JOW-y miały spowodować, że wybrani do władz przedstawiciele będą bliżej związani ze swoimi wyborcami i własnym okręgiem wyborczym. W takim systemie łatwiejszym powinno być rozliczenie wybrańców z ich działań oraz dotrzymywania obietnic z kampanii wyborczych. W praktyce okazuje się to fikcją.
Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedź na to pytanie jest stosunkowo prosta. Dokonując okresowych, politycznych wyborów, skupiamy się na emocjach. Oceny mają więc podłoże emocjonalne a nie wynikają z realnych przesłanek.
Czy przeciętny wyborca wie np. jakie osiągnięcia w pracy parlamentarzysta ma senator Grzegorz Wojciechowski (brat Janusza) wybrany właśnie w jednomandatowym okręgu wyborczym do Senatu RP? Idę o zakład, że nikt bez sprawdzenia w Internecie nie jest w stanie wyliczyć przykładowych zasług lub wpadek tej osoby.
Pan Wojciechowski to oczywiście tylko przykład nie związany z konkretną przynależnością partyjną, bo podobnych posłów i senatorów, o których nikt nic nie wie znajdujemy w każdym okręgu i reprezentują oni każdą partię.
Można byłoby przypuszczać, że nieco inaczej rzecz będzie się miała w małych okręgach wyborczych, obejmujących bezpośrednie miejsce zamieszkania. Tutaj aktywny radny może mieć przecież bezpośredni wpływ na jakość naszego życia.
Jako przykład można przywołać, właśnie ukończony, remont chodnika przy ulicy Szerokiej. Drobna rzecz, a jak bardzo cieszy (szczególnie osoby, które muszą każdego dnia tędy przechodzić). 300 metrowy odcinek przez wiele lat nie nadawał się do spacerowania nawet w butach przeznaczonych do trekkingu. Udało się go wreszcie naprawić, dzięki zabiegom i wnioskom Bogny Hes.
To są właśnie realne działania, może nie bardzo spektakularne, ale to dzięki nim właśnie nasza codzienna irytacja różnego rodzaju niedogodnościami może zostać obniżona do akceptowalnego poziomu, bo przecież na co dzień mniej nas denerwuje brak miejskiego stadionu niż dziura w jezdni lub chodnik, na którym można sobie skręcić nogę.
Napisz komentarz
Komentarze