Funkcjonując w życiu społeczno politycznym trzeba być gotowym na krytykę, ale czy musimy godzić się na ataki ludzi nikczemnych oraz pospolitych "czubków"? Moim zdaniem nie. Osobom publicznym należy się taka sama ochrona prawna, jak wszystkim innym. Od dłuższego czasu obserwuję szykany, jakim poddawany jest kierownik tomaszowskiego schroniska dla bezdomnych zwierząt.
Wczoraj tzw. wolontariusze obrzucali człowieka błotem na profilu FB Dziennika Łódzkiego. Pretekstem było przekazanie schronisku darów przez jedną z sieci handlowych. Wreszcie ktoś zapytał z sensem: czemu pracodawca a więc Urząd Miasta nie zapewnia swojemu pracownikowi właściwej pomocy prawnej? Ja chciałbym się do tego pytania przyłączyć. Wszak człowiek ten nie żyje w próżni. Ohydne wpisy na jego temat czytają dzieci, żona i inne bliskie osoby. Tymczasem magistrat ustawia się z boku nie chcąc wchodzić w konflikty z... wariatami. Trochę się nie dziwię, ale mimo to pora na zdecydowane działania.
Tak jak napisałem, o schronisku pisujemy na łamach portalu regularnie od początku jego istnienia. Przez te kilkanaście lat widzieliśmy już różne "cuda", które na Kępie i w jej okolicach się działy. Setki konfliktów i kłótni. W sumie nie wiadomo często o co toczono spory. Czasem był to kubek a kiedy indziej szafla zamknięta na kłódkę. Za każdym razem wyzwiska, ordynarne zaczepki i pospolite chamstwo.
Pierwszą ofiarą był Grzegorz Woskowski. Prywatny przedsiębiorca który prowadził placówkę na własny koszt i ryzyko. Nie najlepiej się wiodło. Nic dziwnego. Miasto przeznaczało na prowadzenie schroniska 1/10 obecnych nakładów. Faktycznie stan obiektu był katastrofalny. Ówczesna (jeszcze nie tak duża) grupa wolontariuszy mocno działania krytykowała. W dużej mierze słusznie, ale też pamiętać należy, że pieniądze nie biorą się znikąd. W każdym razie na faceta sypały się gromy. Nazywany był mordercą i różnymi innymi przymiotnikami.
Później pojawiali się kolejni zarządcy. Za każdym razem dochodziło do sytuacji konfliktowych. Nawet, kiedy obiektem zarządzała osoba ze środowiska tomaszowskich zwierzolubów też ich nie brakowało.
Osobiście zachęcałem, by schronisko prowadziło miasto na zasadach zakładu budżetowego. Z jednej strony to większy nadzór ale i wzięcie całkowitej odpowiedzialności przez jednostkę samorządu terytorialnego. Wiadomo było, że koszty wzrosną. No i wzrosły. Obecnie utrzymanie obiektu kosztuje blisko milion złotych rocznie. Na początku był Łukasz Grzelczak. Może nie miał złych intencji ale nie dawał sobie rady. Kontakty z wolontariuszami go przerosły. Przyszedł nowy kierownik Piotr Milczarek. Na początku było super... niestety do czasu.
Obecny kierownik nie kryje rozgoryczenia. Twierdzi, że nie jest to tak, że tylko wolontariusze pomagają w schronisku. W drugą stronę to również działa. Schronisko dzieli dary, jakie udaje się załatwić i dostarcza do osób opiekujących się psami nawet w okolice Radomia. Darczyńcy, chcący wesprzeć finansowo zwierzęta odsyłani są do fundacji.
Ludzie pracujący w schronisku robią co mogą. W zamian nazywani są złodziejami, pijakami i nierobami. Jak długo można takie traktowanie wytrzymać? Zarzuca im się że maltretują zwierzęta a nawet że doprowadzają do usychania drzew, wylewając na nie ropę. Za chwilę nie będzie miał kto w tym miejscu pracować a praca ta nie wiąże się z żadnymi kokosami.
Żeby było jasne. Nie wszyscy wolontariusze są tacy źli. Niestety jest duża grupa, wśród nich która przewodzi i nadaje ton dyskusji wokół schroniska, a jaki ten ton jest każdy widzi. Warto zauważyć, że Tomaszów nie jest żadnym wielkim wyjątkiem. Ze względu na tego rodzaju konflikty wiele schronisk w Polsce ogranicza współpracę z wolontariuszami. Może trzeba to zrobić i u nas, bo przecież chodzi o to by pomagać a nie udawać dyrygentów
Napisz komentarz
Komentarze