Wtedy to dowództwo armii niemieckiej, spodziewające się rychłej ofensywy armii radzieckiej znad Wisły, podjęło decyzję o przygotowaniu silnej rubieży obronnej, opartej o linię Pilicy. Prace fortyfikacyjne, prowadzone głównie rękami tysięcy więźniów, jeńców wojennych i przymusowo spędzanej ludności polskiej trwały do końca 1944 roku. Ich efektem były potężne fortyfikacje polowe ciągnące się na obydwóch brzegach rzeki przez około 200 km, tj. od Koniecpola do Warki. Zdaniem wielu historyków wojskowości „Linia Pilicy” nie ustępowała przygotowanej wtedy również przez Niemców znanej „Linii Wisły”.
Szczególnie silne umocnienia lokalizowano obok ważnych strategicznie przepraw przez Pilicę, a m.in. w rejonie Sulejowa. Na lewym brzegu rzeki zbudowano tutaj dwa pasy obronne, składające się z rowów przeciwczołgowych, pól minowych i żelbetowych schronów różnego przeznaczenia. Wśród tych ostatnich najliczniejszą grupę stanowiły lekkie, żelbetonowe schrony bojowe na karabin maszynowy, nazywane przez Niemców „Ringstandt” (stanowisko bojowe okrężne), a przez Anglików i Amerykanów - schronem typu „Tobruk”.
Kilka takich schronów Niemcy umiejscowili w położonej nieopodal Sulejowa wsi Włodzimierzów, gdzie przebiegał drugi pas ich brony. Wszystkie zachowały się do naszych czasów. Te świetnie ukryte w ziemi stanowiska reprezentują podstawowy, najczęściej stosowany typ „Ringastandt 58c”. Oparty na wzorach włoskich schron ma kubaturę betonu 11 m. sześć., masę prętów stalowych 600 kg i grubość ścian 40 cm. Jego pomieszczenie bojowe ma kształt ośmiokątny.
Jak większość fortyfikacji na „Linii Pilicy”, tak i schrony we Włodzimierzowie nie odegrały większej roli wobec błyskawicznych postępów ofensywy Armii Czerwonej w styczniu 1945 roku. Z relacji żyjącego do dzisiaj mieszkańca tej wsi, 86-letniego Kazimierza Kowalskiego, wynika, że schron ulokowany w samej wsi tuż przy drodze w dniu 18 stycznia został obsadzony przez SS-manów, wycofujących się znad Pilicy. Atakujący czerwonoarmiści zaszli ich od tyłu. Doszło do wymiany ognia, w wyniku której zginął jeden z Rosjan, zaś esesmanom udało się uciec.
Przez 65 powojennych lat schron ten pełnił prozaiczną rolę wiejskiego śmietnika, stanowiąc zarazem coraz bardziej dokuczliwą przeszkodę w ruchu drogowym. Wchodził bowiem aż na półtora metra w pas drogowy dzisiejszej ulicy o nazwie Polanki. Wystająca znacznie nad nieutwardzoną drogę żelbetonowa zawalidroga była przyczyną wielu kolizji. Nie pomogło oznakowanie schronu biało-czerwonymi pasami. Szansa na rozwiązanie tego problemu pojawiła się z chwilą rozpoczęcia generalnego remontu wspomnianej ulicy, polegającego na jej utwardzeniu i pokryciu asfaltem.
Prowadzący inwestycję Urząd Miasta i Gminy Sulejów rozważał dwa warianty: zburzenie górnej części schronu, bądź wydobycie go w całości i przeniesienie w inne miejsce. Ostatecznie przeważyło stanowisko burmistrza Sulejowa – Stanisława Baryły, który w ub. roku zaproponował przejęcie tego nader oryginalnego eksponatu przez Skansen Rzeki Pilicy. Nasza placówka chętnie przystała na tę ofertę. Tomaszowski skansen od wielu lat dokumentuje bowiem wydarzenia związane z rolą Pilicy w działaniach wojennych. Prezentuje m.in. unikatowy w skali światowej zestaw niemieckich pojazdów wojskowych, które utonęły w Pilicy podczas walk w styczniu 45 roku. Po latach zostały z niej wydobyte, a niektóre z nich nawet… uruchomione.
Co więcej, miejsca przepraw przez Pilicę w Tomaszowie Mazowieckim stanowiły przed 65 laty wyjątkowo ważne punkty na niemieckiej „Linii Pilicy”. W samym mieście zachowało się jeszcze ponad 30 żelbetonowych schronów z tamtego okresu. Ba, wspomniana linia prowadziła również przez teren dzisiejszego skansenu, a jej ślady są w nim odkrywane do dzisiaj! Przeniesienie tutaj „Tobruka” z Włomierzowa wydawało się więc w pełni uzasadnione.
Zgodę na takie rozwiązanie wyrazili także Anna i Artur Jańcowie - właściciele działki przy ul. Polanki, na którą wchodziła druga część schronu. Niedawno zaczęli oni na niej budowę murowanego domu, a żelbetonowy schron bardzo utrudniał wjazd na ich posesję. Pozytywną opinię w tej sprawie wyraził również Wojewódzki Konserwator Zabytków. W rezultacie, po spełnieniu szeregu wymogów formalnych, można było w dniu 13 lipca rozpocząć pierwszy etap niezwykłych przenosin. Trwał on przez wyjątkowo upalne trzy dni i polegał na usunięciu z wnętrza schronu wrzucanych do niego latami ogromnych ilości śmieci. Zapełniły one w całości duży kontener!
[reklama2]
Zasadniczy etap tej skomplikowanej od strony logistycznej operacji zaczął się w środowe, wczesne (i równie upalne) popołudnie 21 lipca. Rozpoczęli go energetycy, którzy odłączyli i zdjęli prowadzącą nad schronem linię elektryczną. Z kolei do akcji wkroczył mocarny dźwig samojezdny, zdolny podnieść nawet 150 ton! Pod częściowo odkopany schron założono równie potężne, stalowe liny i łańcuchy. Wreszcie, po kilku próbach około godz. 17.30 żelbetonowe pudło schronu drgnęło i przy aplauzie licznej widowni zaczęło się wyłaniać z głębokiego wykopu. Prawdziwą wirtuozerią popisał się tutaj Zbigniew Dzierżawski - operator dźwigu z firmy PHU „Europsprzęt” Mieczysława Wieczorka z Niechcic.
Podobnie emocjonująca była trzecia faza środowej operacji polegająca na umieszczeniu wielkogabarytowego i bardzo ciężkiego ładunku na specjalnej przyczepie niskopodwoziowej, podstawionej przez tomaszowską firmę „Kacperek i Lechowski”. Kierowca przyczepy – Wiesław Albin wykazał duży profesjonalizm zarówno podczas załadunku schronu, jak też w trakcie jego wieczornego transportu do skansenu. Końcowym, także udanym, akordem całej operacji było zdjęcie 31-tonowego eksponatu z przyczepy, dokonane również przy użyciu 150-tonowego dźwigu z Niechcic.
Póki co, schron spoczął w miejscu odległym o kilkanaście metrów od jego docelowej lokalizacji. Znajduje się ona na skansenowym poligonie, obok istniejącej już transzei i ziemianki, będących wierną rekonstrukcją niemieckiego stanowiska na karabin maszynowy z czasów II w.św. Po dokonaniu niezbędnych przygotowań dołączy do niego przywieziony „Tobruk”. Techniczną pomoc w ostatnim, najkrótszym etapie tych niezwykłych przenosin zadeklarował Franciszek Żyłka, właściciel tomaszowskiej firmy dźwigowej, od lat wykonujący nieodpłatnie tego typu usługi dla naszego skansenu.
Warto na koniec podkreślić, że tak unikatowy eksponat Skansen Rzeki Pilicy pozyskał gratisowo, gdyż jego przenosiny zostały ujęte w kosztach wspomnianej wcześniej inwestycji drogowej sulejowskiego UMiG we Włodzimierzowie. Z kolei koszt transportu schronu został pokryty dzięki wsparciu finansowemu „Ceramiki Paradyż”, strategicznego sponsora Skansenu. Dzięki temu już wkrótce nasz skansen będzie mógł zaoferować u siebie nową atrakcję w postaci zwiedzania autentycznego, przewiezionego przez 30 km schronu „Ringstandt” z czasów minionej wojny. Będzie on także ważnym „aktorem” podczas kolejnych, skansenowych inscenizacji historycznych.
Napisz komentarz
Komentarze