Co to w Polsce oznacza być "antysystemowcem". Słowo to pojawiało się, odmieniane we wszystkich przypadkach, niemal przez całą kampanię wyborczą. Dobrze w Państwie Polskim nie dzieje się na pewno, nic więc dziwnego, że ludzie się buntują. Niestety mam wrażenie, że w przekonaniu wielu osób, negacja systemu, znaczy tyle samo, co występowanie przeciwko aktualnie działającym w politycznej branży gangom, po to, by w jak najkrótszym czasie zając miejsce jednego z nich lub... jednemu z nich udzielić wsparcia i pozwolić mu się wchłonąć.
Nie ukrywam, że mierzi mnie cała ta tzw. kampania wyborcza. Spektakle kłamstwa i obłudy już na mnie nie działają. Wciskanie ludziom ciemnoty mnie najzwyczajniej w świecie wkurza. To łażenie po ulicach poklepywanie ludzi... No do jasnej cholery, nie znoszę tego w równym stopniu jak Jacek Kaczmarski, który śpiewał, że nie znosi, gdy się go poklepuje po ramieniu i wciąż powtarza słowo "brat". Kiedy ktoś obcy narusza moją strefę intymną, mam ochotę dać mu w zęby.
I te obiecanki cacanki. Niech sobie głupcy klaszczą. Ja jednak wiem, że za ich spełnienie, zawsze to ja będę musiał zapłacić z własnej kieszeni. Plecie więc jeden z drugim koszałki opałki, tłuszcza się cieszy, a ja wkładam ręce w kieszenie, bo czuję się, jakby ktoś próbował mi podwędzić portfel. Jak to jest, że po 25 latach od upadku komuny, wciąż znajdują się osoby, które uważają, że coś dostaną za darmo i twierdzą, że wszystko im się należy? No tak, przecież to niejaki Kurski mówił, że ciemny naród wszystko kupi.
Same obiecanki może jeszcze nie są najgorsze. Jak ktoś głupi, to niech wierzy. Gorzej, gdy ktoś wprowadza je w życie. Pomożemy górnikom, frankowiczom, emerytom i cyklistom. Właściwie czemu nie pomagać tym ostatnim. Skoro wspieramy działkowców, wielbicieli kanarków i tych co lubią poskakać oraz takich, którzy uwielbiają tańczyć. Frankowiczów wspieramy, bo chcieli być cwańsi niż ich sąsiedzi.
Pomysł goni pomysł, a obietnica obietnicę. Licznik kosztów się kręci, rozgrzany do czerwoności. Czy to jakiś problem? Zawsze można wyjaśnić, że za naszą łaskawość zapłacą banki i sieci supermarketów. Brawo! Tłum klaszcze! Dopóki nie będzie zmuszony zaciągnąć kredytu. No przecież ktoś koszty banków będzie musiał pokryć.
Jak by tu jeszcze zabłysnąć? Można biuro porad prawnych zorganizować. Gazety opiszą, telewizje pokażą. Tyle, że wszyscy zapominają, że takich porad udzielają ponoć wszystkie biura poselskie partii kandydata, który przed wyborami postanowił pomóc obywatelom. Walą więc tłumy skrzywdzonych realnie i w sposób domniemany, kompromitując przy okazji wszystkich pozostałych kolegów posłów. Kompromitując chyba słusznie, bo przecież w tych poselskich enklawach praworządności doradzają często niewydarzeni studenci prawa, lub jego absolwenci.
Na marginesie tylko dodam, że po poradach w takich miejscach kilka osób trafiło też do mnie. Jedni dlatego, że wschodząca gwiazda palestry pierdołami zajmować się nie będzie. Inni, bo prosu zostali potraktowani z tzw. buta.
Najzabawniejsze jest to, że od początku tego roku po wszystkich powiatach w Polsce jeżdżą przedstawiciele ministerstwa pracy i polityki społecznej i zapowiadają uruchamianie bezpłatnego poradnictwa w każdym mieście, jako zadania zleconego dla samorządów.
W całym tym medialnym "szoł" zapomina się też powiedzieć, że żaden poselski, czy administracyjno samorządowy doradca, nie może reprezentować osoby zwracającej sie o pomoc przed sądem. Jedyny efekt jest więc taki, że obywatel ma okazję wyrzucić z siebie swoje żale. Na koniec tak czy inaczej trafi do kancelarii prawnej (o ile będzie go stać na jej usługi).
Wracając jednak do tych, którzy uważają się za "antysystemowców", dziwi mnie (nie dziwi - śmieszy), jak niektórzy z nich deklarują poparcie dla jednego, bądź drugiego kandydata. To przecież dokładnie tak, jakby dokonywać wyboru między Camorrą a Cosa Nostrą, bandziorami z Neapolu lub z Sycylii.
Przypomina mi się też przy tej okazji anegdota o tym, jak to przychodzi klient do restauracji i pyta kelnera, co ten mógłby mu polecić. Kelner odpowiada, że specjalnością zakładu jest ozór. Klient oburzony krzyczy, że dziękuje, bo on nigdy nie weźmie do ust czegoś, co było wcześniej w czyjejś gębie. Kelner poirytowany pyta co więc podać. - Jajka - odpowiada klient i na tym kończy się anegdota.
Napisz komentarz
Komentarze