Pięknie położony zielony teren, o wymiarach prostokąta, około 150 m długości i 70 m szerokości, rozciągał się między budynkiem Domu Kultury od północy, ogrodzeniem Hotelu Mazowieckiego od zachodu, budynkiem Warsztatów Szkolnych ZSZ od wschodu a czarną drogą - tak zwana szlakówka - wiodącą południową stroną, od budynku szkoły przy Św. Antoniego do budynku Warsztatów Szkolnych. Pokonując furtkę do ogrodu, po lewej stronie znajdowała się duża, całkowicie zadaszona scena koncertowa (stałą do niedawna), największa i jedyna w naszym mieście zanim otwarto Muszlę Koncertową w Parku Solidarność. Przed nią wybetonowany był prostokątny plac o wymiarach 23 metry na 17 metrów, na którym ułożono, połączone w całość deski tworzące parkiet do tańca.
W czasie odbywających się koncertów muzycznych, festynów ludowych, akademii z okazji rocznic państwowych i narodowych, pikników, na deskach do tańca ustawiano krzesełka służące jako widownia. Po prawej stronie od wejścia ciągnęła się od zachodu, styczna do muru Hotelu Mazowieckiego długa, blisko 30 metrów długości i szerokości 5 metrów, altana, wykończona ozdobioną artystycznie deską. W głąb altany, wykonany był wrąb, ułatwiający żywotność rosnącej od lat, starej lipy, która podzieliła altanę mniej więcej na połowę. Znajdowały się tu dwa rzędy stolików i krzesełek służące mieszkańcom miasta do konsumpcji, ponieważ w okresie letnim istniał tu bufet, tak zwany polowy. Prowadzono tu sprzedaż lodów, przeróżnych wyrobów cukierniczych i napoi.
Dalej. idąc od wejścia i pokonując blisko 50 metrów, ciągnął się w kierunku czarnej drogi za ogrodzeniem parku, trawiasty skwer. Park, na którym rosło sporo przeróżnych krzewów, kwiatów, paproci, drzew liściastych i iglastych. Warto było przyjść wczesnym rankiem do ogrodu, usiąść na jednej z ławek i słuchać cudownego koncertu, jaki dają przeróżne dźwięki - typu ćwir-ćwir, świr-świr, gru-gru - śpiewów ptaków zamieszkujących ogród. Dla wysłuchania ptasiego trele, modne było przychodzenie do ogrodu na wagary. Wiodąca wkoło alejka z kilkoma ławkami z przeznaczeniem na wypoczynek dla naszych mieszkańców.
Był to piękny skrawek ziemi, w samym sercu miasta. Mówiło się, że są to jego małe płuca, a nie było jeszcze wówczas Parku "Solidarność", choć na tamtym miejscu istniał zieleniec, zwany Hrabskim Ogrodem. Będąc uczniem średniej szkoły, przychodziliśmy tu z kolegami i dziewczynami na wagary. Tu bawiliśmy się w różne gry flirtowe, fantowe jak np. gra w pomidora, gdzie wykupywanie fantów odbywało się za pomocą pocałunków z dziewczyną. Rozbudzały się wówczas uczucia jakie wytwarzają się przy zbliżeniach z płcią przeciwną. Były to pierwsze, drżące dotyki miłosne, zaczepne manewry, w których dochodziło do niewinnych zbliżeń, nawet do tych najbardziej intymnych. Zawsze pozostaną na długo w mojej pamięci pierwsze przeżycia ze szkolnych spotkań z dziewczyną. Niewinnie zamierzone zbliżenia i erotyczne inicjacje, o których z nostalgią i rozrzewnieniem pamiętać będę do końca swych dni.
Był to bardzo ważny strategicznie zieleniec dla tomaszowskiej młodzieży, choć w samym centrum miasta, blisko głównej ulicy, przy deptaku, na tak zwany rzut beretem, to jednak był to bezpieczny punkt. Tu rzadko docierał milicjant, chyba, że nastąpiło zgłoszenie do interwencji na tym terenie. Nie docierały żadne grupy dorosłych, pedagogów czy nawet rodziców. Te wspaniałe warunki, poza jakąkolwiek kontrolą, nigdy nie doprowadzały do sytuacji patologicznych, chuligańskich wybryków młodzieży, które wymagałyby interwencji. Było to jedno z miejsc w mieście gdzie pamięć o nim zawsze wyzwala wspomnienia o pięknym, beztroskim, niewinnym okresie młodości wprowadzając tym samym w nostalgiczny nastrój.
W wakacyjne niepogody, w lato do południa 1961/62/63 roku, gdy młodzież nie szła nad Pilicę, na przystań czy na Rajchę, altanki w ogrodzie pełniły ważną funkcję. Od rana schodziła się tu grupa młodych, zaprawionych, karcianych graczy, która na stołach w altance rozgrywała partie Kierek, remika czy bridge. Były to w tamtym czasie najbardziej modne wśród młodzieży gry w karty. Od rana do wieczora grano zaciekle, bywało tak, że niektórzy zapaleńcy nie szli do swoich domów na obiad a udawali się (gdy powstały) wprost na fajfy do Literackiej. Przychodzili tu: Wojtek Goździk, Andrzej Nowak, Zbyszek Para, Władek Padewski, Reniu Szczepanik, Dzidek Marcjanik, Marek Głowacki, Grzesiek Gajak, Jurek Gołowkin, Andrzej Ronek, Zygmunt Pietryniak, Włodek Kolanko, Jurek Szczukocki, Wojtek Szymański, Maciek Błaszczyk, Andrzej Goździk, Mirek Wierzbicki, mój brat Andrzej, Dzidek Błoszko, Witek Klupson Skoneczny, Andrzej Kuźmierczyk, Wiktor Weggi, Gienek Kowalski, Mietek Chruścik Więckowicz, moja skromna osoba i wielu innych, niewymienionych, niezapamiętanych osób.
Nie była to grupa hermetycznie zamknięta, ciągle przybywało nowych i ubywało starych, ale tych co wymieniłem stanowili trzon. Piwo i cienkie wino marki wino były jedynymi napojami, które wzmacniały nas intelektualnie i energetycznie. Karciane spotkania w altance utrzymywaliśmy w głębokiej tajemnicy, nie rozgłaszaliśmy o tym w mieście z prostej przyczyny, dbaliśmy o własne bezpieczeństwo, interesy grających i bezpieczeństwo miejsca, by nie stało się w mieście za bardzo nagłośnione. Przychodziła tu konkretna grupa młodych osób.
Napisz komentarz
Komentarze