W Sądzie Okręgowym Warszawa-Praga odbyła się ostatnia rozprawa w procesie "króla dopalaczy" Jana S., w trakcie której strony wygłosiły mowy końcowe. Wcześniej sąd zamknął przewód.
Sędzia Agnieszka Brygidyr-Dorosz odroczyła ogłoszenie wyroku do dnia 3 października.
Prokurator Wojciech Misiewicz w swojej mowie końcowej wskazał na liczne dowody, wyjaśnienia i zeznania świadków dotyczące oskarżonego. "Na tych wszystkich świadków składają się zarówno współpracownicy oskarżonego w tym nielegalnym biznesie(...). Są świadkowie, którzy nabywali środki. Są świadkowie, którzy uczestniczyli w dostarczaniu oskarżonemu Janowi S. komponentów chemicznych i innych przedmiotów. Są wreszcie świadkowie, którzy otarli się o interesy majątkowe rodziny. Brakuje niestety świadków, którzy nie zabiorą głosu z przyczyn oczywistych. Mam na myśli pięć osób, które nie dożyły tego postępowania" – mówił prok. Misiewicz.
Wskazał, że wszystkie te osoby padły w jakiś sposób ofiarą Jana S. "Nawet jeżeli Jana S. nigdy nie poznały, a kojarzyły tę osobę, jako właściciela sklepu i nabywały od niego środki, więc de facto współpracowały i finansowały tę przestępczą działalność" - podkreślił prok. Misiewicz.
Zaznaczył, że oskarżony został określony przez media "królem dopalaczy". "Jest to pewne uproszczenie, bo monarcha nie ma konkurencji na danym terenie. Tutaj konkurencja była (...) Oskarżony robił wiele, aby prześcignąć konkurencje, przejąć ich rynek oraz wygrać i to nie tylko w skali ogólnopolskiej, ale i globalnej (...) Oskarżony stworzył koncern, który z powodzeniem konkurował z innymi. Koncern, który masowo dystrybuował na potrzeby konsumenckie i potrzeby hurtowe, a więc z przeznaczeniem do dalszej dystrybucji środki zastępcze oraz środki o charakterze narkotycznym" - wyliczał prokurator.
Prokurator wniósł o wymierzenie Janowi S. kary łącznej 13 lat pozbawienia wolności i 225 tysięcy złotych grzywny. Wniósł także o zasądzenie przepadku równowartości uzyskanej z poszczególnych przestępstw do kwoty 10 milionów złotych oraz przepadek wszystkich zabezpieczonych środków; pieniędzy, biżuterii, pojazdów, czy nośnika z kryptowalutą. "To tylko część odzyskanego mienia" - podkreślił prokurator. "Natomiast przyjęcie, że sklep osiągnął przychód poniżej 20 mln zł na przestrzeni tych wszystkich lat byłoby skromnym i ostrożnym założeniem" - powiedział prok. Misiewicz.
Z kolei w stosunku do oskarżonego Jacka S. prokurator wniósł o wymierzenie 50 tysięcy złotych grzywny oraz orzeczenie przepadku równowartości korzyści majątkowej. W stosunku do Pauliny C. o wymierzenie kary roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na okres lat 3 i grzywny, a w stosunku do Tobiasza N. kary 1 roku i 6 miesięcy pozbawienia wolności i grzywny.
Prokurator w swojej mowie końcowej odniósł się też do zarzutów ze strony obrońców oskarżonych o polityczne podłoże procesu. Przed Sądem Okręgowym w Warszawie toczy się jeszcze jeden proces Jana S., w którym oskarżony jest on m.in. o podżeganie do zabójstwa ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry oraz prokuratora Wojciecha Misiewicz i policjantów, którzy rozbili grupę handlującą używkami. "Konia z rzędem temu, kto wykaże jakikolwiek związek pomiędzy mną, a panem ministrem (...) i uzasadni tło polityczne w zakresie gromadzenia materiału dowodowego" - mówił Misiewicz.
Z kolei oskarżony Jan S. podkreślał przed sądem, że to osobista i polityczna rozgrywka, a działania prokuratury są od początku stronnicze. Zaznaczył, że osoba, która domaga się jego ścigania i czuje się zagrożona w innym postępowaniu, tutaj go oskarża. "Nie jestem przestępcą. Nie jestem żadnym +królem dopalaczy+ mimo tego, że niektórzy chcą bym nim był" - powiedział w sądzie.
"Byłem młody. Jak każdy z nas myślałem o lepszym życiu, ale wszystkie biznesy, których się podejmowałem były legalne, zarówno moja firma w Holandii, jak i oferowane przez nią produkty. Tak samo w Polsce. To, że komuś się zmieniło postrzeganie prawa i chce na tym budować swoją karierę, czy politykę, to jeszcze nie jest powód, czy dowód, by usadzić mnie na czele jakieś grupy, postawić zarzuty, ale tak naprawdę próbować mnie ugrillować" - mówił przed sądem Jan S.
"Dla mnie to jest oczywiste, że w sprawie, w której tak naprawdę mówimy o legalnych produktach, w sprawie, w której sądy na początku nawet nie chciały aresztować oskarżonych, trzeba sobie odseparować jednego oskarżonego, wybrać go i zbudować odpowiednią narrację" - zaznaczył Jan S.
Dodał, że to "czysta manipulacja i zakłamanie". "Tak jest z większością zarzutów, że na podstawie swoich doznań i sugestii prokurator chce mi odebrać 13 lat życia (...) Nigdy w swoim życiu nie kierowałem się złem drugiej osoby. Ja akurat jestem wychowany w rodzinie, gdzie jest czworo rodzeństwa i zawsze byłem uczony, żeby wspierać, żeby być uczciwym, żeby kierować się dobrem drugiego człowieka" - zapewniał Jan S. na sali rozpraw.
Jeden z pełnomocników Jana S. mecenas Antoni Kania-Sieniawski podkreślał, że każdy zasługuje na sprawiedliwy proces, tak by każda biorąca w nim udział osoba nie miała zastrzeżeń do pracy prokuratora, czy policji. "Czy w tym postępowaniu taka sytuacja zaistniała? Uważam, że od początku ta sprawa była dziwna" - wskazał mec. Kania-Szaniawski.
Zaznaczył, że Janowi S. nie udowodniono struktur grupy przestępczej i wniósł o jego uniewinnienie.
Ponadto, w jego opinii, w procesie tym mamy do czynienia "z grzechem pierworodnym". "Mamy Ewę, Adama, jabłko, drzewo i szatana. Nie powiem, kto jest kim, żeby nie zostać później pomówiony" - stwierdził przed sądem mec. Kania-Szaniawski.
Pełnomocnicy pozostałych oskarżonych, również wnieśli o ich uniewinnienie. "Mam uczucie pewnego rodzaju zażenowania w związku z tym oskarżeniem i sposobem jego argumentacji wobec Jacka S" - mówił jego obrońca mec. Piotr Girdwoyń.
Dodał, że nie potrafi zrozumieć "o co w tym wszystkim urzędowi prokuratorskiemu chodziło" oraz, że zarzut wobec ojca głównego z oskarżonych Jacka S. "to emocja ze strony konkretnego prokuratora", bo prokuratura nie przedstawiła dowodów przeciwko jego klientowi, tylko ciąg powiązanych ze sobą okoliczności.
Z kolei pełnomocnik Pauliny C., partnerki życiowej Jana S., mec. Kacper Florysiak zauważył, że prokurator wnoszący akt oskarżenia musi być osobą, co do której nie może być wątpliwości, co do bezstronności, a tutaj w jednym procesie Jana S. prokurator jest osobą pokrzywdzoną, a w drugim stroną postępowania. "Jest to proces, który w mojej pamięci zapisze się jako historyczny, ale nie ze względu ma wagę zarzutów" - podkreślił mec. Florysiak.
Proces przeciwko Janowi S., jego ojcu Jackowi S., partnerce "króla dopalaczy" Paulinie C. i mężczyźnie, który miał zakładać konta służące do prania pieniędzy z dopalaczy rozpoczął się w marcu 2021 roku.
Jan S. odpowiada w nim za popełnienie 17 przestępstw, w tym kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą zajmującą się wprowadzeniem do obrotu, głównie drogą sprzedaży internetowej, szczególnie niebezpiecznych dla zdrowia lub życia środków zastępczych zawierających substancje o działaniu psychoaktywnym, a także wytwarzania oraz udzielania takich środków.
Ponadto zarzuca się mu sprowadzenie bezpośredniego niebezpieczeństwa dla życia i zdrowia ponad 16 tysięcy osób, wprowadzenia do obrotu ponad 350 kilogramów dopalaczy, nabycie znacznej ilości substancji psychotropowych, pranie brudnych pieniędzy, nakłanianie do pośrednictwa w obrocie dopalaczami, a także zmuszanie lub pomocnictwo do posługiwania się fałszywymi dokumentami tożsamości.
Aktem oskarżenia objęto również partnerkę Jana S. - Paulinę C., której prokuratura zarzuca blisko czteroletni udział w procederze wprowadzania do obrotu niebezpiecznych substancji, a także przestępstwo prania brudnych pieniędzy, ojca Jana S. - Jacka S., z zawodu adwokata, któremu w toku śledztwa przedstawiono zarzuty prania brudnych pieniędzy oraz mężczyznę, który na potrzeby przestępczego procederu udostępniał grupie Jana S. swoje rachunki bankowe oraz utworzył na terenie Słowacji spółkę handlową, której operacje finansowe miały ukryć stwierdzenie przestępczego pochodzenia środków pieniężnych.
Z aktu oskarżenia wynika, że "król dopalaczy" pośrednio przyczynił się do śmierci 16-letniego Filipa z Warszawy, 15-letniego Damiana z Biłgoraju, 23-letniego Artura z Radomia i dwóch młodych Polaków: Mateusza i Krystiana, których ciała 12 lutego 2018 roku ujawniono w Rugby w Wielkiej Brytanii. 18-letni Bartek ze Świdnika i Ania ze Strzelec Opolskich zostali odratowani w szpitalu. Wszyscy zatruli się fentanylem zawartym w jednym ze sprzedawanych specyfików.
"Król dopalaczy" był poszukiwany dwoma listami gończymi, w tym Europejskim Nakazem Aresztowania. Ukrywał się głównie w Holandii. Był tam nawet zatrzymany w maju 2018 r., ale tamtejszy sąd nie zgodził się na jego aresztowanie i wyznaczył kolejny termin posiedzenia. W międzyczasie "król" zniknął. Został zatrzymany 3 stycznia 2020 r. w Milanówku, w okolicach domu swoich rodziców i od tamtej pory przebywa w areszcie śledczym. (PAP)
Napisz komentarz
Komentarze