Przypomnę, że chodzi o to, że radny powiatu tomaszowskiego (jak się okazuje) nie musi uczestniczyć w żadnym posiedzeniu aby zainkasować na swoje konto kilkaset złotych. Maksymalna bowiem kwota obniżki należnej diety, to 45%. Cztery lata można nic nie robić a pieniądze brać (chociaż przyznam, że to bardzo skrajny i hipotetyczny przypadek).
Jest więc jak za komuny, kiedy mówiło się, że czy się stoi czy się leży to i tak nam się należy. Dla przykładu radny Sławomir Szewczyk ani nie stoi ani nie leży za to lubi sobie potańczyć, i chyba właśnie za to bierze kasę z powiatowego budżetu od początku kadencji, mimo że na sesji widziałem go tylko raz.
Jednak nie o radnego Szewczyka (chociaż jego nazwisko pojawia się za każdym razem, kiedy temat staje się przedmiotem rozmowy), Kowalczyka, czy innego Malinowskiego tutaj chodzi, ale o generalną zasadę, zgodnie z którą płaca należy się za pracę a nie jedynie za prawdopodobieństwo jej wykonywania.
Personalia nie są tu istotne, bo w obecnym stanie rzeczy radny sam z siebie i w zgodzie z własnymi przekonaniami nie może zachować się w sposób honorowy i się diety zrzec. Może ją co najwyżej przeznaczyć na cele społeczne. Dobre byłoby i to, ale przecież nie w godnym zachowaniu jest problem a w cwaniactwie i lawiranctwie, przy których honoru i godności trudno się raczej spodziewać.
Na kwietniowej sesji złożyłem wniosek o zmianę uchwały z 2006 roku w sprawie zasad wynagradzania radnych. Pomysłem na rozwiązanie problemu były potrącenia proporcjonalne do liczby posiedzeń. Jeśli radny np. wykazał 50% absencję, należy mu się tylko połowa diety. Taką też zmianę przygotowało biuro prawne Starostwa Powiatowego i projekt uchwały znalazł się w porządku obrad.
Niestety, na wniosek Komisji Oświaty, zgłoszony przez Mariusza Węgrzynowskiego, punkt ten z porządku obrad zdjęto. "Grono pedagogiczne" postanowiło jeszcze nad zmianami podyskutować. Faktycznie jest nad czym prowadzić dysputy i spory. Zachować się przyzwoicie czy jak... - oto jest prawdziwie egzystencjalne pytanie.
W przerwie obrad dowiedziałem się, że nie można radnych karać za jednego Szewczyka. Do cholery, skoro ktoś tak gada, to kompletnie nie rozumie o co chodzi. Powiem to jeszcze raz: nie obchodzi mnie żaden Szewczyk, skoro mu pan doktor przepisał taniec, to niech tańczy a ksiądz proboszcz z grzechów rozlicza. Chodzi o to, że uchwała, która w tej chwili obowiązuje nie kompromituje jednego radnego, ale wszystkich zasiadających w samorządowych ławach.
Teraz radni będą poszukiwać kompromisów. Genialni nauczyciele na pewno coś wymyślą. Czyli co tu zrobić, żeby sobie nie zaszkodzić i nie stracić przypadkiem kilku złotych za nieobecność na jednym czy drugim posiedzeniu.
No i pomysły są. Takie jak to zazwyczaj w Polsce się pojawiają, a więc maksymalnie komplikujące rzeczywistość i służące jakieś jednej grupie interesów. Zamiast zastosować proste rozwiązanie można przecież zrobić stopniowanie.
Na czym ono ma polegać? Jedna z propozycji mówi, żeby w przypadku nieobecności w ciągu jednego miesiąca pozostawić należy wynagrodzenie w stanie nie zmienionym w stosunku do obecnego. W drugim miesiącu dietę obniżyć o 50%. Za trzeci nie wypłać wcale.
Kamyk wrzucony w wodę wywoła oczywiście kręgi i kolejne wątpliwości. Bo jak tu liczyć te 3 miesiące? Czy muszą one następować po sobie? Czy może sumować będziemy je w skali jednego roku? Może właściwszym byłoby dodawanie ich w ciągu czteroletniej kadencji?
Napisz komentarz
Komentarze