Kilka wieków wstecz mądre kobiety nazywano wiedźmami i palono na stosie. Trochę później dobrze zorganizowane buntowniczki wchodziły na salony już jako wyedukowane, świadome siebie kobiety. Przebijały się do świata mężczyzn elokwencją - przestały łapać za serca ćmielowskie panienki. Czytając wzmianki o tym, że na Wyspach, a konkretnie w Szkocji, nie chcieli wspomnieć, że wybitny umysł - odkrywca radu i polonu, dwukrotna zdobywczyni Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki i chemii - była kobietą, Polką, ani trochę mnie nie zdziwiła.
Dobrze, że po kilku dekadach durnostrojki, które tak ochoczo zalewają Internety, przestaje się nosić na koszulkach. Już dzisiaj dziewczyny zakładają t-shirty z Marią Skłodowską-Curie, czy Ireną Sendlerową.
Chwała im za to! Polska ma wiele mądrych kobiet w każdej dziedzinie. Mamy jednak kiepską tradycję windowania kompetentnych Pań. POLKA zwyczajowo na drabinie sukcesu pojawiała się przez łóżko. I nie mówię, że tak nie jest. Szaleństwo mężczyzn w takiej rekrutacji działa na ich ego niczym ekstremalny sport. Taka nasza tradycja, że, jak Polak potrafi, a Polka tym bardziej, to gdyby nie Wielkie stolice Europy, świat o nich by nigdy nie usłyszał. Maria Skłodowska – Curie odkryłaby to, co odkryła i tyle.
Z okazji stulecia praw wyborczych kobiet chciałoby się to bezcenne poczucie wolności i niezależności przekłuć na coś pożytecznego. Życie w kieracie: pracy, nauki, wiecznego podnoszenia kompetencji, snu, powinno dać przyjemne uczucie samorealizacji… Wiek po Marii Skłodowskiej-Curie spędzamy na dyskusjach co kobiecie wolno, czego nie. Organizatorzy konferencji, Forum Kobiet i innych publicznych imprez dedykowanych istnieniu innych niż „nabotoksowane” próbują pokazywać, że mamy oprócz sterty ciuchów jakiś punkt widzenia. Że nie pocą się nam ręce gdy musimy wystąpić przed mikrofonem i opowiedzieć coś o sobie, że nasze pokiereszowane życie jest wynikiem cennych doświadczeń, i że koronka przy szyi zwyczajnie drapie.
„Kobieta to nie mózg, to płeć”
W polityce to częste zjawisko. Pojawiają się i owszem te „obce”, reprezentujące kompetencje osobiste przypisywane zwykle mężczyznom: niezależna, intelektualna, racjonalna. Z wiarą obserwowałam Barbarę Nowacką, Katarzynę Lubnauer, posłankę Scheuring-Wielgus, Joannę Schmidt. Niestety przy okazji tej rebelii, doszło do kilku zadymek, które podniosły stereotyp „kłótliwych bab” do cech kobiet w polityce. Wypłynęło powszechne przecież, że przy starciu dwóch pań skalp (no ewentualnie w lżejszej wersji częściowa depilacja głowy) ściele się gęsto. Dekady pracy nad komunikacją, domykaniem kompromisów, „Panią furią” trafił szlag. Nowoczesna… Partia, która była synonimem etykiety zachowania, przypomniała mi buraczane twitty prof. Krystyny Pawłowicz.
Czy kobiety są jakieś inne?
Wchodząc do świata wielkiej polityki, Panie miały go ulepszyć, wręcz zrewolucjonizować swoją niechęcią do agresji. Na razie, przynajmniej w arcynowoczesnej Polsce, nic takiego się nie wydarzyło.
Trudno dzisiaj się bić za jakąś partię, trudno zapewniać, że ta czy inna kobieca osobowość w polityce ma atrybuty godne piedestału. Niemniej jednak ucho słuchało, a oko cieszyło się wizerunkiem wyedukowanych, ścisłych kobiecych umysłów, które wiały optymizmem, jak się okazało na chwilę.
Ścisłe umysły od zawsze mi imponują - szukam ich w każdej dziedzinie życia, może dlatego, że sama taki posiadam. Ponadto nowe twarze, młode osoby to nadzieja dla świata IT. W wirze nieustającego przetwarzania informacji to cenne ogniowo w procesie zmian, szczególnie skostniałej biurokracji. Wypada napisać wyszło jak zawsze. Chciałam wierzyć, że Panie chcę realizować jakąś wizję Polski, mają zaplanowaną strategię, tymczasem podzieliły ich kłótnie jak w piaskownicy.
Nowa Fala… i znów polityka, i erotyka
Po latach posuchy wracamy do tego co zekranizował Bernardo Bertolucci w jego ostatnim znaczącym tytule „Marzyciele” z 2003 r. opowieści o Nowej Fali, z polityką i erotyką na czele. I znów szkoda moich praw wyborczych, mojego głosu…
Napisz komentarz
Komentarze