawiania paszportu w depozycie chociażby roweru.

 

Mała Fon w małej ciężarówcę.

 

Dom Fon to będący w ciągłej budowie efekt pracy jej ojca, który pierwszy biznes założył w okolicach Bangkoku. Nie spodobało się to jednak lokalnej mafii, która w ramach dyplomatycznego porozumienia, wysłała w jego stronę kilka kulek z M-16. Obecne miejsce to zdecydowanie więcej niż cztery ściany. To malowniczo położony labirynt ścian i przejść, które żyją. Eleganckie, ciemne drewno, idealnie komponuje się z różanymi motywami na balustradach, witrażowymi oknami i manekinami ubranymi w tajskie suknie. Nie raz, na sam nie wiem ilu kondygnacjach tego ulokowanego na zboczu góry budynku, przyszło mi się zgubić. Ciemną nocą, w orientacji przestrzennej pomagał mi szum wodospadu, na który rozciąga się widok z położonego kilkanaście metrów nad ziemią, parterowego tarasu restauracji. Czasem dochodził do tego słodki, jakże seksowny mruk pełnej restauracyjnej lodówki.

 

Kolejny krejzolski budynek - tym razem słowo "kicz" nie przeszło mi ani razu przez głowę.

 

Dzięki branży, w której siedzi Fon, kolejne dni upłynęły mi na degustacji tajskich potraw. Wyjątkiem była urodzinowa impreza z pływaniem w basenie, nocna szwędaczka po mieście i wizyta w gorących źródłach, które same w sobie zupełnie mnie rozczarowały. Możliwość ugotowania jajek w starannie ogrodzonym stawie, w którym stale gotuje się i paruje woda, oraz popływanie sobie, a raczej, pomoczenie pośladków w mętnym od siarki, malutkim baseniku kosztuje 90 bahtów (9 zł). W porównaniu z kąpielą na jednym ze stopni wodospadu w okolicy domu Fon, wydało mi się to stratą czasu i pieniędzy. No, ale cóż..... byłem, zobaczyłem, jajka zjadłem i brzuch zapełniłem.

 

Gorące źródła w pobliżu Chiang Mai. Wstęp 9 zł. Główna atrakcja - jak dla mnie gotowanie jajek. 

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Opinie
Rząd nie dostrzega systemowej luki - a mógłby zyskać ponad miliard złotych z podatków i uchronić Polaków przed szeregiem zagrożeń. Teraz tracą wszyscy - państwo i konsumenci – alarmuje WEI w nowym raporcie Rząd planuje na 2025 rok rekordowy deficyt w finansach publicznych. Szukając dodatkowych źródeł i oszczędności, władze ignorują zjawisko, o którym od kilku lat alarmują eksperci – szarą strefę na rynku kasyn online. Tylko w zeszłym roku obrót na nielegalnych witrynach hazardowych oferujących kasyna online wyniósł prawie 26 mld zł, pieniądze Polaków trafiły do firm zarejestrowanych w rajach podatkowych, m.in. Curacao oraz na Malcie – podaje WEI w raporcie.Data dodania artykułu: 16.12.2024 13:47 Ruszyło głosowanie na Samochodową Premierę Roku OTOMOTO. Wybierz faworyta i wygraj 20 000 zł W ramach konkursu TYTANI OTOMOTO 2024/2025 pojawia się nowa kategoria - Samochodowa Premiera Roku OTOMOTO. To jedyna kategoria, w której zwycięzcę wybiorą fani motoryzacji w otwartym plebiscycie. Za udział w głosowaniu mogą zdobyć nagrodę w wysokości 20 tysięcy złotych. Głos można oddać do końca stycznia 2025 r. za pośrednictwem strony konkursowej w serwisie OTOMOTO News.Data dodania artykułu: 16.12.2024 13:19 Od 30 lat na straży bezpieczeństwa oszczędności Polaków 14 grudnia 1994 roku Sejm RP zdecydował o powstaniu Bankowego Funduszu Gwarancyjnego (BFG) – instytucji, która stoi na straży bezpieczeństwa oszczędności Polaków. Od początku działania BFG jest gotowy, by – jeśli zajdzie taka konieczność – wypłacić klientom banku lub spółdzielczej kasy oszczędnościowo-kredytowej środki do ustawowego limitu gwarancji, który od 2010 roku wynosi równowartość w złotych 100 tys. euro.Data dodania artykułu: 16.12.2024 11:54
Reklama
Reklama
Sztuka – Sport – Olimpiada Na wystawie zatytułowanej „Sztuka – Sport – Olimpiada”, prezentowane są obrazy oraz sylwetki tomaszowskich olimpijczyków którzy reprezentowali nasze miasto, a tym samym nasz kraj, na olimpijskich stadionach, w różnych dyscyplinach sportowych. Tematyka sportu została przedstawiona w malarstwie, nurcie pop artu. Na płótnach przedstawione są różne dyscypliny lekkoatletyki i nie tylko. Prezentujemy dzieła Niny Habdas (1942–2003), łódzkiej malarki i graficzki, Wiesława Garbolińskiego (1927–2014), Andrzeja Szonerta (1938–1993) i Benona Liberskiego (1926–1983). Płótna powstały w latach siedemdziesiątych XX wieku, podczas Pleneru Olimpijskiego zorganizowanego w Spale koło Tomaszowa Mazowieckiego. Prezentowane obrazy zostały przekazane w darze tomaszowskiemu Muzeum w latach 70. XX wieku przez Wydział Kultury i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego w Łodzi. Wystawę uzupełniają informacje o Tomaszowskich Olimpijczykach, pamiątki Stanisławy Pietruszczak z XII Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Innsbrucku (1976) oraz znaczki poczty japońskiej wydane z okazji XVIII Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Nagano (1998), podarowane Muzeum przez Pawła Abratkiewicza. Wystawa przypomina nam o pięknej tradycji umacniania więzi pomiędzy ideą sportu olimpijskiego a twórczością artystyczną, która może kształtować humanistyczne wartości sportu i kreować jego wizerunek w społeczeństwie. Zapraszamy do zwiedzania wystawy w dniach 1 sierpnia – 27 października 2024 r., w godzinach otwarcia Muzeum: od wtorku do piątku od godz. 9.00 do 16.00, w soboty i niedziele od godz. 10.00 do 16.00 (w poniedziałek nieczynne). Data rozpoczęcia wydarzenia: 01.08.2024
Helios zaprasza na Maraton Sylwestrowy  Jak co roku kino Helios zaprasza na nietuzinkowego sylwestra w filmowych klimatach. Tym razem oprócz gwiazd kina, będą nas bawić również giganci muzyki. W zależności od zestawu na który się zdecydujemy, na wielkim ekranie zobaczymy Nicole Kidman, Antonio Banderas’a, a potem jeszcze Celeste Dalla Porta i Gary’ego Oldman’a lub Robbie’go Williams’a we własnej osobie oraz Boba Dylana, zagranego przez Timothée Chalamet’aW zestawie pierwszym, na początek w doskonały nastrój wprowadzi nas ROBBIE WILLIAMS, czyli prawdziwa „sceniczna małpa”. Ten film to porywający, niebanalny portret zwykłego brytyjskiego chłopaka, który podbił świat rozrywki najpierw w zespole Take That, a potem w karierze solowej. Po przerwie na powitanie Nowego Roku, jego miejsce zajmie Timothée Chalamet, który wcielił się w rolę wielkiego Boba Dylana! Gwarantujemy, że nie zabraknie doskonałej muzyki, wspaniałych emocji, zabawy i dobrego smaku, a to wszystko w niepowtarzalnej kinowej atmosferze. swoich pasażerów do ich domu…Z kolei w zmysłowym zestawie drugim gwarantujemy zabawę w towarzystwie zniewalająco pięknych kobiet i nie mniej przystojnych mężczyzn, ich nieposkromionych żądz i romansów. Na początek Nicole Kidman w filmie „BABYGIRL”, a po przerwie na noworoczny toast, również przedpremierowo film mistrza Paolo Sorrentino, „BOGINI PARTENOPE”. Będzie energetycznie, romantycznie, ale przede wszystkim bardzo zmysłowo... Wszystko to w niepowtarzalnej kinowej atmosferzeCałość dopełni skromny sylwestrowy poczęstunek przygotowany przez Puchatek obiady na dowóz oraz lampka szampana o północy.Bilety na Sylwestrową odsłonę cyklu Nocne Maratony Filmowe dostępne są na stronie: www.helios.pl, w kasach kin Helios w całej Polsce oraz w aplikacji mobilnej. Dokonując zakupu wcześniej, można wybrać najlepsze miejsca, a także – zaoszczędzić. Do zobaczenia na nocnych seansach!Data rozpoczęcia wydarzenia: 31.12.2024
Reklama
Reklama
Skarpetki zdrowotne z przędzy bawełnianej ze srebrem Skarpetki nieuciskające DEOMED Cotton Silver to komfortowe skarpetki zdrowotne wykonane z naturalnej przędzy bawełnianej z dodatkiem jonów srebra. Skarpety ze srebrem Deomed Cotton Silver mogą dzięki temu służyć jako naturalne wsparcie w profilaktyce i leczeniu różnych schorzeń stóp i nóg!DEOMED Cotton Silver to skarpety bezuciskowe, które posiadają duży udział naturalnych włókien bawełnianych najwyższej jakości. Są dzięki temu bardzo miękkie, przyjemne w dotyku i przewiewne.Skarpetki nieuciskające posiadają także dodatek specjalnych włókien PROLEN®Siltex z jonami srebra. Dzięki temu skarpetki Cotton Silver posiadają właściwości antybakteryjne oraz antygrzybicze. Skarpetki ze srebrem redukują nieprzyjemne zapachy – można korzystać z nich komfortowo przez cały dzień.Ze względu na specjalną konstrukcję oraz dodatek elastycznych włókien są to również skarpetki bezuciskowe i bezszwowe. Dobrze przylegają do nóg, ale nie powodują nadmiernego nacisku oraz otarć. Dzięki temu te skarpety nieuciskające rekomendowane są dla osób chorych na cukrzycę, jako profilaktyka stopy cukrzycowej. Nie zaburzają przepływu krwi, dlatego też zapewniają pełen komfort przy problemach z krążeniem w nogach oraz przy opuchnięciu stóp i nóg.Skarpetki DEOMED Cotton Silver są dostępne w wielu kolorach oraz rozmiarach do wyboru.Dzięki swoim właściwościom bawełniane skarpetki DEOMED Cotton Silver z dodatkiem jonów srebra to doskonały wybór dla wielu osób, dla których liczy się zdrowie i maksymalny komfort na co dzień.Z pełną ofertą możecie zapoznać się odwiedzając nasz punkt zaopatrzenia medycznegoTomaszów Mazowiecki ul. Słowackiego 4Oferujemy atrakcyjne rabaty dla stałych klientów Honorujemy Tomaszowską Kartę Seniora 
zachmurzenie duże

Temperatura: 3°C Miasto: Tomaszów Mazowiecki

Ciśnienie: 1007 hPa
Wiatr: 11 km/h

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Napisz do nas
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama