- Ilu ich jest? – ktoś z naszej drużyny, w nerwowej atmosferze przed akcją, wyrywa się nieco pospiesznie.
- Cholera wie, może dwudziestu? – odpowiadam, jako dowódca zawsze trzeba dbać o morale drużyny, nawet w sytuacjach kiedy nic nie wiadomo. Nas było 15 chłopa, z czego 3 to zupełni nowicjusze. Terrorystów, podejrzewałem, było znacznie więcej. Po pierwszej akcji zdradzę im wszystko, na tą chwilę mając kilku świeżaków w oddziale wolałem nie ryzykować paniki. Nie jesteśmy, do cholery, jakimś oddziałem GROMu.
Sytuacja ma się tak: jakaś grupa weszła w posiadanie kilku niebezpiecznych wyrzutni pocisków i rozstawiła je na terenie, na który zostaliśmy zrzuceni, nie wnikamy kto i jak, nas to nie interesuje. Trzeba je odbić i rozbroić. Podejrzewamy, że w pierwszym posterunku będą informacje jak są rozmieszczone głowice, może jakiś terrorysta będzie miał mapę z rozmieszczeniem, może trzeba będzie kogoś wziąć żywcem i przesłuchać.
Podzieliłem nasz oddział na 3 główne grupy: grupa Zwiadu, do której poszli nowicjusze wsparci przez 2 wyjadaczy – Zazu i Soldiera, oni zawsze dają radę; grupa Orzeł, którą bezpośrednio dowodziłem i która zawsze pakowała się w największe piekło; oraz grupa Sokół, jako oddział przerzutowy, który pojawia się zawsze tam, gdzie robi się za gorąco i wchodzi na plecy przeciwnikowi. Zwiad miał zadanie dotrzeć w okolice naszego celu i przekazać informacje jak to wszystko wygląda, bez nawiązywania walki zająć dogodne pozycje do obserwacji terenu i ewentualnego wsparcia ataku. Orzeł poruszał się wzdłuż drogi północnej i po otrzymaniu informacji od zwiadu miał zaatakować. Sokół miał przedrzeć się przez głęboki las i wyjść na tyłach wroga, odciąć mu odwrót i równocześnie związać ogniem nadchodzące posiłki wroga. Jeśli by nadchodziły to oni będą w piekle walcząc w pełnym okrążeniu. Wyruszamy...
Mój oddział jako oddział centralny, koordynujący całą akcję, doszedł dość szybko pod posterunek wroga, przynajmniej tak wskazywała mapa. Zaabsorbowany łącznością z innymi drużynami i zerkaniem w mapę zostałem zaskoczony przez nagły warkot karabinów. Wróg spodziewał się nas i przycisnął nas do ziemi. Darłem się przez radio, ze świszczącymi kulami nad głową, gdzie zwiad i dlaczego nic nie wiemy o przeciwniku?! Kontakt ze zwiadem był na chwilę obecną zerowy. Nie pozostało nic innego jak po prostu zlikwidować przeciwnika. W momencie kiedy wychyliłem się aby rozejrzeć się w sytuacji dostałem... zacząłem wzywać medyka... moja drużyna z dużymi stratami utrzymywała jednak pozycję, a Sokół, który przyszedł nam w sukurs zakończył dzieła, manewrem flankującym zaskakując przeciwnika. Pierwszy posterunek wroga zdobyty. Po chwili odnalazł się Zwiad. Po siarczystym wyrażeniu swoich opinii o ich indolencji w rozeznaniu w terenie zabezpieczyliśmy posterunek, znaleźliśmy mapę z zaznaczeniem głowic i rozpoczęła się prawdziwa walka. Świst pocisków, wybuchy granatów, zdobywanie mostu i przyczółka na wyspie, odbijanie ogromnej willi, a w niej pokoiku po pokoiku... coś niesamowitego... starcia trwały ponad 3 godziny.
Te parę słów wcześniej napisałem po to, aby oddać klimat zabawy jaką serwujemy sobie w wolnych chwilach. Przez niektórych nazywane jest to sportem, przez innych określane mianem hobby, jeszcze inni określają to jako "sposób na życie". Dla nas jest to przede wszystkim wyśmienity sposób na spędzenie wolnego czasu, na zaznanie sporej dawki adrenaliny. ASG jest zabawą zbliżoną do dużo bardziej rozpoznawalnego paint-ball’a, jednak zdecydowanie od niego inną pod względem zachowań i używanego sprzętu. Powyższy tekst dotyczy jednego ze spotkań z inną drużyną asg. Przygotowali oni tego dnia doskonały scenariusz, dzień ten – niesamowicie męczący – zakończył się przy ognisku.
Cała zabawa rozgrywa się przy użyciu replik, strzelających 6 milimetrowymi kompozytowymi kulkami, dla lepszego oddania klimatu pola walki stosujemy umundurowanie, kamuflaż, rekwizyty odwzorowujące różnego typu środki wybuchowe.
W Tomaszowie Mazowieckim istnieje nieformalna grupa miłośników ASG (skrót ten rozwijąją bardzo różnie: air soft gun od pierwszych replik z napędem sprężynowym; action sport games – od sportów akcji). Sami siebie określamy „szponami”, od nazwy naszej drużyny „SZPON”. Nie jesteśmy żadną grupą paramilitarną, nikt nikomu nie salutuje, ani nie oddaje honorów, nie pełnimy wart. Jeśli lubisz ciekawie spędzać czas zapraszam na nasze forum gdzie uzyskasz więcej informacji na temat naszej grupy i terminów naszych spotkań.
Napisz komentarz
Komentarze