Zapytacie być może o co chodzi z tą zakonnicą? Otóż to cytat z Jacka Żakowskiego, felietonisty i apologety platformerskiego układu władzy, który kpił przed wyborami 5 lat temu z kandydatury Andrzeja Dudy. Być może wiele osób nie wierzyło w sukces wyborczy obecnego Prezydenta, ale taki rodzaj lekceważenia i arogancji właściwy był (i jest) dla całego środowiska. Cóż takiego się stało obecnie? Otóż na krótko przed terminem wyborów, a właściwie już po ich odbyciu zdecydowano o tym, że zmieniony zostanie kandydat na ten najważniejszy w Polsce urząd. To, w jaki sposób została potraktowana przez swoich partyjnych kolegów, Małgorzata Kidawa-Błońska, najlepiej podsumowała, Eliza Michalik na portalu NaTemat (polecam oczywiście wystarczy kliknąć w link).
Pani Małgorzata przyjęła decyzję partyjnych capo di tutti capi z właściwą dla siebie klasą. Dla mnie to żadna nowość, potraktowano mnie kiedyś podobnie, nie tylko pożegnaliśmy się w mało elegancki sposób, ale jeszcze nasłano na mnie internetowych trolli rodem z SB. Wszystko po to, by przypodobać się lokalnej partyjnej sponsorce. Tak samo wcześniej potraktowano Tadeusza Adamusa i wiele innych osób. Ludzi wyrzuca się na śmietnik, za to, że... myślą. Ten felieton jest jednak o wiarygodności. O wiarygodności kandydatów i całych ugrupowań.
Od ostatnich wyborów samorządowych minęło około półtora roku. W ich wyniku Prezydentem Stolicy Polski został kandydat Platformy Obywatelskiej, Rafał Trzaskowski. Wygrał w pierwszej turze, co było sporym sukcesem, bo kampania głównego konkurenta była bardzo dynamiczna, w dodatku w aferami reprywatyzacyjnymi i niejasnym udziałem w nich Hanny Gronkiewicz-Waltz oraz jej męża w tle. W ten sposób partii Donalda Tuska udało się utrzymać władzę w Warszawie. Teraz Ci sami ludzie postanowili oddać tę władzę w ręce komisarza z PiS (o ile Trzaskowski odniósłby sukces). Zarząd komisaryczny można ustanowić na okres do 2 lat. A idę o zakład, że pisowcy znajdą setki powodów, by go do tego czasu wydłużać. będziemy mieli dziesiątki prawdziwych i domniemanych afer, które odwracać będą nasza uwagę od tego, co de facto w kraju się dzieje. A nie dzieje się najlepiej...
Odpowiedzmy sobie na pytanie: na ile poważny jest kandydat, który po niespełna półtora roku sprawowania mandatu (którego uzyskanie kosztowało pracę tysięcy ludzi i dziesiątki milionów złotych wydawanych w sposób oficjalny lub nie), ulega namowom partyjnych szefów i stwierdza ok, teraz sobie pokandyduję gdzieś indziej. Czy to jest zachowanie odpowiedzialne? Śmiem w to wątpić. Mamy w ten sposób mało poważnego kandydata z mało poważnej partii.
Tak na marginesie... Wyobrażacie sobie Marcina Witko, który po wygranych w Tomaszowie wyborach, nagle postanawia po roku zostać posłem. Pewnie by i został i nie miał tylu problemów co teraz, plus sporo większą kasę... no ale przecież startując zawarł kontrakt.
Pół roku temu deklarowaliśmy u nas w powiecie wprost, że jeśli Starosta Mariusz Węgrzynowski zdecyduje się kandydować do Sejmu, to złożymy wniosek o jego odwołanie, niezależnie od tego czy mandat posła by uzyskał, czy nie. Dlaczego? Bo polityk kandydujący czy ubiegający się na określone stanowisko czy funkcję zawiera z wyborcami kontrakt, umowę na określony termin. A terminy są nawet zgodnie z kodeksem cywilnym jednymi z najważniejszych elementów zawieranych umów. Osoba, która umów nie dotrzymuje, nie jest więc godna naszego zaufania. A PO mówi nam dzisiaj: co tam umowy i zaufanie, kandydat dobrze się sprzeda, bo jest przystojny. Ciemny naród wszystko kupi.
****
Zaznaczę, że wstęp miał charakter sarkastyczny. To uwaga dla tych czytelników, którzy nie zawsze są w stanie wyczuć kpinę w tym, co mówię i piszę.
Napisz komentarz
Komentarze