Pomysł nie wziął się jednak znikąd, stanowi implementację rozwiązań, wprowadzonych jakiś czas temu w Niemczech, które stawiane są za wzór działań, które do prowadziły do największego od czasu zjednoczenia spadku bezrobocia. Jego poziom według statystyk to 5,7%. Jak to osiągnięto? Zwolennicy wprowadzenia niemieckiego wzorca twierdzą, że zmienione w agencje zatrudnienia Urzędy Pracy rozliczane są z efektów a nie samego wykonywania zadań a zarobki doradców zawodowych uzależnione są od ich skuteczności.
Tymczasem osoby, które bliżej znają niemiecki system instytucji rynku pracy dyskutując o nim mają najczęściej drwiący uśmiech na twarzy. Twierdzą, że nie jest on wcale optymalny i tak dobry, jak próbuje się go przedstawiać. Wskazują między innymi na inny sposób obliczania stopy bezrobocia. Najpoważniejsza różnica polega na tym, że bezrobotna osoba, pozostająca bez pracy powyżej roku znika z ewidencji Urzędu, a przechodzi do rejestrów opieki społecznej. Dlatego w niemieckich statystykach nie jest bezrobotną, co czyni poziom bezrobocia atrakcyjnie niskim. Niestety jest on niski tylko na papierze. Podobnych, kontrowersyjnych rozwiązań jest więcej, czyniąc nieporównywalnym z system funkcjonującym u nas. Krytycy pomysłów rodem zza zachodniej granicy wskazują jednak, że zaletą jest to, że niemiecki Rząd nie zabiera bezrobotnym i pracodawcom środków z funduszu pracy na inne cele, tak jak się to dzieje w Polsce.
- To są bardzo wstępne plany i trudno je komentować inaczej jak tak, że co kilka lat ktoś wymyśla rzekomo genialne posunięcia i zmiany, a faktycznie to jest mieszanie zupy kijem w tym samym kotle -mówi zastępca dyrektora Powiatowego Urzędu Pracy w Tomaszowie Mazowieckim, Arkadiusz Gajewski. - Problem bezrobocia to problem polskiej gospodarki, a nie funkcjonowania Urzędów Pracy. Urzędy nie tworzą i nie likwiduję firm i nie maja wpływu na ich zamówienia czy zyski oraz rozwój powiązany z zwiększaniem zatrudnienia. To jest domena ministra gospodarki czy finansów i lokalnych władz samorządowych na danym terenie.
Pracownicy PUP wskazują na realne a nie wyimaginowane problemy własnej pracy. Podstawowy, to bardzo zbiurokratyzowane standardy działania, narzucane przez urzędy centralne. Efekt jest taki, że Urzędy Pracy toną w papierach, a efektywność działań zdecydowanie spada.
- Toniemy w papierach, bo Minister swoimi rozporządzeniami zalał nas biurokracją, o której nie mają pojęcia prywatne podmioty -dodaje Gajewski. - Do tego dochodzą nieustające kontrole. To jest główny powód tego, że Urzędy Pracy są postrzegane źle. Ponadto ogromne środki z Funduszu Pracy są zamrożone przez Ministra Finansów i niezgodnie z ustawą nie są kierowane na rynek pracy w celu aktywizacji bezrobotnych. Leżą na kontach od lat i poprawiają rządowi wskaźniki ekonomiczne. To półlegalne przykręcenie kurka z pieniędzmi, które powinny służyć bezrobotnym i pracodawcom. Jeśli ktoś szuka powodu, dla którego w Urzędach Pracy trwa obecnie „zadyszka”, to jest on właśnie tutaj.
Ministerialni urzędnicy, chcący wykazać się swoją „kreatywnością” zapominają też, że nie da się administracyjnie zmusić nikogo do tego, żeby zatrudnił osobę bezrobotną. Rozmaite zachęty typu finansowanie staży czy prac interwencyjnych czy miejsc pracy mogą pomóc, ale ograniczeń lokalnego rynku pracy to nie przełamie. Próba szeregowania Urzędów Pracy pod kątem efektywności, na którą olbrzymi wpływ ma poziom lokalnego bezrobocia jest co najmniej dziwaczna i trudna do zrozumienia. Zdaniem specjalistów Ministerstwo powinno dać więcej swobody w działaniu PUP-om i Starostom i przynajmniej nie szkodzić.
Napisz komentarz
Komentarze