[reklama2]
Lokalni liderzy wciąż w odstawce
Wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych miało odpartyjnić (nie odpolitycznić) polskie samorządy. W założeniu miały one dać szansę lokalnym liderom, osobom aktywnym społecznie, zaangażowanym w życie lokalnych społeczności, członkom stowarzyszeń fundacji i wszystkim tym, którzy mają do zaproponowania ciekawy indywidualny program wyborczy, są kreatywni i (co mile widziane) niezależni.
Obserwując wyniki wyborów w Tomaszowie Mazowieckim i przyjmując opisane wcześniej kryteria oceny można by sądzić, że jedyne tak zdefiniowane osoby znalazły się na listach rekomendowanych przez PiS (bo nie wszyscy kandydaci i radni byli i są członkami partii). Dla odmiany w Grodzisku Mazowieckim, gdzie mamy również „ustawiony” jeden z naszych obywatelskich portali internetowych, można odnieść całkiem odmienne wrażenie. W mieście tym PiS nie zdobył ani jednego mandatu.
Zaskakujące? Tylko pozornie. Wiele osób od początku ostrzegało, że JOW-y przyniosą do nas jeszcze większe upartyjnienie niż dotychczas. Powodem jest niskie zainteresowanie Polaków życiem publicznym. Obserwujemy co prawda codzienne utarczki polityków an szczeblu centralnym, ale budzą one jedynie zniechęcenie.
Brakuje rzeczowych rozmów i sporów nie personalnych ale programowych. Efekt jest taki, że wyborcy głosują zgodnie ze swoimi aktualnymi sympatiami, na które wpływ mają poselskie zegarki, służbowe „podróże” i prowadzone przy kielichu rozmowy bufonów nagrywane przez obsługujących ich kelnerów.
Ekscytujemy się więc sprawami małej miary a w tym samym czasie przyjmowane są ważne projekty ustaw, mające wpływ na życie wszystkich Polaków. W Polsce preferencje wyborcze nie mają charakteru światopoglądowego ale emocjonalny. Te same osoby głosują raz na zadeklarowanego katolika, innym razem na konserwatywnego liberała a jeszcze kiedy indziej na wojującą ultralewicową feministkę. Logiki nie ma w tym żadnej.
Tak więc piękne w teorii JOW-y okazały się katastrofą. Ludzie zagłosowali na szyldy lub na jakieś przypadkowe nazwiska, które gdzieś tam obiły im się o uszy. Stąd niezłe wyniki nauczycieli, chociaż w wielu przypadkach nie udało im się wejść do rady.
JOW-y nie zlikwidowały też patologii kupczenia głosami. Wzorem ubiegłych lat wiele osób zdobywało „poparcie” za pomocą sponsorowania drobnych pijaczków. Działo się tak w co najmniej kilku obwodowych komisjach wyborczych ale oczywiście nikt nikogo za rękę nie złapał.
Nie pojawiły się też masowo komitety indywidualnych kandydatów. W Tomaszowie zarejestrowany został tylko jeden, należący do Marka Krawczyka.
Dzięki JOW-om wyborcom ograniczony został wybór. Przy tzw. ordynacji proporcjonalnej mieliśmy do wyboru co najmniej kilkudziesięciu kandydatów. Obecnie dokonywał się on spośród 5-6 osób, często kompletnie nie znanych.
Problemem okazał się także centralny system losowania numerów list. Preferuje on bowiem kandydatów, którzy znaleźli się powyżej. O wiele bardziej sprawiedliwe byłoby losowanie lokalne kolejności startujących w wyborach.
20/23
20 na 23 radnych z jednej opcji politycznej. Wynik rewelacyjny i należy go uszanować. Jednak demokracja polega na ścieraniu się poglądów i osiąganiu kompromisów. Inny sposób myślenia oznacza dyktaturę mniejszości, wybraną w sposób emocjonalny przez teoretyczną większość.
Oczywiście taka nadreprezentacja nie wyklucza debaty. Może być ona jednak mocno jednostronna.
Dla Marcina Witko, jako prezydenta miasta, sytuacja jest tylko pozornie komfortowa. W perspektywie całej kadencji będzie on bowiem obciążany odpowiedzialnością nie tylko za własne działania ale także za działania 20 radnych PiS.
Na szczęście w tej dużej grupie radnych jest kilka osób mających samorządowe doświadczenie. Wielu tzw. „świeżaków” dopiero po 4 latach zaczyna rozumieć, że ich wyobrażenie na temat pracy radnego ma się nijak do administracyjnej rzeczywistości, obwarowanej tysiącami paragrafów i mocno ograniczonej finansowo. Okazuje się, że mimo najszczerszych chęci, to co obiecywaliśmy wyborcom jest po prostu niemożliwe do spełnienia.
Państwowa Kompromitacja Wyborcza
Spektakl, jaki przez kilka tygodni oglądaliśmy na ekranach naszych telewizorów, a którego głównymi aktorami byli sędziowie z PKW, przyprawiałby o zażenowanie nawet największych fanów twórczości Stanisława Barei.
Doprawdy trudno przejść obojętnie wobec tak dramatycznego braku kompetencji. I nie chodzi tu bynajmniej o brak koniecznej prawniczej wiedzy. Prawdziwym problemem jest anachronizm prawniczej mentalności. Nowoczesne rozwiązania teleinformatyczne to dla wielu sędziów w stanie spoczynku (ale nie tylko) to po prostu czarna magia.
Sygnały o tym, że system nie działa docierały już kilka tygodni wcześniej. Na co liczono? Że nagle w cudowny sposób program do zliczania głosów „ożyje”? Przetarg ogłoszono zbyt późno a testy ruszyły w ostatniej chwili. Wybór firmy pokazuje też niesprawność mechanizmów związanych z zamówieniami publicznymi. W Polsce konkurs może wygrać niemal każdy. Nawet przysłowiowa firma „krzak”, nie posiadająca biura i nie zatrudniająca pracowników.
Czytać trzeba się nauczyć
Sporo gorzkich słów pojawiło się w związku z tzw. książeczkami do głosowania. Tu jednak nie obwiniałbym za bardzo PKW. Trudno kogoś obwiniać za to, że ktoś inny jest analfabetą albo osobnikiem absolutnie bezmyślnym. Podobno spoty reklamowe wprowadzały w błąd. Nie wiem, nie oglądałem.
Wiem natomiast, że ilość nieważnych głosów w głosowaniu na radnych powiatowych i wojewódzkich świadczy o tym, że niestety Janusz Korwin Mikke ma rację twierdząc, że system demokratyczny jest jednym z najgłupszych z możliwych, bo głos profesora waży tyle samo co głos osobnika z ilorazem inteligencji poniżej 60.
Może w tych książeczkach jest jednak jakaś szansa, bo te nieważne głosy to równocześnie naturalna selekcja mniej doskonałej części populacji, która eliminuje się z decydowania sama. Skoro ktoś nie jest w stanie pojąć mechanizmu głosowania, to może lepiej, żeby nie głosował wcale. Może podobny system trzeba wprowadzić w JOW-ach. Na każdej stronie książeczki jedno nazwisko i hulaj dusza piekła nie ma. Ciekawe ile wtedy kart byłoby nieważnych, bo przecież na pierwszej stronie dyrektor ze szkoły do której chodzi dziecko, na drugiej pielęgniarka, która zrobiła nam zastrzyk a na trzeciej sąsiad. No tak, zapomniałem, że na sąsiadów u nas się nie głosuje.
Skoro już wspominam o sejmiku wojewódzkim. Wiele kart właśnie do tego samorządu wrzucano do urn bez zaznaczenia ani jednej osoby. Trudno mi uwierzyć w tego rodzaju obywatelski protest. Łatwiej przychodzi uznać, że ludzie o tym szczeblu samorządu nic nie wiedzą a niektórzy kojarzą z sejmem, czyli z politykami, a więc„złodziejami” z Wiejskiej.
Lokalnie też katastrofalnie
O ile miejska i powiatowa komisja działały, to już w obwodowych komisjach działo różnie. Problemy wynikały często z winy samych komitetów (które przecież lubią mówić o fałszerstwach). Kto wymyśla aby do całonocnej pracy w komisji skierowywać osoby po 70-ce lub takie, które intelektualnie nie są w stanie sprostać zadaniom.
Inną grupą byli członkowie komisji reprezentujący tumiwisizm. Ich celem było jedynie zainkasowanie trzystu złotych. Chyba żadne z nich nie spodziewało się, że nie będą to łatwo zarobione pieniądze, bo były komisje, które swoje prace zakończyły dopiero kolo południa dnia następnego.
Tak zwani mężowie zaufania bywali mężami kompromitacji. Wielu z nich zamiast nadzorować przebieg wyborów biegało za znajomymi, którzy przychodzili oddawać swoje głosy. Prowadzono normalną agitację wyborczą i to w lokalu obwodowej komisji wyborczej.
Oblicza kampanii
Ostrej kampanii wyborczej z podkładaniem sobie nóg przez kontrkandydatów raczej nie zaobserwowałem. Z pewnością w prywatnych rozmowach co poniektórzy starali się dyskredytować konkurentów, ale taka już jest ludzka natura, że łatwiej mówi się o ułomnościach innych niż o własnych zaletach (szczególnie jeśli się ich nie posiada).
Pojawiło się kilka zerwanych, skradzionych i pociętych banerów. Na chuliganów i wandali nie ma rady (poza tą, by karać, karać i jeszcze raz karać). Oczywiście komitet, który baner stracił obciążał odpowiedzialnością konkurencję. W większości przypadków oczywiście niesłusznie.
Dużo większym problemem było wykorzystywanie pełnionych funkcji. Baza teleadresowa szkoły użyta do rozsyłania bibuły wyborczej to jeszcze najmniejszy problem. Kiedy jednak słyszę, że jeden z dyrektorów wywierał presję na swoich pracowników i rodziców uczniów twierdząc, że musi zostać radnym, bo inaczej szkoła zostanie zlikwidowana, to po prostu nie wiem co odpowiedzieć.
Zgrzytem zakończyła się także próba wywieszenia plakatów Platformy Obywatelskiej w autobusach MZK. Cena w ciągu jednej nocy wzrosła ponoć o kilkaset procent.
Koalicje i opozycje
Oczywiście o opozycji i koalicji w Radzie Miejskiej trudno jest mówić. Za to w Radzie Powiatu zawarcie koalicji jest koniecznością. Ciekawostką jest, że już drugiego dnia po pierwszej turze toczyć zaczęły się rozmowy o zawarciu porozumienia. Marcinowi Witko zależało na jak najszerszym wsparciu dla nowego Zarządu Powiatu. Stąd koalicja PiS-PO-PSL. Przy okazji przyszły prezydent okazał się pragmatykiem, bo współpraca z Platformą i Ludowcami może zapewnić mu wsparcie w sejmiku województwa łódzkiego.
Napisz komentarz
Komentarze