Tak więc wszyscy mamy doświadczenia związane z leczeniem i każdy potwierdzi, że żeby się leczyć w Tomaszowie, trzeba mieć żelazne zdrowie oraz mocne nerwy. Nikomu nie są obce kilkugodzinne kolejki w sezonie grypowym do lekarza pierwszego kontaktu. Każdy siedział w poczekalni wśród kilkudziesięciu osób kichających na siebie, smarczących w chusteczki, kaszlących donośnie. To wydaje się być normą i jest do przeżycia.
Wiemy, że telefoniczne wyciągnięcie numerka do lekarza graniczy z cudem, gdyż panie w recepcji obsługują najpierw stojących w realnej kolejce przed okienkiem w przychodni. Gdy jednak dostaniemy się do lekarza, zrobimy podstawowe badania i zaistnieje konieczność spotkania się ze specjalistą – staniemy przed sporo większym problemem.
Jak to wygląda w Tomaszowie? Oto kilka przykładów: zapisy do psychiatry na ok. miesiąc przed wizytą (bez skierowania!). Moja ciocia, kobieta po 70-ce czeka ponad 3 miesiące na badanie USG jamy brzusznej w szpitalu. Sąsiad ma wyznaczoną operację ortopedyczną (endoproteza stawu biodrowego) za ok. rok. Do neurologa czeka się po zapisaniu mniej więcej 2 miesiące. Dlaczego tak się dzieje?
Badania w roku 2014 pokazują, że mamy 2,2 lekarza na 1000 mieszkańców w Polsce. Więcej jest nawet w Rumunii czy Słowenii. To daje nam ostatnie miejsce w UE. Za nami jest jeszcze Turcja i Macedonia (kraje nie należące do UE).
Jak do tego doszło? Zaczęło się w USA, krajach skandynawskich oraz Europie Zachodniej: w latach 90-tych obowiązywała doktryna, że to popyt kreuje podaż, zatem jednym ze sposobów ograniczenia popytu na usługi medyczne powinno być ograniczenie podaży lekarzy (sic!).
Polskie uczelnie również ograniczyły ilość przyjęć na medyczne studia. Jednocześnie w latach 90-tych i na początku naszego wieku około 1/3 świeżo upieczonych lekarzy nie podejmowała pracy w swoim zawodzie. Kończący studia medyczne realizowali się w dającym większe możliwości wysokich zarobków obszarze firm farmaceutycznych.
Skutki tej doktryny odczuwamy właśnie teraz. Wówczas nie pomyślano – ograniczając liczbę studentów medycyny - o tym, że społeczeństwo będzie się starzeć i dziś 60-70-latkowie będą wymagać więcej usług medycznych niż 30-latkowie.
Zreflektowano się jednak, chociaż pewnie zbyt późno. Według danych Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego liczba studentów na kierunkach lekarskich od 2003 roku do 2014 r podwoiła się (w listopadzie 2003 r. przekraczała 12,3 tys., natomiast w listopadzie 2014 r. było ich już ponad 25,9 tys.). Jednak my- pacjenci nie odczuwamy tego. Sytuację pogarsza obecnie fakt, iż co 10-ty lekarz decyduje się na pracę poza Polską.
Problemem jest też to, że ci lekarze, którzy zostają w Polsce, pracują na dwóch, a nawet trzech etatach. Rekordzista w roku 2014 pracował u 8 pracodawców i w ciągu tygodnia wypracowywał... 149 godzin! Podczas, kiedy norma unijna, to 48 godzin tygodniowo. Ograniczona liczba lekarzy w połączeniu z brakiem stosownych regulacji prowadzi do sytuacji, w której lekarze pracują powyżej 300 godzin miesięcznie - wynika z raportu Ernst & Young.
Ten stan rzeczy zapewne stanowi o standardzie pracy lekarzy – subtelna materia, jaką jest zdrowie ludzkie nie może być polem eksperymentów dla przepracowanego do granic wytrzymałości lekarza. Być może taka sytuacja właśnie miała miejsce w Szpitalu Uniwersyteckim we Wrocławiu, zaledwie kilka dni temu, kiedy pacjentowi osunięto zdrową nerkę.
Jak poprawić wskaźnik "ilości lekarza na pacjenta"? Prezes Naczelnej Rady Lekarskiej, Maciej Hamankiewicz, proponuje rozwiązanie sprawdzone w Niemczech. U naszych zachodnich sąsiadów każdego roku studia medyczne podejmuje ok. 10,5 osób, kończy zaś 8000, a pracę w zawodzie podejmuje już tylko, w zależności od roku, pomiędzy 4,5 a 6 tys. absolwentów. Zachowując te proporcje, najlepszym rozwiązaniem byłoby zwiększenie liczby przyjęć na analogiczne kierunki w naszym kraju do ok. 5 tys studentów rocznie. Każdego roku pracę w zawodzie podjęłoby wtedy ok. 2,5 tys. absolwentów.
Badając sprawę kolejek do lekarzy w naszym mieście wyraźnie widać, że realną przyczyną ich wydłużania się jest fizyczny brak lekarzy określonych specjalności. Niektórzy lekarze specjaliści przyjeżdżają do Tomaszowa 2 - 3 razy w tygodniu. W Tomaszowie niebagatelną przyczyną braku spójności w zarządzaniu szpitalem - a tym samym w pozyskiwaniu specjalistów - jest fakt, że od 5 lat zmieniło się na stanowisku prezesa szpitala (czyli Tomaszowskiego Centrum Zdrowia) 5 osób! Każda z nich reprezentowała inną politykę kadrową, każdy z prezesów – bez względu na to jak długo (długo?) pracował - otrzymał odpowiednią odprawę. A jeden z nich upamiętnił się tym, że wdrożył badanie w postaci "Ankiety Satysfakcji Pacjenta"..
Jak będzie teraz? Pokaże to czas i wysiłki obecnego prezesa TCZ. Temat jest otwarty: niezwykle bolesny (dotyczy bowiem zdrowia i życia naszych bliskich i nas samych), wciąż aktualny, podnoszący ciśnienie, powodujący nerwowe poszukiwania znajomości (żeby zdążyć przed Panem Bogiem!), kalkulacje i dywagacje, za ileż powinno się to załatwić?! A przecież nie o taką służbę zdrowia walczyliśmy..
IW
Ps. Dzielcie się spostrzeżeniami. Przytaczajcie przykłady dobrych i złych zachowań, doświadczeń. Narzekajcie, postulujcie, proponujcie.... może będziecie wysłuchani.
Napisz komentarz
Komentarze