Środek tygodnia wsiadam do autobusu oznaczonego numerem „6”. Przystanek Zacisze wchodzi dziewczyna z pięknym brzuszkiem, widać, że niedługo będziemy mieli nowego tomaszowianina. Poprosiła kierowcę o bilet. Niestety spotkała ją bardzo niemiła niespodzianka, bo w/w pan odmówił sprzedaży, podniosłym głosem tłumacząc, że ich nie ma, a także sugerując jednocześnie palcem, iż po drugiej stronie ulicy jest kiosk i może sobie kupić. Z boku wyglądała to tak jak by miała pobiec w zaawansowanej ciąży po ten bilet, a później po prostu wrócić do autobusu.
Nie zdążyła wysiąść, więc przejechała do ulicy Niskiej. Wysiadając z „szóstki” ( pewnie nie chciała jechać na gapę) spotkała ją kolejna niespodzianka, bo „miły” pan zaczął pasażerom sprzedawać bilety, których ponoć nie miał. Dziewczyna cofnęła się i powiedziała, że jak jej nie sprzeda i przyjdą „kanary” to wezwie Policję. „Szofer” zrobił łaskę i udało się, ale ile nerwów niewiasta zostawiła w tym dyliżansie wie tylko ona sama. Grunt, że nie urodziła.
Rozumiem, że kierowca nie ma takiego obowiązku i że dziewczyna mogła wyjść wcześniej z domu, jednak prawdę mówiąc kazać ciężarnej biegać to zwykła kpina z pasażera.
Mijają jakieś dwa tygodnie. Tym razem droga powrotna do domu. Przystanek przy skrzyżowaniu Warszawska – Antoniego – Barlickiego i Konstytucji. Ponownie czekam na autobus nr 6 aż wreszcie podjeżdża.
Jakież mnie przy wsiadaniu ogarnęło zdziwienie, kiedy zobaczyłem tę samą dziewczynę oraz tego samego kierowcę. Widać, że „mały” tomaszowianin dobrze się czuje w brzuszku mamy, ponieważ rośnie w oczach.
Jedziemy „spokojnie” jeden przystanek. Autobus staje przy domu handlowym naprzeciwko kościoła. Przednim wejściem wchodzi pochylona babulinka o kuli. Na oko widać, że staruszka jest dobrze po 80. Rozgląda się z przodu jedno miejsce przy kierowcy wolne, reszta zajęte. Tył „czysty”, więc próbuje przedostać się w stronę tych wolnych miejsc. Niestety nie zdążyła. Szofer ostro ruszył do przodu. Kubica by się nie powstydził. Mało brakowało a babulinka uderzyłaby głową o podłogę, bądź po prostu upadła na brzuch dziewczyny, w której był mały człowiek. Powiem szczerze w tym momencie zrobiło mi się gorąco i trochę się zdenerwowałem. Na szczęście „babcia” jakimś cudem zarzuciło w stronę tego wolnego siedzenia przy kierowcy.
Koniec emocji? Nie. Bo jazda z tym kierowcą to prawdziwy sport ekstremalny. Dojeżdżamy do świateł przy ZUS-ie. Wskoczyło czerwone, więc stoimy. Kilka sekund i jest zielone. Kolejny „start Kubicy”. „Szofer” daje najpierw…2 później 3 i trzydzieści metrów dalej przy „Wedlu” kończy się na czwartym biegu, ostro hamując. Szok. Bezmyślna głupota kierowcy z tatuażem na lewej ręce. Na szczęście na Zaciszu dobiegła końca ta „wspaniała” podróż. Wspólnie z dziewczyną i babulinką wysiadamy, ale przy tym czeka nas jeszcze mały tor z przeszkodami w postaci kałuży i krawężnika. No cóż widocznie bliżej chodnika się stanąć nie dało.
Długo zastanawiałem się czy opisać to wydarzenie, ale jednak uważam siebie za rozsądnego człowieka i może warto zwrócić uwagę na pewne detale. W końcu ci ludzie biorą odpowiedzialność za życie innych. Tutaj mogło się skończyć, aż dwoma tragediami jednocześnie (może przesadzam, może nie). Na szczęście nie ma, co oceniać wszystkich kierowców po zachowaniu jednego, bo większość ma kulturę, której zwyczajnie ten pan nie nabył.
Imię i nazwisko do wiadomości redakcji
Napisz komentarz
Komentarze