Nie ukrywam, że w ciągu ostatnich kilkunastu lat miałem kilka propozycji objęcia różnych funkcji i stanowisk. Nie ma sensu ich tu wymieniać, wystarczy wspomnieć, że obejmowały one sferę publiczną. Za każdym razem odmawiałem, zdając sobie sprawę, że się na nie zwyczajnie nie nadaję. Bynajmniej nie dlatego, by brakowało mi potrzebnej wiedzy, energii, pasji do pracy.
Mam świadomość, że praca w ściśle określonych ramach czasowych, oparta na Kodeksie Postępowania Administracyjnego jest nie dla mnie. Mogę pracować i 20 godzin dziennie, pod warunkiem, że sam sobie czas pracy będę miał możliwość regulować. Tak czy inaczej budzę się o 6 rano, a spać chodzę grubo po północy.
Może ktoś powie, że brak mi odwagi i jestem niechętny do podejmowania wyzwań. Może i tak, tylko w takim razie co ja takiego robię przez ostatnie 30 lat będąc przedsiębiorcą, w dodatku znanym z tego, że zawsze wywiązuje się z umów i zobowiązań? (niektórzy nazywają nas przedsiębiorcami starej daty - czy to mądre?)
Obserwuję ostatnimi czasy pewną prawidłowość. Okazuje się, że posłęm, senatorem, dyrektorem, prezesem, wiceprezydentem, naczelnikiem może być każdy. Wystarczy tylko by należał gdzie trzeba i być dyrektorem chciał. Kiedyś zjawisko to opisał Rafał Ziemkiecz w swojej książce "Polactwo".
Wyłącza się samokrytyka a włącza myślenie "porównawcze". Przecież tamten był, tamten mógł, a ja przecież głupszy wcale nie jestem. To nic, że nie ma się doświadczenia, wiedzy, ani predyspozycji.
Się jest, się będzie, bo przecież można być z zawodu ale chyba przede wszystkim z przekonania dyrektorem. W ten sposób uruchamia się prawo Kopernika, zwane też prawem Greshama. Tyle, że prawo to działa teraz w wymiarze kadrowym. Gorszy, wypiera lepszego, z tym jednak zastrzeżeniem, że w sferze ludzkich karier to ten lepszy często kolokwialnie mówiąc "zapieprza" na tego słabszego.
Z pozdrowieniami dla Ajdeano
Napisz komentarz
Komentarze